Po warunkowym zwolnieniu z aresztu za poręczeniem majątkowym dwie urzędniczki Ministerstwa Sprawiedliwości udzieliły obszernych wywiadów, w których opisały sposób ich traktowania podczas i po aresztowaniu. Zakucie filigranowej, nie stawiającej żadnego oporu kobiety na oczach jej niepełnoletniego syna. Prowadzenie w kajdankach przez osiedle, na oczach sąsiadów, do samochodów policyjnych zaparkowanych na drugim końcu ulicy. Podczas pierwszych dni spędzonych na dołku pełna, ciągła obserwacja nie tylko w celi, ale także w toalecie i podczas mycia pod prysznicem, w dodatku prowadzona przez funkcjonariuszy, przez mężczyzn. W areszcie śledczym zakuwanie w kajdanki przy każdym wyjściu z celi na spacerniak czy do toalety. Tzw. czyszczenie terenu, przez które były przeprowadzane tak, by nie mogły zobaczyć, usłyszeć głosu czy skrzyżować spojrzenia z inną osobą, z drugim człowiekiem. Takie metody stosowane są w państwach demokratycznych wobec szczególnie groźnych, zwyrodniałych, psychopatycznych przestępców. W państwach totalitarnych stosowane są w celu psychicznego złamania osoby aresztowanej, w celu nakłonienia jej do składania zeznań obciążających postronne osoby. Nie sposób tu opisać szczegółowo wszystkich szykan jakim poddane były te dwie kobiety. Jeśli ktoś nie słyszał tych wstrząsających relacji może je wysłuchać w Internecie.
Świeżo po emisji tych wywiadów w telewizji Republika odbyła się dyskusja z udziałem znanych polityków z różnych partii. W dyskusji uczestniczył Jan Filip Libicki, przed wielu laty poseł PiS-u, następnie działacz PO i senator z ramienia tej partii, obecnie członek PSL i senator Trzeciej Drogi. Libicki jest osobą niepełnosprawną, o dużej wrażliwości, swoje poglądy i opinie często wyrażał w sposób stonowany, z dużą kulturą osobistą. Mimo różnicy poglądów darzyłem go jakimś szacunkiem. I oto pan senator Libicki spytany przez dziennikarza o ocenę sposobu traktowania przetrzymywanych w areszcie urzędniczek odpowiedział, że jego zdaniem obie panie nie mówią prawdy, co jest częstym zjawiskiem w przypadku osób osadzonych. Po czym, nie bacząc na dezaprobatę ze stronny innych uczestników dyskusji dodał, że w jego opinii obie panie będą w przyszłości kandydatkami PiSu w jakiś wyborach i właśnie rozpoczęły kampanię wyborczą, kreując się na „męczenniczki”.
W pierwszej chwili pomyślałem, że senator Jan Libicki doskonale wie, że obie kobiety mówiły prawdę, ale w sposób bezczelny i cyniczny zarzuca im kłamstwo, by przypodobać się mocodawcom z koalicji 13 grudnia. Pomyślałem, że zabiega o kandydowanie, a może już jest namaszczony na kandydata koalicji na Urząd Prezydenta Polski i właśnie w ten haniebny sposób rozpoczął swoją kampanię wyborczą. Ale szybko odegnałem te złośliwe myśli i wtedy naszła mnie inna refleksja. Zacząłem się zastanawiać dlaczego senator Libicki nie powiedział, że potępia takie metody, że to jest forma torturowania, ale że nie bardzo wierzy, że uwięzione urzędniczki mogły być tak traktowane. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie powiedział, że zawnioskuje o przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie, by wykazać, że tak nie było. Przecież duża część zarzutów jest do zweryfikowania. Jedna z pań mówiła, że na specjalnym więziennym formularzu wnioskowała o udostępnienie jej przedmiotów kultu religijnego, a mimo to odmawiano jej przekazania różańca przesłanego jej przez matkę. Na wnioskach i na dokumentach wydania są daty, można to sprawdzić, to nie jest tylko słowo przeciw słowu.
Niestety senator Libicki w swojej wypowiedzi wpisał się w proces dehumanizacji Polski, w proces dehumanizacji współczesnego świata. Tak, współczesnego świata, bo nie tylko w Polsce, ale w całej Europie i Ameryce zaciera się granice między prawem a bezprawiem. Interpretuje się prawo tak jak jest rządzącym na rękę. Lansuje się „cywilizację śmierci” postponując „cywilizację miłości”, postponując cywilizację szacunku dla drugiego człowieka, szacunku dla człowieczeństwa.
Kilka dni przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych agenci służb specjalnych wtargnęli do domu Marka Longo. Powodem najścia i rewizji była jak się okazało wiewiórka. Przed siedmiu laty Mark Longo mieszkający wtedy w stanie Connecticut zaopiekował się małą wiewiórką, której matka wpadła pod koła samochodu. Mężczyzna oswoił i wytresował zwierzę do tego stopnia, że stało się ono atrakcją specjalnie założonych profili w mediach społecznościowych. Na samym Instagramie wiewiórka o imieniu Peanut miała ponad 600 tysięcy fanów. Po jakimś czasie Mark Longo przeprowadził się do Pine City w stanie Nowy Jork, gdzie zainspirowany historią swojej wiewiórki założył schronisko dla zwierząt, w którym opiekował się około 300-tu końmi, kozami czy alpakami. Można by rzec, typowy przykład „American dream”, amerykańskiego snu o osobistym sukcesie w kraju demokracji, równości i wolności. Snu przerwanego przez urzędników Departamentu Ochrony Środowiska stanu Nowy Jork rządzonego przez Demokratów. Po pięciogodzinnej rewizji, gdy Markowi Longo i jego rodzinie odmawiano nawet dostępu do toalety (skąd my to znamy), wiewiórka Peanut została odebrana właścicielowi a następnie uśpiona, ponieważ rzekomo mogła przenosić wściekliznę.
Jak widać świat stał się globalną wioską. Nie ważne czy mamy do czynienia z ABW, CBA, FBI czy CIA. Ważne jak zachowują się ludzie pracujący w tych służbach i jakie dostają polecenia od swoich zwierzchników i przełożonych. Dzisiaj lewicowo – liberalne rządy w Europie i Ameryce ulegają pokusie wykorzystywania podległych sobie służb do interpretowania prawa tak jak oni je rozumieją, do zacierania granicy między prawem a bezprawiem. To prowadzi do takich sytuacji jak opisane powyżej. A przecież wystarczy być człowiekiem. Ale dzisiaj strach być człowiekiem. Strach być nawet wiewiórką.
Po „aresztowaniu” i uśmierceniu wiewiórki wielu komentatorów twierdziło, że sprawa ta może przechylić szalę zwycięstwa w prezydenckich wyborach na rzecz kandydata Republikanów Donalda Trumpa. Dziś już wiemy, że Trump wygrał wybory, a Kamala Harris nie tyle przegrała co poniosła sromotną klęskę. W wyborczy wieczór po ogłoszeniu wyników nie potrafiła stanąć przed kamerą, by pogratulować zwycięzcy i podziękować swoim wyborcom. Pokazała się publicznie dopiero następnego dnia. I gdy wchodziła na scenę, by zabrać głos, po deskach tej sceny przebiegła wiewiórka. Wymowne.
Wymowne jest też to, że Amerykanie zrozumieli, że w procesie wyborczym można oszukiwać i przypilnowali uczciwości tegorocznych wyborów. Wymowne jest też to, że Amerykanie zrozumieli, że uleganie chorym ideologiom jest sprzeczne z racjonalnych rządzeniem i dbałością o rozwój gospodarczy. Dlatego hasło wyborcze "Make America Great Again", hasło „Uczyńmy Amerykę znów wielką” trafiło do serc Amerykanów i poprowadziło kandydata Republikanów do zwycięstwa.
Powiało nadzieją i optymizmem. Zrozumieli Amerykanie to może i Polacy zrozumieją. Może do serc Polaków też trafi hasło „Uczyńmy Polskę znów wielką”. Może to nie są ostatnie lata Polski wolnej i suwerennej, Polski takiej jakiej chcemy, takiej, o jakiej marzymy, takiej o jaką walczyli nasi przodkowie. Nie poddawajmy się myśli, że strach być wiewiórką, uczyńmy Polskę znów wielką.
Marcin Bogdan