Lektura obowiązkowa: KILKA REFLEKSJI O EGZAMINACH MATURALNYCH I ICH SPRAWDZANIU
data:06 czerwca 2023     Redaktor: Redakcja

O sposobach zdawania i oceniania egzaminów dojrzałości (archaiczna nazwa!) od roku 2005, tzn. od momentu wejścia w życie procedur przyjętych w wyniku zapoczątkowania tzw. reformy edukacji z 1999 roku, pisałam już kilka razy (odsyłam do cyklu pt. „Dyktatura debili” publikowanego na portalu „solidarni2010.pl” w drugiej dekadzie obecnego wieku). Po tegorocznych maturach, kończących ważny etap kolejnej reformy, czas na bieżące podsumowanie.


Prace maturalne z języka polskiego sprawdzam od 1986 roku, kiedy o tzw. egzaminach zewnętrznych nikomu się jeszcze nie śniło. Byłam wtedy młodą jeszcze nauczycielką po 4 latach pracy w liceum, które to lata stanowiły etap praktycznego przygotowania do samodzielnej analizy wszystkich rodzajów błędów popełnianych w procesie uczniowskiego omawiania tekstów literackich. Teorii uczono mnie na uniwersytecie, wprawdzie peerelowskim, ale szczycącym się jeszcze kadrą rozumiejącą tradycyjne pojęcia i metody, a często nauczającą… hm… powiedzmy – dość niezgodnie z ówczesną (o teraźniejszej nie wspominając!) poprawnością polityczną. W 2005 roku na pierwszym szkoleniu do sprawdzania tzw. nowej matury dowiedziałam się, że właściwie wszystkie dotychczasowe zasady są nieaktualne, a obowiązywać ma odtąd jednolity sposób weryfikacji prac „pod klucz” ustalony przez ekspertów. Na pytanie, kim są owi eksperci (nie chodziło o nazwiska, lecz zakres decyzyjności i reguły mianowania na stanowisko), pytanie zadawane przez egzaminatorów do dziś, nigdy nie dostaliśmy sensownej odpowiedzi poza nabożnie powtarzanym stwierdzeniem, że nie można z nimi dyskutować. Z powodu protestów i niepokojów szkoleniowcy uspokajali nas komplementami i zapewnieniami w rodzaju: „Jesteście Państwo wykształconymi ludźmi, poradzicie sobie z wyjaśnianiem wątpliwości”. Zdobyłam więc certyfikat egzaminatora maturalnego, bez którego, jak nas wtedy straszono, można było stracić pracę w zawodzie.
Już na pierwszej sesji sprawdzania arkuszy maturalnych okazało się, że wątpliwości mieć nie można, a nasz poziom wykształcenia nie wystarcza do przekonania „ekspertów” o potrzebie zakwestionowania prac zawierających oczywiste niedorzeczności. Dalej było już tylko gorzej. Każdego roku „dorzucano” nam na szkoleniu jakiś zakaz albo nakaz w postaci na bieżąco weryfikowanej zasady oceniania zadań maturalnych. Stawiało to pod znakiem zapytania zarówno niezliczone „szkolenia”, jakim nas poddawano przed każdą sesją, jak i zawierane z nami umowy, z których co innego wynikało przed sprawdzaniem, a co innego – w trakcie. Polecano na przykład dopisywanie do „klucza” możliwych realizacji polecenia tylko dlatego, że bardzo wielu maturzystów taką realizację uskuteczniało w swoich arkuszach. Piszę w czasie przeszłym, ale cała ta procedura trwa do dziś, a fakt, że mamy pierwszą maturę po reformie przywracającej 4-letnie licea, w najmniejszym stopniu nie wpłynął na jej ograniczenie.
Coś się jednak zmieniło. Po przybyciu na tegoroczną sesję nie zastałam połowy zespołu, z którym pracowałam przez 18 lat (bez kilkuletniej przerwy wywołanej koniecznością psychicznej regeneracji po próbach bezskutecznych walk z decyzjami „ekspertów”). Tym razem nie wytrzymali inni. Podobno głównie z przyczyn finansowych. Być może. Pracujemy w weekendy po 10 godzin dziennie na akord, wspierając się własnym zaopatrzeniem w prowiant; to oznacza 3 lub 4 tygodnie pracy bez dnia wolnego w okresie, gdy w szkołach trwają egzaminy ustne oraz zaliczenia i poprawy ocen przed klasyfikacją końcoworoczną. Za ten maraton porównywalny z korporacyjną harówką płacą nam jak za sprzątanie na czarno. Ale mniejsza z tym. Za każdym razem łudzimy się, że podejmujemy ten trud dla dobra naszych uczniów, żeby ich lepiej przygotować, nauczyć wymaganych na egzaminach sposobów rozwiązywania zadań…  Ale jesteśmy w błędzie, bo coraz wyraźniej okazuje się, że maturę po raz kolejny zdajemy my, egzaminatorzy, nie nasi uczniowie, że sesja sprawdzania arkuszy jest czymś w rodzaju weryfikacji naszej zgody – intelektualnej i moralnej – na odwrócenie porządku kultury, przypisanie nowych znaczeń tradycyjnym pojęciom i ich desygnatom.
Bowiem jeśli chodzi o absolwentów szkół średnich, tak naprawdę nie ma co sprawdzać. Niższy co roku poziom ich „wykształcenia” humanistycznego już nawet nie śmieszy, dawno osiągnął dno, a jednak wciąż spada. To oczywisty efekt łamania zasady dydaktycznej i wychowawczej, która głosi, że człowiek powinien ponosić konsekwencje swoich czynów i wyborów życiowych. Jeśli tym wyborem jest nieznajomość żadnej lektury, konsekwencjami oczywistymi powinny być brak oceny dopuszczającej, brak promocji, brak świadectwa maturalnego. Chyba że ustalimy, iż nie ma już konieczności nauczania historii literatury. Wtedy zrobimy inny egzamin i zaczniemy używać innych kryteriów. Będzie to oczywiście ostateczne postawienie krzyżyka na polskiej kulturze, historii i kodach tradycji europejskiej (sic!), ale odznaczy się przynajmniej uczciwością reguł gry. Najwyraźniej chodzi jednak o coś innego.
Temat pierwszy: „Człowiek – istota pełna sprzeczności”. We wskazówkach dla egzaminatorów zapisano, iż dowodem tych sprzeczności, których rzekomo pełna jest „istota” ludzka (niby każda, tak? i nie ma na to rady? i nie da się ukształtować osobowości zharmonizowanej wewnętrznie?), mogą być „nieprzemyślane decyzje” bohaterów lektur. Wskazówki powstały zapewne po analizie wybranych pilotażowo przez „ekspertów” wypracowań, z których wynikało, że nieprzemyślane decyzje to jakiś powtarzający się motyw uczniowskich wysiłków umysłowych. Więc są. Na przykład?
Na przykład Rodion Raskolnikow ze „Zbrodni i kary” Dostojewskiego zabił lichwiarkę Alonę Iwanownę pod wpływem impulsu, była to więc decyzja nieprzemyślana! Że prawie trzy czwarte powieści zajmują rozmyślania Raskolnikowa, który snuje chorą teorię jednostek wyjątkowych mających prawo decydowania o życiu i śmierci osób rzekomo „bezużytecznych”? Że najbardziej charakterystyczną cechą postępowania tego bohatera jest nieustanna „aktywność mózgowa” wywołująca – fizycznie i moralnie – gorączkę i majaczenie? Że wieloletnia katorga i ofiarna miłość Soni Marmieładowej stały się zaledwie początkiem zmiany tych „przemyśleń”? To wszystko nieważne! Nie mówiąc już o wysiłkach nauczycieli, którzy próbują pokazać swoim nastoletnim geniuszom najważniejsze właściwości pisarstwa Dostojewskiego, a zaraz potem omawia się na lekcjach filozofię „nadczłowieka” F. Nietzschego, która jak ulał pasuje do teorii Raskolnikowa – to także nie ma najmniejszego znaczenia. „Eksperci” zadecydowali, że stwierdzenie, iż zamordowanie lichwiarki przez byłego studenta prawa było efektem „nieprzemyślanej decyzji”, to - co najwyżej - niegroźny błąd rzeczowy, własna interpretacja, jak najbardziej dopuszczalna, rzecz jasna, jednym słowem – efekt nieprzemyślanej decyzji :D!  
„Własną interpretacją” jest również charakterystyka Makbeta jako „istoty pełnej sprzeczności”, charakterystyka, w której nie ma nawet słowa o wolności wyboru pomiędzy dobrem a złem czy szekspirowskiej koncepcji tragizmu, czyli o kwestiach, które każdy polonista „sprzedaje” swoim uczniom jako „klucze” do rozumienia lektury, na zasadzie: „Jak już nic więcej nie zapamiętasz, wykuj przynajmniej to!”
A skąd się bierze to przekonanie, że istnieje coś takiego jak „własna interpretacja” bez żadnych granic, tzn. taka, którą można sformułować bez wiedzy i zrozumienia problemu, którego dotyczy dyskusja? I dlaczego każdy maturzysta, w którego pracy nawet ktoś nieposiadający profesjonalnego przygotowania widzi jak na dłoni brak zielonego pojęcia o omawianej lekturze (wybranej przecież dowolnie przez zdającego!), ma prawo do własnej interpretacji, a nie ma tego prawa egzaminator z kompetencjami i doświadczeniem wieloletniego nauczyciela historii i teorii literatury oraz języka? Wygląda na to, że odpowiedź jest tragicznie prosta: młody człowiek, dzięki konsekwentnie wspieranej ignorancji na wszystkich poziomach wiedzy ogólnej, ma już wystarczająco spreparowany mózg, teraz do pełnej „konfiguracji” trzeba doprowadzić nauczycieli. Im są starsi, tym trudniej i boleśniej przebiega ten proces. Proces, który nazywam „zwojem” (przeciwieństwem rozwoju), proces redukcji wiedzy i wymiany pojęć. Reset - po prostu.
Temat drugi: „Co sprawia, że człowiek staje się dla drugiego człowieka bohaterem?”                       „Archaiczne” wydanie Słownika Języka Polskiego (PWN, 1983) podaje, że bohater to: 1. „ten, kto odznaczył się męstwem, niezwykłymi czynami, ofiarnością dla innych”; 2. „główna postać w utworze literackim” itp.; 3. „ktoś, kto budzi chwilowe zainteresowanie, skupia na sobie uwagę otoczenia”, np. bohater dnia, meczu, zajścia…; 4. „w mitologii greckiej – postać o nadludzkich cechach (…)” Maturzyści, którzy wybrali ten temat, skupiają się niemal wyłącznie na trzecim rozumieniu pojęcia, a ponieważ – jako się rzekło – „eksperci” najwyraźniej podążają za interpretacjami tych, których wiedzę mają/mamy sprawdzać, dopisali do wskazówek dla egzaminatorów dwie inne możliwe definicje:                       - bohater to wzór/przykład/idol/autorytet (tak właśnie, w jednej linijce, „łamane przez”, jakby były to pojęcia równorzędne i równoznaczne!) oraz                                                                                                                      – jednostka, którą ktoś jest czasowo (sic!) zainteresowany.                                                                          Słownikowy punkt 4 został całkowicie pominięty, zaś definicję podstawową (w Słowniku – nr 1) skrócono do hasła: „jednostka odznaczająca się męstwem”. Podkreślam – wyjaśnienia te znalazły się we wskazówkach dla egzaminatorów, a więc - jak rozumiem – wyrażono w ten sposób oczekiwanie, że dorośli, doświadczeni profesjonaliści ograniczą, a w pewnej mierze przeformułują swoje rozumienie terminu, o którym uczą od lat i które w kulturze oraz historii, zwłaszcza naszej, ma swoje szczególne miejsce i znaczenie.
Trudno się więc dziwić, że musieliśmy przeczytać mnóstwo prac, w których bohaterem został np. chłopak ustępujący dziewczynie swój projekt po zakwestionowaniu poprzedniego przez szefa firmy lub osoba kupująca jedzenie bezdomnemu. (W tej sytuacji jednogłośnie okrzyknęliśmy bohaterką koleżankę, która upiekła ciasto dla całej grupy egzaminatorów!) Ponieważ jednak maturzysta jest zobowiązany do realizacji tematu na podstawie co najmniej jednej lektury obowiązkowej, jakąś wybrać musi. Jak wynika z wypracowań maturalnych, wybory te są często tragiczne. Bo którego przykładu ma użyć biedny absolwent szkoły średniej, kiedy nie zna żadnego, a jeśli nawet poznał, to nie rozumie, a jeśli nawet kiedyś zrozumiał, to nie pamięta? Nawiasem mówiąc, „przerabiam” to na każdej prawie lekcji polskiego.
Zatem cytuję (niedokładnie, z pamięci) efekt jednego z tych tragicznych wyborów: Janek (sic!) z „Wesela” S. Wyspiańskiego został bohaterem dla uczestników przyjęcia, ponieważ zatrąbił w róg, aby wyzwolić tereny zajęte przez okupanta czyli zrobił wszystko, by wyzwolić ojczyznę. Nie żartuję, to autentyk. Biedny ignorant nie pomni nawet zdania „Miałeś, chamie, złoty róg!”, z którego wynika wyraźnie, że Jasiek nie zatrąbił i nie wyzwolił, a które jest esencją i pointą „Wesela”. I na podstawie całkowicie fałszywych przesłanek robi z Jaśka bohatera. Wydawałoby się, że mamy oczywisty powód do unieważnienia pracy – błąd kardynalny. Na wszelki wypadek zamieszczam w całości definicję błędu kardynalnego (zerującego maturę) z „Informatora o egzaminie maturalnym (…) od roku szkolnego 2022/2023” opublikowanego przez Centralną Komisję Egzaminacyjną jako materiał obowiązujący dla uczniów i nauczycieli szkół średnich:
„Błąd kardynalny to błąd rzeczowy świadczący o:
1) nieznajomości treści lektury obowiązkowej, do której odwołuje się zdający, w zakresie:
a) fabuły, w tym głównych wątków utworu;
b) losów głównych bohaterów, w tym np. łączenie biografii różnych bohaterów;
LUB
2) całkowicie nieuprawnionej interpretacji lektury obowiązkowej będącej falsyfikacją
danego tekstu.”
„Własna interpretacja” dramatu Wyspiańskiego w wykonaniu tego nieszczęśnika spełnia wszystkie warunki błędu kardynalnego. Ocena inna niż zero punktów po prostu nie miała prawa zaistnieć. Ale decyzyjny ekspert (to nazwisko akurat znam!) uznał, że to „zwykły błąd rzeczowy”, który nie powoduje zakwestionowania pracy maturalnej. Jeśli autor (autorka?) wypracowania napisał (-ła) część testową na 20p., zda maturę z j. polskiego !!! A tego nie będziemy wiedzieć, bo od zeszłego roku arkusze testowe przychodzą w oddzielnych pakietach. Decyzja „eksperta” jest, przepraszam, pokazaniem środkowego palca egzaminatorowi, który ma się poczuć większym ignorantem niż podobny przedstawianemu maturzysta i wieloletnią (oraz beznadziejnie opłacaną!) pracę nauczyciela unieważnia jednym pociągnięciem.
Podsumujmy. Wydaje nam się, że mamy za zadanie sprawdzić, czy młodzi ludzie wkraczający w dorosłe życie znają i rozumieją pojęcia nazywające wartości (np. bohaterstwo) i ich znaczenia. Ale to złudzenie. To jakiś „nadekspert” w istocie sprawdza, czy egzaminator – nauczyciel ma wystarczająco uprany mózg, by dowolnie i „elastycznie” uznawać wszystkie odpowiedzi zawierające możliwie dalekie od tradycyjnych (czytaj: zgodnych z prawdą) interpretacje niedouczonych i skutecznie odmawiających nabycia jakiejkolwiek wiedzy nastolatków. A jeśli ów egzaminator jest nadal zbyt „sztywny”, można złamać wszelkie zasady, które się samemu ustanowiło i do wiadomości wszem i wobec podało (jak ta dotycząca błędu kardynalnego), upokorzyć człowieka i zniszczyć kod kulturowy. Z ekspertem decyzyjnym się nie dyskutuje, a on ponoć też nie może dyskutować z kimś, kto jest „nad nim”. Kto to jest – ten ktoś? Na tej jakiejś „samej górze”?

I - co będzie dalej? Jeśli będzie jakieś „dalej”? Ja mówię STOP. Więcej prac maturalnych sprawdzać nie będę.

Żmirska
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.