Bożena Ratter: Potęgę Polonii doceniali komuniści, bo robili wszystko, żeby ją zniszczyć
data:29 czerwca 2025 Redaktor: Anna
Antoni Anusz, wiceprezes Państwowego Banku Rolnego, powitał na I Zjeździe Polaków z Zagranicy w 1929 roku w Warszawie. (w nawiązaniu do słów Marszałka Piłsudskiego) słowami: Wszyscy Polacy, gdziekolwiek się znajdują, są moralnie obowiązani do pracy dla wielkości i potęgi swego Narodu; winni czynami swymi i szlachetnym postępowaniem przyczyniać się do tego, aby „świetnościami” dawnych przodków sztandar Narodu Polskiego otoczyć nową świetnością i chwałą.
Realizowali ten moralny obowiązek Polacy, którzy pozostali poza granicami Polski po II wojnie światowej. Wśród nich pan Edward Dusza, który otrzymał w tym roku wyróżnienie Honorową Nagrodą im. Witolda Hulewicza. Nagrodzie patronuje Witold Hulewicz (1895-1941) z Kościanek w Wielkopolsce – wybitny Polak, poeta i tłumacz, dziennikarz i redaktor, współtwórca rozgłośni Polskiego Radia w Wilnie oraz jej kierownik literacki, który działał na polu kultury kolejno w Wielkopolsce, w Wilnie oraz od 1935 roku w Warszawie.
„Polonia posiada potencjał do stworzenia lobbingu na rzecz interesu Polski. Gdyby w USA wykreować faceta, który by powiedział : mam wpływ na 10 milionową grupę głosującą powyżej średniej to taki facet mógłby zrobić cokolwiek by chciał. Potęgę Polonii doceniali komuniści, bo robili wszystko, żeby ją rozwalić, zniszczyć, podzielić, skłócić. W samym Nowym Jorku według IPN było ponad 250 000 teczek. Oni wiedzieli, że Polonia wywiozła z Polski i zatrzymała wszystkie wartości, które są potrzebne do odbudowy państwa i zniszczenia komuny! To widzimy do dzisiejszego dnia!” – te słowa wypowiedział pan Adam Bąk, Polak z USA, podczas konferencji “Państwo Polskie a Polonia” zorganizowanej przez Solidarni2010 w 2016 roku.
I o tym też, pisze pan Edward Dusza w podziękowaniu odczytanym podczas uroczystej gali 12 czerwca 2025 roku w auli Domu Literatury.
Wielce Szanowni członkowie Jury im. Witolda Hulewicza, Szanowni Państwo,
Z ogromnym wzruszeniem przyjąłem wiadomość o wyróżnieniu mnie Honorową Nagrodą im. Witolda Hulewicza. Była ona dla mnie wielkim zaskoczeniem, ponieważ my, emigranci, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, nie jesteśmy przyzwyczajeni do otrzymywania uznania z Polski. Nie dostrzega się dostatecznie powstałej na wychodźstwie działalności literackiej i artystycznej. Polska, jako kraj, nie spieszy z efektywną pomocą borykającym się z trudnościami organizacjom, muzeom, instytucjom kulturalnym i religijnym, czego dowodzi kryzys polonijnej prasy, rozproszenie zbiorów czy upadek największego klejnotu Polonii amerykańskiej – Polonijnych Zakładów Naukowych i zamknięcie Seminarium pw. ss. Cyryla i Metodego tamże.
Galeria Orchard Lake, prowadząca od lat opiekę nad dziełami sztuki, nie zasługuje już dzisiaj na uwagę, posiadając jedynie nieliczne dzieła artystyczne, reszta została rozproszona, sprzedana za grosze, eksponaty nie doczekały się fachowej konserwacji. Galeria przez ponad 10 lat była zamknięta, u drzwi wisiały kłódki. Zresztą nikt się polskimi obrazami i ich zabezpieczeniem nie przejmował. Nie miały praktycznie troskliwej uwagi, część dzieł sztuki trafiała do mieszkań osób, zatrudnionych w Zakładach Naukowych, zazwyczaj nie wracając już do Galerii. Tak było z płótnem Artura Grottgera „Portret Powstańca” , ze wspaniałym obrazem pastelowym Stanisława Wyspiarskiego „Mietek dłubiący w nosie” , czy kolekcją przepięknych obrazów Tadeusza Makowskiego i „Śmierć wygnanki” Jacka Malczewskiego. Zabrakło troskliwej opieki, a z upływem lat, kiedy to „kontrolę”” nad polskimi zbiorami przejęli Amerykanie polskiego i żydowskiego pochodzenia, zbiory zubożały do tego stopnia, że właściwie nie potrzeba było rozszerzać galerii. Co prawda, prasa polonijna podnosiła larum, jednakże zarządcy Zakładów na nie nie odpowiadali, jedynie grozili interwencjami swoich adwokatów. Jedyną osoba, walczącą o polonijne zbiory tak naprawdę był prałat dr Roman Nir. W okrutny sposób usunięto go z pozycji archiwisty. Głosy protestu nie trafiały do ówczesnego kanclerza. Był nim ks. Timothy Whalen. Tak, Kanclerzem Polonijnych Zakładów naukowych był Amerykanin irlandzkiego pochodzenia, nie znający języka polskiego, zaś dyrektorem Misji Polskiej pozbawiony wyższego wykształcenia i większej wiedzy młody człowiek z przypadku. Ten ostatni był traktowany poważnie przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ludzi kultury w Polsce, pospiesznie zresztą odznaczony przez min. Małgorzatę Omilanowską Kiljańczyk w rządzie Ewy Kopacz!
Zwracaliśmy się o pomoc do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP, niestety, nasze listy pozostawały bez odpowiedzi.
W roku 1969 w Galerii znajdowało się ponad 3800 obrazów i rzeźb, między innymi posąg w drewnie Matki Boskiej z Dzieciątkiem, liczący ponad 200 lat, pochodzący ze szkoły rzeźbiarzy czeskich. Znany kolekcjoner nowojorski , dr Józef Malejka, oferował za tę rzeźbę 20 tysięcy dolarów. Oczywiście do transakcji nie doszło, ale posag zaginął! A wszystko się działo za wiedzą komunistycznych władz konsularnych, zawiadamianych przez zatroskanych kochających te zbiory Polaków.
Owszem, przedstawiciele konsularni odwiedzali Szkoły, otrzymywali w prezencie dzieła sztuki z Galerii, rzadkie albumy wiedeńskie albumy artystów polskich, drukowane jeszcze przed I wojną światową w Wiedniu, premie artystyczne Towarzystwa Sztuk Pięknych w Krakowie, drzeworyty Stefana Mrożewskiego, rysunki Rafała Malczewskiego. W późnych latach osiemdziesiątych Barbara Piasecka-Johnson zakupiła trzy wczesne, wspaniałe obrazy olejne Jana Stanisławskiego ze zbiorów Orchard Lake. Byłem świadkiem tej transakcji, wiem, kto je sprzedał i kto wziął za obrazy ogromną kwotę. Nic własnego nikomu – jak mówili artyści włoscy przez wieki. Obrazy poszły w lud, w ręce nowych właścicieli. Również wspaniały rysunek Andrzeja Pityńskiego „Pieta Polska” wypożyczony przeze mnie na wystawę w Zakładach Naukowych, uznany za skradziony, nagle pojawił się w zbiorach Zakładów. Mimo moich żądań dzieło to nie zostało mi zwrócone.
Dlaczego dzisiaj o tym wspominam? Otóż od lat śledzę działalność osoby niezwykłej, szlachetnego pasjonata, Zbigniewa Rutkowskiego i grona osób z nim związanych. Gromadzą oni, skupując w krajach wychodźstwa polskiego książki i dzieła sztuki, ratując tym samym dokumentację kulturalną, pozostawioną przez żołnierzy, walczących w czasie II wojny światowej na wszystkich europejskich frontach świata, dorobek emigracji zarobkowej i wszelkie eksponaty muzealne , często dostępne na zachodnim rynku antykwarycznym lub jeszcze pozostające w rękach Polonusów. Ta działalność kolekcjonerska ta godna jest najwyższego uznania. Oby Dobry Bóg dał nam więcej takich strażników polskiego dorobku kulturalnego na obczyźnie!
My, emigranci bogatych krajów Zachodu, nie jesteśmy w stanie utrzymać naszego dorobku kultury, naszych organizacji edukacyjnych i punktów muzealnych. I to jest naprawdę tragiczne, zwłaszcza w chwili, gdy przywódcą Kongresu Polonii Amerykańskiej jest człowiek o bardzo ograniczonej wiedzy o kulturze polskiej i emigracyjnej, posługujący się zawstydzającą znajomością języka polskiego.
Z kolei powstają nowe punkty starające się ocalić pamiątki polonijne, tak na przykład grupa Polaków skupiona w towarzystwie The Polish Heritage of Necedah. Nie tylko odbywają się tam spotkania polonijnych działaczy, ale powstał punkt muzealny, gromadzący polonijne czasopisma i książki oraz dzieła artystów malarzy, zwłaszcza tych, tworzących na emigracji. A dzieje się to w maleńkim miasteczku, w połowie drogi donikąd, bez żadnego wsparcia tak niby wielkiej rzeszy wychodźców w pobliskim Chicago. Co warte podkreślenia, jest to inicjatywa indywidualna kilku osób.
Muszę tu z dużym wzruszeniem nadmienić, że Wanda Bender i Zofia Puszyńska, inicjatorki tego projektu i ich działanie zostały dostrzeżone w Polsce i wyróżnione odznaczeniem organizacji „Wolna Polska” w Warszawie, a wszystko to za sprawą Zbigniewa Rutkowskiego, znakomicie - jak wcześniej wspomniałem - orientującego się w kulturze wychodźstwa Polskiego i niestrudzenie tropiącego emigracyjne pamiątki.
Wyróżnienie im. Witolda Hulewicza bardzo sobie cenię. Nie sądziłem, że w Polsce, gdzie jestem zupełnie nieznany, ktoś mógł zainteresować się moją pracą dziennikarską czy wydawniczą. Jestem już starym człowiekiem i wiem, że nie zapiszę się trwale w historii Polonii amerykańskiej.
Znałem bowiem wielu wspaniałych twórców i działaczy politycznych , których nazwiska niczego już nie mówią współczesnym generacjom emigracji czy Polski. Nasze działania na rzecz kultury polskiej nie zostaną w pełni udokumentowane, a jeżeli już, to będą wykrzywione lub niezrozumiałe, jak już to miało miejsce w przypadku Bolesława Wierzbiańskiego czy Jana Nowaka-Jeziorańskiego, których w kraju wykreowano na wielkich bohaterów, a którymi tak naprawdę nigdy nie byli. Dlatego może, że Polska i Polonia to dwa odrębne światy, żyjące własnym życiem i tak naprawdę nieprzystające już do siebie i nie dysponujące dokładną o sobie wiedzą.
Jeszcze raz dziękuję pokornie za zauważenie mojej ponad 50-letniej pracy dla tych dwóch odrębnych światów. Jestem wdzięczny, że mogłem zostać laureatem nagrody im. Witolda Hulewicza, którego życie i twórczość jakże wiele waży do dzisiaj w naszym dziedzictwie narodowym.
Edward Dusza
członek Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie,
redaktor „Gwiazdy Polarnej”, najstarszego pisma polonijnego w USA.
[foto_duzy_2]

[/foto_duzy_2]
[foto_duzy_3]

[/foto_duzy_3]
[foto_duzy_4]

[/foto_duzy_4]
[foto_duzy_5]

[/foto_duzy_5]
[foto_duzy_6]

[/foto_duzy_6]
[foto_duzy_7]

[/foto_duzy_7]
[foto_duzy_8]

[/foto_duzy_8]
[foto_duzy_9]

[/foto_duzy_9]