Wszystkie typy napadów połączone były z potężnym rabunkiem mienia. Palenie zabudowań, lub rzadziej rozbieranie w celu wykorzystania materiału budowlanego, następowało albo zaraz po mordzie, albo w jakiś czas później.
Ofiarami byli Polacy niezależnie od wieku, płci, stanu fizjologicznego (kobiety w ciąży) i zdrowia (inwalidzi), stanu posiadania, wyznania (mordowano nielicznych Polaków prawosławnych "od zawsze" i tych, którzy przeszli na prawosławie na skutek obietnicy pozostawienia przy życiu po zmianie wiary), członków rodzin mieszanych polsko-ukraińskich, duchownych katolickich, nawet Polaków, mających czy to zasługi dla lokalnej społeczności z racji wykonywanej kiedykolwiek jakiejś funkcji, czy też zwyczajnych współmieszkańców świadczących różne przysługi z potrzeby serca. A zatem dążono do wymordowania wszystkich Polaków, od niemowląt po starców, których udało się dosięgnąć.
Powszechnie występującym elementem ludobójstwa na Wołyniu było okrucieństwo, którego nie wahano się stosować nawet wobec dzieci, kobiet w ciąży, starców. Łamanie kości, odrąbywanie różnych części ciała, rozpruwanie brzuchów, nadziewanie na sztachety, piłowanie piłą, wydłubywanie oczu, palenie żywcem, topienie w studni lub rzece skrępowanych drutem kolczastym - to niepełna lista sposobów sadystycznego znęcania się nad ofiarami. Strach przed takim uśmiercaniem powodował, że ludzie modlili się, by zostać zastrzelonymi, a
dowódca odcinka konspiracji ZWZ-AK w powiecie łuckim, mając tylko trzy kule w karabinie obiecał swej rodzinie, że w razie napadu zastrzeli żonę, córkę i na końcu siebie. Zmasakrowane zwłoki były nieraz fotografowane przez
Niemców, bo robiły na nich wrażenie, mimo że Niemcy też dokonywali zbrodni budzących odrazę.