Kryminaliści rosyjscy mają ugruntowane tradycje w mordowaniu ludności cywilnej
data:04 marca 2022     Redaktor: Redakcja

Russkaja Oswoboditelnaja Narodnaja Armia, 1 - 8 sierpień 1944 na Ochocie.

 

Pamiętam wszystko dokładnie, choć minęło już przeszło 77 lat.
Po drugiej stronie ulicy Białobrzeskiej 33, na Ochocie, trochę na skos, była szkoła Szachtmajerowej i tam istniała krótko powstańcza placówka. Stał powstaniec w biało-czerwonej opasce przed wejściem. Pamiętam to, bo starsze rodzeństwo mi go pokazało.
Przez Ojca wcześniej przygotowane były bloki betonowe przed okienkami piwnicy naszego domu. Chroniły od pocisków, czy od wtargnięcia intruzów z zewnątrz. Mieliśmy twierdzę w piwnicy. Jak Powstanie wybuchło i zaczęły się walki, to zamieszkaliśmy tam, zabarykadowani. Schroniło się tam w sumie około trzydziestu osób, bo byli też sąsiedzi, różni znajomi, babcia Olimpia, nas pięcioro rodzeństwa: 15-letni brat, dwie siostry w wieku 11 i 8 , ja niespełna 6 lat - i najmłodszy brat dwuletni. Na zewnątrz strzelanina, bronił się chyba jeszcze do 10-go sierpnia oddział powstańczy na Kopińskiej i Kaliskiej .
Okienka piwniczne, w te krytyczne dni, od wewnątrz były pozatykane poduszkami, bo nad nami palił się dom, a czad schodził w dół. Zabarykadowani byliśmy za żelaznymi drzwiami, które szły na klatkę schodową, więc nie bardzo było łatwo je sforsować. Pamiętam, że jedliśmy tylko wedlowskie krówki (w żółtych papierkach). Dopiero 7 sierpnia wyciągnęli nas pijani Rosjanie z oddziałów SS WAFFEN RONA (Russkaja Oswoboditelnaja Narodnaja Armia).
Od okienka odsunęli ciężki blok betonowy, wepchnęli poduszki do środka, ręce z granatami, że mamy wychodzić. Mój ojciec, wychowany na wschodniej Ukrainie, po rosyjsku i po ukraińsku świetnie umiał mówić, zresztą znał też niemiecki bardzo dobrze i już z góry dla nich miał przygotowaną taką bajkę, że myśleliśmy, że to Rosjanie przyszli, dlatego byliśmy tak zabarykadowani (co w sumie też okazało się prawdą). Ojciec otworzył te metalowe, pancerne drzwi do piwnicy, które przedtem były zaryglowane i wyszliśmy na podwórko. Pamiętam rażące, ostre światło słoneczne sierpniowego dnia. I był straszny hałas, na rogu Lelechowskiej i Białobrzeskiej palił się dom, dach pokryty blachą się palił, blacha strzelała, bo płomienie mocno ją skręcały.
Pijani żołdacy wpadli do piwnicy. Potrącili gaśnicę pianową, ta gaśnica zaczęła działać, oni zaczęli krzyczeć: „Piwo!”. Była obawa, że nas zabiją. Pogonili nas na tzw. Zieleniak wielkie, wybrukowane targowisko przy Alei Krakowskiej. Jak nas wyprowadzali, Ojca zaraz zabrali, bo zorientowali się, że zna rosyjski i niemiecki. Potrzebowali tłumacza, bo mieli trudności z dogadaniem się z oficerami niemieckimi. Pamiętam zaniepokojenie mojej Matki, płacz sióstr, że już nie zobaczymy Ojca.
Szliśmy Nieborowską w kierunku Grójeckiej. Na ziemi pełno porzucanych rzeczy, strzelanina. Naprzeciwko jechał hałasując na rowerze bez opon, na samych felgach, rosyjski SS-man, nie wiadomo, czy uczył się, czy był pijany, chyba jedno i drugie, bo spadał z tego roweru, i siadał z powrotem.
Pomimo to, że nie wolno było nic podnosić z ziemi, bo za to zaraz strzelali, Mama moja podniosła pończochę-kiszkę wypełnioną kaszą manną. Ta kasza manna potem na Zieleniaku służyła jako nasze pierwsze pożywienie. W puszce po konserwach na ognisku Mama nam gotowała tę kaszę.
Potem radość, bo Ojciec dogonił nas na Zieleniaku i tam, na ziemi pod murem nocowaliśmy. Ojciec w nagrodę za pomoc dostał od Rosjanina „szapku” (czapkę!), dobrze, że nie kulę.
Co pewien czas był alarm, bo zza Zieleniaka, od południowej strony, były wystrzeliwane pociski, całe ich grupy („krowy” lub „szafy” to nazywano), z wielkim gwizdem-rykiem leciało kilka pocisków naraz w kierunku centrum Warszawy. Pamiętam, to zamieszanie przed tym, gdy już mieli strzelać, ponieważ mogły spaść na plac.
Co jeszcze zwróciło moją uwagę, sześcioletniego chłopca - na drutach telefonicznych widać było wszędzie, dużo kanarków, papużek, co mnie oczywiście, jak każde dziecko, bardzo interesowało. Obserwowałem te kolorowe papużki, żółte i zielone kanarki, takie ptactwo klatkowe, które przez właścicieli zostało w najtrudniejszych chwilach wypuszczone na nieznaną wolność.
Po noclegu na ziemi, na drugi dzień nas popędzili w kierunku Okęcia. Wtedy to były za Zieleniakiem już pola, na nich dojrzewały pomidory. Miejscowe kobiety zbierały je do wiader i biegły rozdawać warszawiakom. Żołnierze konwojujący, którzy prowadzili cały ten pochód pozwalali na to. Mama dostała od jednej kobiety propozycję, aby zostawiła im pod opieką najmłodszego, niesionego na ręku, 2-letniego mego brata. Doszliśmy do Okęcia na teren fabryki urządzeń oświetleniowych Marciniaka. Był to pierwszy punkt postojowy, na ogrodzonym terenie fabryki. Tam na nas czekał przyjaciel ze studiów mego Ojca, inż. Bronisław Zabłocki, (ojciec Wojciecha, słynnego architekta i szablisty). Urodzony i wychowany „we Wiedniu”, świetnie mówił po niemiecku . Z Wawelskiej, gdzie mieszkali, Zabłoccy byli wysiedleni trochę wcześniej. „Pan Brońcio” na Okęciu dogadał się ze strażnikami Austriakami i tam na nas czekał, chcąc nas uratować z transportu. Dzięki niemu, gdy transport do Pruszkowa już odszedł, to nas ze względu na to, że było pięcioro dzieci, babcia staruszka, zostawili, niby na odpoczynek. Jak się uspokoiło, wyprowadził nas stamtąd i uciekliśmy do Podkowy Leśnej, gdzie mieszkała stryjenka Hela „Lucjanowa”.
Można powiedzieć, naszym szczęściem było, że mieszkaliśmy na Ochocie, choć i tu wiele tysięcy naszych współmieszkańców zostało w okrutny sposób zamordowanych, głównie przez rosyjskich kryminalistów - żołdaków brygady RONA. W okresie PRL wmawiano nam, co było wierutnym kłamstwem, że w oddziałach RONA walczyli Ukraińcy.

Tomasz Andrzej Szymański



Od Redakcji:
RONA, w dość swobodnym tłumaczeniu z języka rosyjskiego, to Rosyjska Armia Narodowo–Wyzwoleńcza (ros. – Russkaja Oswoboditielno–Narodnaja Armia; RONA) Faktycznie w nazewnictwie faszystowskich struktur wojskowych funkcjonowała właściwie jako 29 Dywizja Grenadierów SS (1 rosyjska). Była klasyfikowana w rzędzie tzw. „brygad szturmowych SS„. Dowodził nią ”rdzenny” Rosjanin, powołujący się na polskie pochodzenie (niestety, nie do końca da się to sprawdzić), Bronisław (czasami też spotyka się przekłamanie tego imienia na Mieczysław) Kamiński. za;https://historia.org.pl

foto arch.: Dowódcy RONA w czasie narady polowej podczas tłumienia powstania warszawskiego, początek sierpnia 1944 r.
Dowódca pułku major Ivan Frołow (po środku) z oficerami Rosyjskiej Narodowej Armii Wyzwoleńczej (RONA) podczas Powstania Warszawskiego. Oficer po prawej od Ivana Frołowa to Ltn. Michalczewski. Żołnierzy pierwszy z prawej przypuszczalnie należy do Rosyjskiej Armia Wyzwoleńczej ROA (POA po rosyjsku) sądząc po naszywce na ramieniu.
Zdjęcia do artykułu :
Zdjęcia do artykułu :





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.