Nawet gdybym nie był Polakiem, zostałbym Powstańcem Warszawskim - 12
data:01 września 2011     Redaktor: Barbara Chojnacka

Przebicie do Śródmieścia - przebieg niewiarygodnych kolei "Zośki".

Andrzej Morro, źródło: kroniki-harcerskie.pl
 
"Najbardziej niesamowita doba polskiego batalionu kiedykolwiek."
 
Ciąg dalszy postu "Przebicie do Śródmieścia - wstęp".
 
Wreszcie o trzeciej w nocy chłopcy przyczajają się na stanowiskach wylotowych.
 
Przed nimi, jakby uprzedzona, wzmaga się lawina żelaza i ołowiu wystrzeliwana z setek ogników błyskających w ciemności luf.
 
Niektórzy żegnają się, inni pokazują kolegom, gdzie mają dokumenty do przekazania bliskim w razie gdyby...
 
W końcu upragnione:
- "Naprzód! Biegiem!"
 
Pierwszy w tą śmiercionośną rzekę skacze pluton "Felek". Choć wydaje się to nieprawdopodobne, wszyscy (20 dziewcząt i chłopców) przeskakują na drugą stronę ulicy i zagłębiają się w ruiny. Tam nie jest bezpieczniej, kule omiatają każdy metr powierzchni, każdy cal. Wtuleni w zagłębienia słyszą kolejne komendy:
 
- "Pluton Alek", "Pluton Sad", "Pluton Śnicy, NAPRZÓÓÓD!!!".
 
Wywoływani wyskakują jak ze sprężyn w znaczoną świetlistymi paciorkami śmierci ulicę Bielańską, wydaje się cudem omijają kule i padają w szarość ruin po przeciwnej stronie. Nie wszyscy - kilku pada na środku ulicy, znacznie więcej jakby cofa się uderzona niewidzialną siłą strachu. Jednak to nie strach, a wręcz wyczuwalna potęga broni maszynowej odrzuca od środka ulicy już rannych i zabitych.
 
Do ostrzału złudnie bezpieczniejszych ruin dołączają granatniki wzniecające gejzery gruzu i śmierci:
"Serie karabinów maszynowych zmiatają gruz pod nogami, granatniki rzygają grudami ziemi. Potykam się o coś, padam. Nie mogę sie podnieść, bo cekaem wali tuż przede mną, a ogniki pocisków tańczą mi przed oczami - to kule. Otępiały, ogłuszony przywieram twarzą do ziemi..." (1)
 
Pozostanie tu to pewna zagłada.
- Pluton "Felek", za mną - krzyczy Słoń  [Jerzy Gawin, uczestnik Akcji Pod Arsenałem, któremu wtedy zaciął się Sten*  od aut.]. Biegnę za nim, co chwila kryjąc się w jakiś dziurach, dołach. Straszny ogień granatników, wybuchy są nieprzerwane. Rakiety, ogłuszający huk! Zdaje się, że nie ma schronienia, pociski trafią wszędzie, w każdą dziurę. Kulę się.
Leżę ... Błysk! Niemal przed samym nosem, czuję zapach zdetonowanego materiału. Huk z prawej strony i znowu za mną. Że też jeszcze nie dostałem! (2)
 
Po 4 plutonach kompanii "Rudy" Bielańską usiłują przeskoczyć inne oddziały "Zośki" - drużyna miotaczy płomieni, por."Topolnickiego", por."Leny", kompania "Maciek" por. Poraja,  sztab mjr Jana [Jan Kajus Andrzejewski, dowódca pułku Broda 53]. Udaje się to tylko tym ostatnim, reszta ginie lub zostaje raniona na pozycjach wyjściowych. Jeden z najodważniejszych oficerów Powstania, żołnierz Kampanii Wrześniowej w polskim mundurze i hełmie przedwojennym z VIS-em* w ręku {słowniczek wyrazów oznaczonych * na dole} wygląda jak przeniesiony w czasie z 39 roku. Prowadzi swój oddziałek, prąc bezwzględnie do przodu trochę na lewo niż poprzedzające go plutony "Słonia" i "Kolki".
Wpadają na hałdę gruzu, dochodzą już niemal jakiegoś budynku. Nagle z okien kilkanaście metrów od majora wychylają się sylwetki w mundurach feldgrau*:
- Hande hoch! Hande Hoch! Ruki w wierch*! (1)
 
Bojowy major nie miał zamiaru poddawać się. Odpowiada granatami.
 
Smukła sylwetka oficera rysuje się jasno w ogniu wybuchów. Padają. Jeszcze błyski granatów, jeszcze wściekłe uderzenie kilkunastu na raz peemów* i cisza.
 
Jan, nasz ukochany dowódca pułku nie żyje.
 
Wskakujemy do kamienicy na lewo i ukryci w piwnicy celujemy po oknach. Z domu na wprost wybiegają ruscy*. Huk granatu. Ryk nacierających zagłusza skomlenie rannych. Nagle seria erkaemu* jedna, druga, tynk zasypuje nam twarze. (?) Wyskakujemy na dwór.
 
- "Naprzód! Jesteśmy odcięci. Musimy iść ciągle naprzód!"
Poznaję głos Andrzeja Morro.(1)
 
andrzejmorro-ipn_550
Andrzej Romocki ps. Andrzej Morro; źródło: IPN
 
To wokół niego grupuje się oddział około 60 żołnierzy i kilku sanitariuszek. Mimo, że jest wśród nich kpt. Trzaska [Konopacki], kpt. Jerzy [Białous] dowódca batalionu, por. Śnica [Górecki] to on nadaje ton i kierunek otoczonej zewsząd wrogami grupie rozbitków. Por. Słoń z kilkoma ludźmi wyrzuca z kościoła św. Antoniego brawurowym atakiem zaskoczoną, choć kilkakrotnie większą grupę rosyjskojęzycznych SS-manów. Większość oddziału grupuje i broni się przed goniącymi atakami w sklepie przed ulicą Senatorską.
 
Jak widział to natarcie por. AL "Gustaw" (Edwin Rozłubirski) we wspomnieniach z 1957 r.:
"W tym czasie batalion AK "Zośka" podrywa się z podstawy wyjściowej w Banku Polskim i z wściekłą rozpaczą uderza na hitlerowców znajdujących się za ulica Bielańską. Grzechoczą automaty, idą w ruch granaty. Zośkowcy stawiają wszystko na jedną kartę i choć ponoszą ciężkie straty wdzierają się na drugą stronę ulicy i prą naprzód. Za nimi rusza jak huragan niszcząc wszystko przed sobą drugi rzut batalionu "Zośka".
 
Teraz Niemcy kładą prawdziwą zaporę ogniową przez tę ulicę, aby uniemożliwić przedostanie się do zdobytego kościoła. Słoń i Morro porozumiewają się na migi, stojąc po obu stronach śmiercionośnej przepaści. Andrzej wychyla się zbytnio, dostaje postrzał w nos, pada na ziemię, obficie krwawi.
 
Leży na ziemi, ma przestrzeloną twarz. Lidka* robi mu opatrunek. Amorek leży nieruchomo, wygląda strasznie, ale często podrywa się i z nieoczekiwaną energią wydaje rozkazy.
 
Niemcy podchodzą. Nasza obrona nie wytrzyma długo. Jeden z chłopców rzuca już tylko cegłami. (1)
 
Zbliżam się do Andrzeja, który jest przytomny, mimo że wygląda strasznie. Rana, którą otrzymał, to przestrzał karabinowy, który przeszedł przez nasadę nosa, zatokę Heimora i wyszedł policzkiem. Lidka, najdzielniejsza z sanitariuszek, robi mu wprawnymi rękami opatrunek. Mdlejącemu wlewamy w usta wódkę i to przywraca go do przytomności.(3)
 
Morro zrywa się już z wielkim plastrem zasłaniającym całą twarz, naradza się z kpt. Jerzym i ppor. Witoldem Czarnym6 [Morawskim]. Ten ostatni wraz z 3 ochotnikami (Argos, Ziętek i Czart) ma osłonić przeskok oddziału rzucając granaty w stronę cekaemów.
 
Gwizdek, huk granatów, tupot kilkudziesięciu nóg i niewiarygodne - tylko jeden spóźnialski zostaje na ulicy. Na zawsze. Reszta wpada do kościoła, penetruje porzucone niemieckie plecaki w poszukiwaniu napojów (znajdują wino) i papierosów. "Pingwin" [Jerzy Kobza-Orłowski, po wojnie śpiewak operowy] komicznie wyglądający od jakiejś godziny w esesmańskiej panterce* i kąpielówkach (ranny w nogę, musiał rozerwać spodnie) znajduje upragnioną część odzieży, pasującą nawet do bluzy. Jak umierać, to z fasonem. Nie ma dużo czasu, bo Niemcy kontynuują pościg atakując wyrzuconą z kościoła piechotą rosyjską, a ta zaciekle szturmuje swoje stracone łupy. Ściągnięte czołgi z bliska ostrzeliwują armatami stanowiska polskie. Ginie znowu 2 chłopców: "Zbylut" Witold Piekarski {31} i "Kacper" Kazio Pindelski {33}. Morro decyduje opuścić kościół, niebawem nadarza się okazja, nalot bombowców na niedalekie stanowiska wyjściowe ich ataku (Niemcy bali się kolejnej fali szturmu). W huku rozrywających się bomb oddział przebiega ogrody i chowa się w piwnicach wypalonego domu przy ulicy Xięcia Alberta.
 
Tam lokują się mądrze w korytarzu między piwnicami. Zostają ustawione erkaemy* i droga ewakuacji. Nagle w drzwiach pojawia się żołnierz w niemieckim mundurze, hełmie i broni. Dostaje serię, pada. Krzyki naszych! To nasz od Śnicy24. Przeżuwane przekleństwa i strach czy Niemcy nie usłyszeli strzałów są reakcją odrętwiałych umysłów na tę pomyłkę. Trudno się dziwić, ich wszystkich czeka to samo. Ale skóry swojej nie sprzedadzą tanio!
 
Nagonka na nich zbliża się. Słyszą rozstrzeliwany z armat kościół, który przed chwilą opuścili. Niemieckie komendy są już wyraźnie rozumiane, jak i stukot obcasów i szczęk odbezpieczanej broni. Nasi chłopcy odruchowo zaciskają dłonie na chłodnej stali pistoletów, ale nikt bez rozkazu nie waży się strzelić. Ani nawet ruszyć. Przywódca - Morro zaległ za erkaemem naprzeciwko jednego z otworów. Już widać przez nie buty i spodnie esesmańskich uniformów. Napastnicy nie mają jednak odwagi penetrować wnętrza budynku, czując, że gdzieś tam czai się śmierć. Śmierć dla większości, a na pewno pierwszych z nich, choć i też dla tych ściganych wilków. Bardzo groźnych wilczków. Mimo rozkazów oficerów wrzucają tylko do środka granaty, siekąc tam obficie z automatów*.
 
Lokalizacja w korytarzyku okazała się zbawienna. Gdyby zajęli piwnice z okienkami, zostałaby z nich miazga! Niemcy zdeprymowani swoim tchórzostwem walą granatami w każdy możliwy otwór po kilka razy, naprzeciwko okienek ustawiają cekaemy* i zarzucają je seriami rozgrzanego ołowiu. Chłopcom i dziewczętom rozciągniętym możliwie płasko przy kamiennej podłodze odłamki granatów i pociski karabinowe śmigają tuż na głowami i plecami. Co rusz któryś dostaje odłamkiem, ale na szczęście takim kamiennym lub drewnianym odłupanym przez kule z murów i drzwi. Polacy zastygają w nerwowym bezruchu, jak napięte sprężyny oczekujące dalszego rozwoju wypadków. Jedynie kilku ciężej rannych (prawie wszyscy są tu ranni) traci przytomność i głośniej bełkocze, mimo rozpaczliwych prób sanitariuszek. Po tej kanonadzie następuje złowroga cisza, w której jęki rannych brzmią strasznie i złowróżbnie...
 
Niemcy zaczynają kuć w ścianie. Z oczu wyziera strach.
 
- Zakładają miny, słyszysz? Kują...
 
Mury drżą od tak potężnych uderzeń żelaza. Ktoś zanurzył ręce w zlepione potem włosy i trwa tak zmartwiały, nieruchomy jak posąg. A później zapada cisza. Oczy wczepiają się obłędnie w okopcone ściany piwnicy.
 
- Boże, to już koniec?
 
Potworna wizja jawi się jak majak, paznokcie wpijają się w dłonie, serce wali...
 
Czemu nie wybucha? Prędzej, prędzej!
 
Przemijają straszne sekundy, ciągle jest martwa upiorna cisza. Musieli się rozmyślić lub zostawić nas na później, ale dlaczego? (...)
 
- Czekamy do zmroku i potem spróbujemy wyjść - rzuca szeptem Andrzej, patrząc na bielejącą dalej Świątynkę Sybilli. (1)
 
Następują długie godziny czekania, "urozmaicane" rzadszymi jednak wybuchami granatów i seriami z broni maszynowej. Większość 60-osobowego oddziału ranna, wszyscy wyczerpani przeżyciami kilku ostatnich dób na Starówce, nie wspominając ostatnich przejść. Słońce praży niemiłosiernie, upał, zaduch, a picia mają tyle, co w nielicznych manierkach. Przeważnie wino lub wódka zdobyta na Niemcach w kościele. Ta ostatnia dla rannych. Jest trochę brudnej, śmierdzącej deszczówki, później nawet jej nie ma. Prawie każdy obsuwa się w letarg, we wspomnienia odległe przedpowstaniowe, lub niedawne przeżyte przed atakiem - jak taki dialog:
 
-"Słyszeliście?! Jesteśmy najlepszą kompanią Armii Krajowej, a nawet Wojska Polskiego! Nasz kapitan, a nie - już major Jan to potwierdził"
 
-"Jeśli te niedobitki można nazwać - kompanią?... To jak muszą wyglądać inne, gorsze od nas oddziały? Muszą coś poważnego od nas chcieć, jak tak nas pod pic biorą."
 
-"Cóż ważniejszego niż zwykle? Mamy bohatersko walczyć i pęknie polec"
 
-"Nie ważne. Zrobimy, co od nas wymagają. Polec zawsze zdążymy, lepiej zjedz coś, dawno nie było normalnego posiłku, a tu takie rarytasy: mięso, słodycze, konserwy, mleko skondensowane, a nawet po łyku wódki można dostać, harcerzu!"
 
-"Baczność! Wchodzi dowódca."
 
- "Nie trzeba, spocznij. Chłopcy! Natarcie przesunięto z pierwszej na trzecią. Musimy jeszcze poczekać"
 
- "O, to już drugie przesunięcie, na początku miało być natarcie o 12-tej kiedy jeszcze długo ciemne i szansa, że szkopy nas nie zobaczą."
 
-"Nic nie poradzimy. Musimy czekać na wynik ataku idącego nam na spotkanie Śródmieścia".
 
-"Żeby nie było tak jak pod Dworcem Gdańskim*. Atak o świcie to samobójstwo."
 
-"Nie będzie nim. Po pierwsze siły Śródmieścia nam znacznie pomogą, a po drugie MUSIMY SIĘ PRZEBIĆ. MUSIMY!"
 
Dla zmęczonych przydługą lekturą polecam tematyczny przerywnik muzyczny. Wyjaśnienie większości zawartych w nim "smaczków" poniżej.
 
[Materiał filmowy poniżej]
 
- "Jest już czwarta?"
 
Żołnierz w cieniu wpatruje się długo w zegarek, jakby wątpił czy chodzi, i rzuca zgaszonym szeptem:
 
-"Jedenasta."
 
O Boże, tyle czasu czekać, tyle czasu! Mgła jakaś przesłania oczy, nie poznaję twarzy, nie rozróżniam słów, wszystko się zlewa i traci sens... A tam dalej w urodzie letniego dnia stoi park, pogodny i śliczny jak dawniej, jak zawsze...  (1)
 
W końcu zaczyna szarzeć. Ustaje grzechot karabinów maszynowych i stukot buciorów. W młodzież zaczyna wstępować nadzieja. Ale wokół wszędzie Niemcy, to nie może się udać!!!
 
Witold 6 z patrolem wychodzi na zwiad. Wraca gdy już całkiem ciemno. Nikogo nie ma, można wychodzić.
 
- Zdejmujemy opaski! Przechodzimy jako oddział niemiecki.
 
Formują się w rój ubezpieczony, w środku dziewczęta, wszyscy mają broń i granaty gotowe do użycia, z boków i tyłu z rozpylacze* i erkaemy. Na czele kpt. Jerzy i Morro oraz Drogosław i Witold biegle "szprechający". Gdy ruszają, pod budynek z którego tylko wyszli zajeżdżają ciężarówki z żandarmami prawdopodobnie w celu ostatecznego przeszukania. Na ten czas nasi profilaktycznie zapadają w gęste krzaki. Wychodzą z nich i napotykają oddział niemiecki, który mija ich obojętnie. Idą więc dalej, w ciszy, ale spokojnie, luźnie. Ruchy chłopców są jakieś lekkie, beztroskie, lęk został za nimi. Mijają ich ciężarówki pełne żołnierzy, własowcy* kłusujący konno. Ciemności przysłaniają ich piękne, młode twarze, bandaże (na szczęście) szare, dziewczęce sylwetki w środku, kuśtykających rannych...
 
Dochodzą do końca parku (tzw. Ogród Saski), a tam? stalowa siatka. Chwila zatrzymania na poszukanie  i wtedy donośny głos dowódcy niemieckiej placówki:
 
-Hier kommt ihr nicht durch, ihr müßt zurück. [Tędy nie przejdziecie, musicie się cofnąć]
 
Drogosław bezczelnie odpowiada po niemiecku:
 
- Wir wissen, welchen Weg wir gehen sollen! [Wiemy, którędy mamy iść! ]
 
Niemiec pyta o hasło, Drogosław odpowiada, że są oddziałem specjalnym wysłanym pilnie z Pałacu Bruehla (dowództwo gen. Stahela) i nie zdążono im podać aktualnego hasła. Pyta: "Wo sind diese polnische Banditen?" [gdzie są ci polscy bandyci?]. Oficer śmieje się? Morro wykrzykuj swoje:
 
- Mannschaft! Mannschaft! Mannschaft!
 
I idą dalej, wolno defilując przed zdziwionymi nieco Niemcami w lewą stronę wzdłuż ogradzającej północną Marszałkowską siatki. Morro proponuje wywalić w niej dziurę granatem, ale szczęśliwie znajdują w niej wyrwę. Przechodzą przez nią, przebiegają ulicę i natykają się nieoczekiwanie na gniazdo niemieckiego cekaemu*
.
- A wy skąd? - pada pytanie.
 
- Aus dem Brühl Palace - rzuca Drogosław [z pałacu Bruehla].
 
- Uważajcie, bo tu ostrzał" - "Da sind die polonische Ratten" [tu są polskie szczury] - ostrzegają Niemcy, pokazując rękoma w kierunku wypalonych domów na Królewskiej.    
 
- No, ale damy im dzisiaj nauczkę - dorzuca Drogosław. "Powodzenia" - i na tym kończy się rozmowa. Polacy przechodzą bliziutko przy niemieckiej lufie.
 
Po drugiej stronie ulicy Królewskiej są już polskie stanowiska, widzą już barykady. Nawała karabinowa stamtąd uderza w nich. Jednocześnie Niemcy orientują się w podstępie i zaczynają wściekle pruć z dostępnych broni. Ktoś z naszych pada, krzyczy:
 
- Dobijcie mnie! Dobijcie mnie...
 
Sytuacja przebijających staje się niewesoła. Sąsiad kapitana Jerzego pada zabity od bratniej kuli. Polacy wzięli ich za "oddział specjalny", a Niemcy sprawdzili już, co to za "Sondereinsatz aus dem Brühl Palace".
 
W otworze okna staje Andrzej Romocki Morro i potężnym głosem usiłuje przekrzyczeć kanonadę:
 
- Nie strzelać! Tu Polacy! Baon Zośka. Nie strzelać. Starówka. Niech żyje Polska!
 
Barykada polska milknie. Strzelają już tylko Niemcy od strony Ogrodu Saskiego. Chłopcy zeskakują z wysokich okien pierwszego piętra, potykają się o nisko zwieszone nad jezdnią Królewskiej druty tramwajowe i wpadają do przeciwległego budynku. Drzwi się otwierają i:
 
- Nasi. Nasi. Niech żyje Starówka. Niech żyjeeeee!
 
Doszło ich sześćdziesięciu.
 
Andrzej wysyła patrol po rannego, potem jest zbiórka.
 
Dwuszereg prostuje się, tężeje, twarze poważnieją, są w tej chwili zacięte skupione. W myśli przesuwają się ci, co zostali tam na Bielańskiej, a w oczach staje upiorna wizja ostatniej doby. Chwilę ciszy przerywa Andrzej, zwykłe żołnierskie słowa nie rażą patosem, trafiają do serc. Mówi o Bogu i Opatrzności, której zawdzięczamy ocalenie, a potem już jak na Starówce, zdejmujemy hełmy:
 
O Panie Boże, Ojcze nasz, w opiece swojej nas miej,
Harcerskich serc Ty drgnienie znasz, nam pomóc zawsze chciej.
Wszak Ciebie i Ojczyznę miłując CHCEMY ŻYĆ.
 
"Ludzie, którymi miałem zaszczyt dowodzić, to nie wyspa oderwana od społeczeństwa ani cierpiętnicy, dla których było ideałem polec za Ojczyznę, lecz świadomi swych obowiązków młodzi obywatele Rzeczypospolitej, dla których ideałem było żyć dla Niej i pracą przyczynić się do Jej świetności." (3)
 
Autorzy wspomnień, którymi posiłkowałem się przy pisaniu tego tekstu z "Pamiętnika żołnierzy baonu "Zośka" - lektury mojej młodości:
 
1) Stanisław Lechmirowicz-4 "Czart" "Przebicie.."
2) Tadeusz Sumiński-18"Leszczyc" "Przebicie.."
3) Ryszard Białous  -2 "Jerzy" kpt. "Przebicie do Śródmieścia"
 
Uczestnicy Przebicia, których udało się zidentyfikować, brakuje 25 :
1. Por. Andrzej Romocki "Morro", d-ca kompanii "Rudy" baonu "Zośka" lat 21
2. Por./kpt. Ryszard Białous "Jerzy", d-ca baonu "Zośka" lat 30
3. Kpt. Eugeniusz Konopacki "Trzaska", d-ca baonu "Wigry"
4. Plut. Stanisław Lechmirowicz "Czart", I pluton "Sad" 2. kompanii "Rudy"
5. Plut. pchor. Józef Nycz "Ziutek", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy"
6. Ppor. Witold Morawski "Witold Czarny", szef wyszk. komp, 2. kompania "Rudy" lat 25
7. Łączn. d-cy baonu Maria Całka "Wika" lat 24
8. Sanit. Lidia Daniszewska "Lidka", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy"
9. Sanit. Ewa Ott "Ewa", II pluton "Alek" 2. kompanii "Rudy"
10. Łączn. Barbara Gac-Chylińska "Bogna", II pluton "Alek" 2. kompanii "Rudy"
11. Sanit. Danuta Mancewicz "Danusia", pluton Kolegium "A" lat 22, aktorka
12. Sanit. Barbara Niklewska "Wandzia", pluton Kolegium "A"
13. Łączn. Irena Wnęk-Kulczycka "Irys", pluton Kolegium "A"
14. Łączn. Zofia Kasperska "Wanda", II pluton "Alek" 2. kompanii "Rudy"
15. Łączn. Stefania Grzeszczak "Stefa", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy" lat 21
16. Plut. pchor. Jan Więckowski "Drogosław", szef kompanii, 2. kompania "Rudy" lat 21
17. Sierż. Edward Drac "Edek"1, III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy"
18. Plut. Tadeusz Sumiński "Leszczyc", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy"
19. Sierż. pchor. Stanisław Sieradzki "Świst", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy" lat 23
20. Por. Jerzy Gawin "Słoń", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy" lat 22
21. Kpr. Piotr Kaltenberg "Luty", II pluton "Alek" 2. kompanii "Rudy"
22. Plut. Jerzy Kobza-Orłowski "Pingwin", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy"
23. Kpr. Wojciech Markowski "Sęp", III pluton "Felek" 2. kompanii "Rudy"
24. Ppor. Bolesław Górecki "Śnica", d-ca plutonu Kolegium "A" lat 25
25. Zdzisław Skotnicki "Skowroński"1, pluton Kolegium "A"
26. Ppor. Stanisław Likiernik "Machabeusz", pluton Kolegium "A"
27. Ppor. Jan Bagiński "Socha", pluton Kolegium "A"
28. Szer. Zygmunt Siemnicki "Bór"2, pluton Kolegium "A"
29. Ppor. Leon Zubrzycki "Lech"3, pluton Kolegium "A"
30. "Zdzich" (NN), pluton Kolegium "A"
31. Plut. pchor. Witold Piekarski "Zbylut"4, pluton Kolegium "A"
32. Plut. pchor. Jan Kulczycki "Argos", pluton Kolegium "A"
33. Plut. pchor. Kazimierz Pindelski "Kaper"5, pluton Kolegium "A"
34. Aleksander Kabański "Brzozowski"6, pluton Kolegium "A"
35. "Kryst" ?
 
Słowniczek :
Atak na Dworzec Gdański - patrz mój post "Atak na Dworzec Gdański" i "Siedzieć cicho i nie pouczać przełożonych - szturm na Dworzec Gdański"
Automat - broń maszynowa, strzelająca ciągle
Cekaem - ciężki karabin maszynowy, bardzo groźna broń dla piechoty, jak nazwa wskazuje gabarytowa
Erkaem - ręczny karabin maszynowy, wydajna, ale mobilna broń maszynowa
Esesmańskie panterki - pierwsze na świecie kamuflażowe mundury (tzw.moro,  nazwa tak zbliżona do pseudonimu Morro) używane przez SS, zdobyte i chętnie używane przez AK
feldgrau - zielonoszary, odcień niemieckich mundurów polowych
Hande hoch, ruki w wierch - [niem. ros.] ręce do góry
ruscy - byli jeńcy radzieccy, którzy walczyli w niemieckich oddziałach
Sten - pistolet maszynowy
VIS - pistolet prod.polskiej
Własowcy - potoczna (niepoprawna) nazwa rosyjskojęzycznych oddziałów walczących w niemieckich oddziałach, przeważnie Waffen-SS, pochodząca od gen. Wlasowa Andrieja.
 
 
Był kiedyś tu komentator misiu, który zarzucił mi krytykowanie Narodowych Bohaterów (na przykładzie Naczelnika Najwyższego Siły Zbrojnej Narodowej). Obiecałem mu, że napiszę o Morro.
 
Misiu pogardliwie zaooponował pisząc, że najlepszy porucznik nie równy generałowi.
 
Prawidłowa odpowiedzią według mnie jest, że takiemu porucznikowi jak Morro wielu generałów, a zwłaszcza ci pod którymi rozkazami miał on pecha służyć, nie są godni Mu rzemienia u butów rozwiązać.
 
 
Witek Piekarski


Materiał filmowy 1 :

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.