Słowo „Kresy” pobrzmiewa w polskiej duszy nutą szczególną, jest w niej jakaś tęsknota za dawną wielkością, która odpłynęła – kontynuuje autor.
Termin Kresy Wschodnie czy Ziemie Wschodnie odnosi się do części Rzeczypospolitej położonej przy granicy wschodniej, tak jak Kresy Zachodnie czy Kresy Pomorskie przy granicy zachodniej, południowej, północnej itp. Były i są to ziemie zamieszkałe przez Polaków ( i nie tylko).
Dziennik wydawany w Katowicach w II RP do 1939 roku - Polska Zachodnia – w nagłówku miał wypisany cel : dziennik poświęcony sprawom narodowym i społecznym KRESÓW ZACHODNICH a wydawane w Chodzieży o tytule Kresy Zachodnie: pismo poświęcone obronie interesów narodowych na zachodnich ziemiach Polski.
Czy mamy postrzegać Polaków jako „kresowian” zamieszkałych w Wielkopolsce, Śląsku, Pomorzu, Kaszubach itp. z „sentymentu i dobrej woli”, czy poważać ich jako wspaniałych Polaków Rzeczypospolitej Polskiej tworzących i walczących o Jej niepodległość -czyli naszą?
W czasach II Rzeczypospolitej afirmacja Kresów była popularna. Znaczna część elit wywodziła się właśnie z tamtych stron. Lwów i Wilno były uznanymi ośrodkami kultury i nauki - kontynuuje autor.
Z drugiego zdania wynika , iż wielkość ich nie odpłynęła, jesteśmy spadkobiercami dokonań i korzystamy do dzisiaj z wiedzy, osiągnięć naukowych, kulturalnych, gospodarczych Polaków (zwanych Kresowianami) zamieszkujących zabrane Ziemie Wschodnie Rzeczypospolitej (również odzyskane Kresy Zachodnie).
Polacy zamieszkujący Ziemie Wschodnie Rzeczypospolitej walczyli o odzyskanie niepodległości w 1918r., budowali państwo na Ziemiach Wschodnich i pozostałych ziemiach Rzeczypospolitej, walczyli z agresorami w 1939 roku i w czasie okupacji, ginęli w Katyniu, w sowieckich i niemieckich łagrach oraz komunistycznych katowniach.
Pamiętajmy, mieszkańcy Ziem Wschodnich RP (Kresów) przyjmowali od 1939 r. uchodźców wysiedlonych przez Niemców z Wielkopolski i Pomorza oraz uciekających z całej Polski przed niemiecką agresją.
Polakom z Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej ocalałym z pogromów II wojny światowej zawdzięczamy odbudowę Polski Ludowej ze zgliszczy wojny, odbudowę miast, wsi, szpitali, szkół, kościołów, dróg, kolei, mostów…, dźwignięcie gospodarki, odtworzenie uniwersytetów, politechnik w Toruniu, Wrocławiu, Gliwicach, Warszawie itd. Bez ich fizycznego udziału, dorobku naukowego przedwojennej elity różnych stanów, wiedzy, doświadczenia wcześniej zdobytego nie byłoby to możliwe, przecież nie uczynili tego funkcjonariusze UB w resortowych samorządach, częstokroć analfabeci.
Urząd Patentowy Rzeczypospolitej Polskiej 17 sierpnia 1931 r.
Opis Patentowy nr 13837
Adam Gruca (Lwów, Polska)
Przyrząd do składania złamanych kości udowych
Zgłoszono 12 grudnia 1929 r. Udzielono 21 maja 1931 r.
Ileż ofiar okrutnej II wojny i wypadków w PRL korzystało z doświadczenia znakomitego polskiego ortopedy z dorobkiem z Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej. Nie z sentymentu i dobrej woli ale z wdzięczności za uratowanie zdrowia i życia naszych bliskich pamiętajmy . Takich lekarzy było wielu a i potrzeby były wielkie.
To tylko mikroskopijny przykład i tylko z dziedziny medycyny, mówiący o zasługach Polaków z Ziem Wschodnich RP dla istnienia naszego.
Tak, w czasach II Rzeczypospolitej afirmacja Kresów była popularna . Była tak popularna i niezbędna do życia jak mąka cukier, kasza, olej , mięso, zboże, miód, piwo itp., które Polacy wytwarzali na Kresach czyli Ziemiach Wschodnich RP (obecni Ukraina) i dostarczali na rynek Polakom zamieszkałym w innych regionach oraz na rynek europejski.
Czym groził brak takich dostaw dla II RP doświadczamy w skutkach napaści Rosji na Ukrainę.
W 1912 r. syn księżnej Elżbiety Lanckorońskiej i austriackiego feldmarszałka Kazimierza de Vaux, hrabia Jan Zamoyski i inżynier Bronisław Albinoski założyli spółkę Towarzystwo Akcyjne Chodorów z zamiarem zbudowania cukrowni... Wzięli kredyt w banku lwowskim, zatrudnili na stanowisku dyrektora Towarzystwa inż. Stanisława Kremera (1876-1935) - zdolnego i doświadczonego cukrownika po studiach technologicznych w Wiedniu i praktykach w cukrowniach Czech, Moraw i Niemiec, a projekt samej cukrowni zamówili u cenionego architekta czeskiego, Macieja Blacha, który miał już w dorobku wybudowane cukrownie w Rumunii, Włoszech i Bułgarii…Po roku, w jesieni 1913 r. fabryka była już gotowa i przerabiała buraki z pól wokół Chodorowa na świeży, krystalicznie biały cukier. Produkcja szła bezawaryjnie, bo sprawdziły się nowoczesne maszyny zakupione w zakładach Skody w Pilźnie. Fachowość polskich inżynierów, obfite plony buraków i dobra organizacja produkcji rokowały jak najlepiej nowoczesnej cukrowni.
Wybuchła I wojna światowa, Chodorów zajęli Rosjanie i od razu zrabowali cały zapas cukru z magazynów oraz wymontowali urządzenia fabryczne a gdy uciekali wysadzili w powietrze potężny, 65-metrowy komin cukrowni i podpalili główne budynki fabryczne. Mimo tych strat spółka natychmiast przystąpiła do odbudowy cukrowni z przerwami i kolejnymi stratami w wyniku okupacji austriackiej, ukraińskiej i bolszewickiej.
Czas spokoju nastał dopiero w latach 1921-1939 i wówczas kierownictwo cukrowni pokazało w całej pełni swe talenty organizacyjne. Czy to nie jest bohaterstwo? Nie załamywać się, nie rezygnować z działania pomimo ekstremalnie trudnych warunków, niepewności jutra i grabieży majątku. Właściciele cukrowni nie zrażali się, mimo że przedsiębiorstwo przez 6 lat było niszczone przez wojska najeźdźcze niczym drzewo, któremu ciągle przycina się wierzchołek i amputuje gałęzie.
Należy podziwiać, że w tych niesprzyjających okolicznościach udało się stworzyć w Chodorowie jeden z najnowocześniejszych zakładów cukrowniczych w Europie. Wzniesiono potężne zabudowania o niebanalnej architekturze, stworzono całą sieć socjalnych udogodnień dla załogi cukrowni, w tym specjalne osiedle mieszkaniowe - od nazwiska pierwszego dyrektora, Stanisława Kremera - "Kremerówką" zwane. Dla pracowników stworzono klub towarzyski, salę muzyczną i teatralną, czytelnię, założono orkiestrę fabryczną. Dla dzieci pracowników i zatrudnionej młodzieży założono park sportowy z boiskiem, lodowiskiem, strzelnicą i kortami. Cukrownia utrzymywała 10 km własnych dróg bitych. Zakładała szkoły w okolicznych wsiach i budowała tam domy ludowe.
Był to jeden z najbardziej rozwiniętych, twórczych ośrodków przemysłowych II Rzeczypospolitej.
Jednym z wybitnie zasłużonych dyrektorów dóbr cukrowni - żyznych pól buraczanych, których areał w 1929 r. liczył ponad 7 tys. ha - był inż. Lucjan Rydel, syn poety młodopolskiego, znanego powszechnie dzięki "Weselu" Wyspiańskiego. Dyrektorem cukrowni w Chodorowie w latach 30. XX wieku, który doprowadził ją do rozkwitu, był Adam Korwin Piotrowski - wizjoner o zadziwiających zdolnościach organizacyjnych i wielkich kompetencjach. On to m.in. wybudował rurociąg długości 31 km, którym popłynął gaz ziemny z Daszawy do Chodorowa, dzięki czemu przestawił produkcję cukrowni z opału węglowego na gazowe, chroniąc środowisko naturalne miasta. Jego biografia jest fascynująca, a jego fachowość uszanowali nawet bolszewicy, którzy zajęli cukrownię we wrześniu 1939 r., a później hitlerowcy, którzy po usunięciu bolszewików wykorzystywali produkcję cukrowni dla swoich potrzeb. Nawet podczas tych obu okupacji, gdy wokół szalał terror i niszczono wszystko, co polskie i żydowskie, Piotrowski był dyrektorem. Ochraniał polską młodzież przed wywózką na roboty przymusowe do Niemiec.
A gdy Niemcy zaczęli w 1944 r. rozmontowywać maszyny z linii produkcyjnej, by wywieźć je na zachód, Piotrowski spowodował, że najcenniejsze elementy, w tym wieże rektyfikacyjne, przetransportowano nie do Niemiec, ale w okolice Kazimierzy Wielkiej na przechowanie. Później, gdy na mocy traktatu poczdamskiego Polska uzyskała Racibórz, spowodował, że maszyny te zawieziono do tamtejszej, ogołoconej przez Sowietów poniemieckiej fabryki Hückla i ruszono z produkcją cukru dla Polski. Wieże rektyfikacyjne instalowano w Raciborzu pod osobistym nadzorem dyrektora Piotrowskiego i jego bliskiego współpracownika, dra Jana Kovacsa - szefa produkcji "Butanolu" w Chodorowie… Adam Piotrowski na krótko objął też w 1946 r. funkcję dyrektora Zjednoczenia Przemysłu Cukrowniczego i czuwał nad odbudową cukrowni w Chybiu, Otmuchowie, Lewinie Brzeskim, Baborowie oraz Pszennie pod Świdnicą. Niestety, w okresie stalinizmu władze PRL oskarżyły go o szpiegostwo i nie biorąc pod uwagę jego zasług i kompetencji, wtrąciły do więzienia, po wyjściu z którego, złamany psychicznie, nie wrócił już do pracy. Zmarł w Warszawie w zapomnieniu w 1960 r.” (Stanisław Nicieja, Kresowa Atlantyda).
W powojennych realiach temat Kresów był niepoprawny politycznie, za to literaturą można było się delektować do woli – kontynuuje autor.
Czy był niepoprawny politycznie w powojennych, komunistycznych czasach, czy jest nadal niepoprawny w dzisiejszych realiach - temat przynależności Ziem Wschodnich do Rzeczypospolitej?
Smutne, iż ta poprawność występuje w organizacjach i stowarzyszeniach, może już tylko nazwą odnoszących się do Kresów.
A jeśli chodzi o delektowanie się literaturą do woli - to przecież nie każdą, komuniści dopuszczali tylko ocenzurowane pozycje jak i spolegliwych wobec systemu autorów. Tysiące pozycji znalazły się na liście Cenzury z 1951 roku Jakuba Bermana, zwłaszcza dzieła tworzone w prawdzie i z myślą o interesie Rzeczypospolitej i dotyczące Ziem Wschodnich. Do dzisiaj nie zostały spopularyzowane a nawet wydane.
„Jestem obłożony stertą książek dotyczących Lwowa. Nie zostało ich dużo. Zapewne mieszka na Mokotowie pewien pan. Nie zaryzykuję wymienienia nawet jego imienia. Naprawiał kiedyś coś u mnie w domu i po wypiciu paru kieliszków rzekł, wskazując leżącą na stole książkę: -To było w spisie książek, przeznaczonych w czterdziestych latach do spalenia. To znaczy – poprawił się – do skonfiskowania. Sam to robiłem, jak miałem 16 lat. Mówili mi, że to burżuazyjne, antynarodowe broszury. Zakłamana propaganda kapitalistyczna na szkodę proletariatu polskiego.” - pisał lwowianin Jerzy Michotek.
Jeśli chodzi o literaturę, warto przypomnieć historię Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie, dzięki któremu w powojennej, komunistycznej Polsce mogliśmy czytać klasykę polską i światową.
„Od dawna leży mi na sercu i w myśli, żebym po sobie zostawił mojemu narodowi pamiątkę. Bóg widzi, żem rozczulony i zajęty jedynie chęcią bycia użytecznym i po mojej śmierci mojemu narodowi. Chodzi mi o tę bibliotekę, jak o córkę jedynaczkę na wydaniu, którejbym na los nie chciał odumrzeć..”- pisał w 1815 roku Józef hrabia Maksymilian Ossoliński- Polak.
Gdy u stóp cytadeli we Lwowie spłonęła piekarnia wojskowa, na pozostałych po niej fundamentach „według projektu inżyniera i generała w jednej osobie, Józefa Bema, zbudowano w pięknym empirowym stylu – bibliotekę. Całość obiektów wraz z gruntami nabył Józef hrabia Maksymilian Ossoliński za sumę 23 710 złotych, co potwierdzono specjalnym aktem dokładnie dnia 26 marca 1817 roku. Jaki nieprzebrany majątek materialny i duchowy stanowiły zbiory Ossolineum, niech świadczą spisy dokonane na rok przed wojną: 807122 dzieł książkowych skatalogowanych i ponad 100000 nie skatalogowanych, rękopisów 13500, autografów 7 500, dyplomów 2125 muzykaliów 741. Setki inkunabułów, pierwodruki pisarzy staropolskich, tysiące archeologiców, obrazów, rycin, monet. Zakład Narodowy im. Ossolińskich fundował nadto stypendia. Z bezustannych przedsięwzięć edytorskich powstały prace prawdziwie pomnikowe, jak „Psałterz floriański", „Monumenta Poloniae typographica", „Historia sztuki" w opracowaniu Mieczysława Gębarowicza (pozostał wierny sztuce i Lwowowi, w którym zmarł w 1984 roku), „Elementy teorii poznania, logiki formalnej i metodologii nauk" Tadeusza Kotarbińskiego i wiele, wiele innych. (Jerzy Janicki, Ni ma jak Lwów)
B. Ratter