Najbardziej znanym i spektakularnym przykładem jest kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, który zaledwie kilka tygodni po odejściu z urzędu kanclerskiego objął stanowisko w radzie nadzorczej kontrolowanego przez Rosjan konsorcjum Nord Stream, a po kilku latach został przewodniczącym rady dyrektorów rosyjskiego koncernu naftowego Rosnieft. Ale to nie jedyny przypadek tego typu kariery. Lista „przewerbowanych" polityków jest długa, wymienię tu kilka znanych osób, które po tym jak w swoich krajach piastowały istotne stanowiska, rozpoczęły następnie pracę dla Federacji Rosyjskiej:
Wprawdzie każdy z tych polityków rozpoczynając pracę dla rosyjskich podmiotów polityczno – gospodarczych miał już za sobą karierę w strukturach rządowych własnego kraju, ale zawsze w takich przypadkach pojawia się pytanie, czy decyzje, jakie podejmował w imieniu własnego kraju, nie zapewniły mu późniejszej intratnej posady w rosyjskich podmiotach. Tak jak choćby w przypadku Schroedera, który kończąc kadencję na urzędzie kanclerza zatwierdził projekt budowy gazociągu Nord Stream, by po krótkim czasie znaleźć się w radzie nadzorczej koncernu budującego ten gazociąg. Choć kariery tych polityków są co najmniej z moralnego punktu widzenia dwuznaczne, to łączy je zawsze jeden wspólny mianownik – najpierw pracowali dla własnego kraju, a dopiero potem dla Rosji. Wydaje się, że odwrotna kolejność byłaby nie do pomyślenia w krajach zachodnich, wprawdzie głęboko zdemoralizowanych, ale uchodzących wciąż za państwa demokratyczne i suwerenne.
Nie do pomyślenia? A jednak. W roku 2007 Donald Tusk powołał na ministra finansów w tworzonym przez siebie rządzie Jana Vincenta Rostowskiego, który jak podają źródła, wcześniej, w latach dziewięćdziesiątych doradzał rządowi Federacji Rosyjskiej w sprawach polityki makroekonomicznej. Dodatkowej pikanterii dodaje fakt, że Vincent-Rostowski - posiadający podwójne obywatelstwo brytyjskie i polskie - nie był zameldowany w naszym kraju i nie posiadał polskiego dokumentu tożsamości. To drugi taki przypadek w nowożytnej historii Polski, pierwszym był Константин Ксаверьевич Рокоссовский minister obrony narodowej w latach 1949 – 1956.
Można by zadać pytanie, czy taka kariera, a więc najpierw praca dla Rosji, a potem dla Polski, nie jest również dwuznaczna, a może jest tym bardziej dwuznaczna. Można by wnioskować, że Rosja dzięki polityce makroekonomicznej przygotowała się do prowadzenia wojny w Czeczeni, napaści na Gruzję, a potem na Ukrainę. Zaś swoją karierę ministerialną w Polsce Jan Vincent-Rostowski sam spuentował słowami: „piniendzy nie ma i nie będzie”. Ale zamiast wyciągać takie ogólne wnioski warto przyjrzeć się z bliska choćby umowie gazowej z Rosją z 2010 roku, która ze względu na niespotykanie długi okres obowiązywania i sztywne, jednostronnie korzystne dla Rosji warunki finansowe powodowała utratę gospodarczej suwerenności przez Polskę. Przypomnijmy kluczowe założenia tej umowy:
Ale nie tylko treść tej umowy jest szokująca, ale także sposób jej procedowania. Podsekretarz stanu w resorcie gospodarki przesłała projekt 24-ro stronicowej umowy do zaopiniowania przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki na 2 (słownie dwie) minuty przez żądanym terminem. Prezes Rządowego Centrum Legislacji dostał całe pół godziny czasu na zaopiniowanie tej umowy. Następnie zaś podsekretarz stanu w resorcie Waldemara Pawlaka przesłała projekt umowy do sekretarza Rady Ministrów z fałszywą adnotacją, że został on już uzgodniony z prezesem URE i prezesem RCL. Sekretarz Rady Ministrów wyznaczył członkom Rady Ministrów 3 godziny na ustosunkowanie się do tego 24-ro stronicowego projektu umowy oddającej Polskę w gospodarczą niewolę Rosji. Regulamin Rady Ministrów stanowi, że termin ten nie może być krótszy niż 3 dni. Nic więc dziwnego, że spośród 33 członków Rady Ministrów prawie nikt nie ustosunkował się do tego dokumentu w wyznaczonym terminie. Prawie nikt. Jedynym ministrem, który zaopiniował tę umowę w wyznaczonym trzygodzinnym terminie był minister finansów Jan Vincent-Rostowski – nie zgłosił żadnych uwag.
Przypadek? Czy znajomość макроэкономики …..
Marcin Bogdan
foto: net