Artur Adamski: Dzień gniewu  cz.3. - Konkurs "Wojna z Narodem - 13.12.81"
data:15 lutego 2022     Redaktor: Redakcja

Opowiadanie "Dzień gniewu" otrzymało Nagrodę Główną II EDYCJI Konkursu "Wojna z Narodem - 13.12.81".

Artur Adamski

DZIEŃ GNIEWU

cz.3

Katarzyna mieszkała właśnie tuż przy Placu Czerwonym. Na Święto Solidarności przygotowaliśmy matrycę naszej nowej ulotki. Zamierzaliśmy powielić ją w takiej ilości, jaka tylko będzie możliwa i rozrzucić w momencie, gdy nasz sierpniowy pochód ruszy. Na każdym kroku widać też oczywiście było, że do 31 sierpnia 1982 pilnie przygotowuje się też druga strona. Akademiki i budynki wielkiego Zespołu Szkół Rolniczych przekształcono w koszary dla oddziałów ZOMO i ROMO, co dla części młodzieży oznaczało przesunięcie terminu rozpoczęcia roku szkolnego. Demonstracje siły, w postaci przetaczających się ulicami kolumn pojazdów milicji, z dnia na dzień miały coraz większą skalę. 30 sierpnia z niejakim zaskoczeniem zauważyłem, że nagle milicji i wojska jest na ulicach wyjątkowo mało. Odpoczywają – pomyślałem – Świetnie wiedzą, jak potwornie trudny i długi dzień mają przed sobą.

Z Katarzyną umówiłem się tak, że będę u niej godzinę przed demonstracją. Do miejsca jej rozpoczęcia było od niej kilka kroków. Torbę  ulotek od wierzchu mieliśmy przykryć owocami. Takie zamaskowanie miało nam umożliwić bezpieczne pokonanie tego krótkiego dystansu. Przed czternastą przemierzałem Wrocław tramwajem. Mobilizacji oddziałów ZOMO za bardzo nie było jeszcze widać. Zwracały jednak uwagę posterunki wojska, otaczające wielkie gmaszyska sądów, komend milicji oraz aresztu. Żołnierze wyglądali „maksymalnie wojennie”: ciasno zapięte hełmy, pełen rynsztunek, w dłoniach kałasznikowy z bagnetami na lufach. Im bliżej Placu Czerwonego – tym bardziej gęstniał ruch pieszy. Bez wątpienia wielka część tych przechodniów zamierzała wkrótce stać się demonstrantami. Nagle zaskoczył mnie widok kilku umundurowanych facetów, z imponującą sprawnością porywających z ulicy jakichś dwóch ludzi. Działo się to tuż za oknami naszego tramwaju i trwało tak krótko, że nikt nie zdążył nawet krzyknąć. Dokonujący tego aresztowania bez wątpienia byli doskonale przeszkoleni i bardzo doświadczeni w przeprowadzaniu takich akcji. W żaden sposób nie zdążyli zareagować licznie przechodnie, znajdujący się przecież tuż obok. Ledwie nogi obydwu zgarniętych zniknęły we wnętrzach pojazdów a obydwa samochody już pędziły i zniknęły za najbliższym zakrętem. Fachowcy – pomyślałem ze zgrozą i dopadła mnie myśl, co takiego my możemy im przeciwstawić…

Wysiadłem na Placu Pierwszego Maja. Za plecami miałem ulicę Ruską, w którą za sześć – siedem kwadransów miał wchodzić nasz pochód. Przede mną był Plac, w podziemiach którego trwały prace budowlane. Plac Czerwony był jakby jego przedłużeniem. Z prawej strony dochodziło do niego kilka wąskich uliczek, otoczonych starą zabudową. Z lewej – Sokolnicza i Nabycińska, otoczone niskimi blokami i murami magazynów. A na wprost Legnicka, której przebudowa ciągnęła się od lat. Z dwóch stron otoczona więc była nie tylko blokami, ale oflankowanymi stertami ziemi i gruzu wykopami oraz pryzmami różnorakich materiałów budowlanych. Wreszcie zobaczyłem naprawdę duże ilości sił ZOMO. Ich kolumny wypełniały wąskie boczne uliczki a przede wszystkim Plac Świętego Mikołaja, od Placu Czerwonego oddalony o paręset metrów w kierunku północno – wschodnim. Nigdy wcześniej nie widziałem w tym miejscu tylu przechodniów. Do zapowiedzianego początku demonstracji było jeszcze półtora godziny a setki ludzi krążyły już wokół miejsca, w którym miała ona się zacząć. Przecinałem właśnie środek Placu, będącego czymś w rodzaju węzła przesiadkowego z przystankami dla autobusów wielu linii. Nagle, niemal równocześnie, podjechały aż trzy. Ze wszystkich wysypał się gęsty tłum, który nie zamierzał się rozchodzić. Autobusy odjechały, zostawiając na środku Placu Czerwonego kilkuset stojących na nim ludzi. Stałem na obrzeżu tego tłumu, do którego zbliżały się dziesiątki przechodniów. Dobiegły mnie słowa toczącej się w środku tego zgromadzenia dyskusji:

- Za wcześnie! Mamy zacząć za półtora godziny! Musimy czekać!

- Nie! Ruszajmy już teraz, inni dojdą potem!

Nagle zobaczyłem Katarzynę. Szła w moim kierunku niosąc torbę, po krawędzie wypełnioną czerwonymi wiśniami, ale kanciaste krawędzie jej boków i dna zdradzały, że tak naprawdę zawiera ona całkiem co innego – nasze ulotki! Musiała zauważyć, co się dzieje i dojść do przekonania, że mimo ustalonego terminu – pora wychodzić. Równocześnie z przerażeniem zobaczyłem, że uliczka, którą przechodziła, wypełniała się zarówno pojazdami, jak i dziesiątkami pieszych funkcjonariuszy milicji. A na ich czele powoli porusza się niebieska nysa z firankami w bocznych oknach. Nysa dowodzenia! Znałem już te pojazdy, służące wyższym oficerom ZOMO, tym najgorszym kanaliom, kierującym operacjami tłumienia naszych demonstracji. Z jeszcze większym przerażeniem wyobraziłem sobie, że teraz Katarzyna zostanie zgarnięta z ulicy równie sprawnie, jak to przed chwilą zdarzyło się dwóm mężczyznom. Natychmiast rzuciłem się w jej kierunku, niemal wyrywając z jej rąk torbę, z której posypały się czerwone wiśnie. Dosłownie poczułem wzrok wbity w nasze plecy. Natychmiast się odwróciłem. Nie myliłem się. Wąską ulicą Rybacką powoli zbliżał się oddział w polowych milicyjnych mundurach. Byłem przekonany, że wszyscy oni patrzą przede wszystkim na torbę, którą przyniosła Katarzyna. Tłum, w którym toczyła się dyskusja na temat tego, czy jeszcze czekać czy już manifestować na sekundę zamarł. Wszyscy odwrócili się w kierunku Placu Świętego Mikołaja, z którego dobiegły odgłosy kanonady. Nie było już o czym dyskutować – to wyrzutnia granatów gazowych, zamontowana na jednym z milicyjnych gazików, właśnie rozpoczęła ostrzał naszego zgromadzenia. Z rąk Katarzyny wyrwałem  torbę z ulotkami i chwytając za dolną jej część wielkim zamachem rozrzuciłem wokół całą zawartość. Równocześnie pierwsze granaty gazowe zaczęły spadać w sam środek tłumu, który zaczął się rozbiegać we wszystkich możliwych kierunkach. W tych samych sekundach z Rybackiej wymaszerowało około trzydziestu zomowców z tarczami pałkami. Kilku dopadło ludzi stojących za rogiem. Natychmiast zaczęli ich okładać uderzeniami pałek. Reszta szybkimi krokami kierowała się w kierunku oddalonym kilkanaście metrów ode mnie, gdzie w wyniku wywiązania się tej chaotycznej bieganiny właśnie znalazła się Katarzyna. Wydarłem się w jej kierunku natychmiast:

- Kasia uciekaj! Uciekaj! To przez te cholerne ulotki! To po ciebie idą!

 

cdn.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.