Kard. Stefan Wyszyński, Krzyż naszą nadzieją - homilia z 1981 r.
data:24 września 2021     Redaktor: Redakcja

Kard. Stefan Wyszyński, Krzyż naszą nadzieją - homilia z 1981 r. z Norwidem w tle.......

 

Pozwólcie, że na wstępie przytoczę w całości trudny, ale wymowny utwór Norwida pt.: Krzyż i dziecko:

Ojcze mój! twa łódź
Wprost na mnie płynie –
Maszt uderzy!… Wróć…
Lub wszystko zginie…
Patrz! jaki tam krzyż,
Krzyż niebezpieczny –
Maszt się niesie wzwyż,
Most mu poprzeczny.
– Synku! trwogi zbądź:
To znak zbawienia;
Płyńmy! bądź co bądź –
Patrz, jak się zmienia…
Oto – wszerz i wzwyż
Wszystko – toż samo.
– Gdzież się podział krzyż?
– Stał się nam bramą!

Umiłowane dzieci Ojcowej miłości!

Bardzo na czasie są nasze rozważania o krzyżu, bo w tej chwili cały naród go dźwiga. Może niekiedy przekładamy ten krzyż z jednych ramion na inne, ale jest on tak wielki, że obejmuje całą ojczyznę i wszyscy – w wymiarze społecznym czy osobistym – biorą udział w tym niezwykłym ciężarze.

DŹWIGANIE KRZYŻA GODNOŚCI CZŁOWIEKA

Jesteśmy przyzwyczajeni w tej „krainie krzyżów” do dźwigania krzyża. Nie jest dla nas rzecz nowa. Jesteśmy zahartowani. W tej chwili wydaje nam się, że ten krzyż na nowo wyrasta na horyzoncie polskiego nieba.

Krzyż ma liczne wymiary. Dźwiganie go jest nieodłącznym udziałem narodu, rodziny, osoby ludzkiej, łączy się z przeróżnymi zadaniami społecznymi, zawodowymi i politycznymi na wszystkich szczeblach naszego życia. Ale to, co jest najważniejsze, co jest szkołą dźwigania krzyża, to przede wszystkim dźwiganie krzyża godności człowieka. Jest to zagadnienie ogromnej wagi. Ten krzyż wiąże się przede wszystkim z naszą osobowością, z naszym rozumem, wolą i sercem, z bogactwem uczuć, jakimi obdarzył nas Ojciec niebieski, który stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje.

Dlatego pierwszym warunkiem dźwigania krzyża osobistego i społecznego, krzyża każdego obywatela, ojca, matki czy dziecka, a nawet krzyża politycznego i kultury narodowej – jest zaufanie do człowieka, bo nosi on w sobie wysoką godność istoty obarczonej krzyżem.

Zaufanie do człowieka leży u podstaw wszelkiego ładu: społecznego, rodzinnego, narodowego i politycznego. Nie ma zdrowej kultury narodowej, nie ma ładu moralnego ani zdrowej polityki bez zaufania do człowieka. Człowiek jest bowiem owocem miłości Boga. A ponieważ każdy z nas jest owocem tej miłości i dotychczas nie znaleziono innego rodowodu dla naszego człowieczeństwa, dlatego poprzez tę godność osoby ludzkiej wszyscy jesteśmy niejako spokrewnieni w Bogu samym, który jest miłością. To jest źródło zaufania do człowieka. Ile społeczeństwo, naród i państwo ma zaufania do Boga, tyle też ma szacunku dla człowieka. Im więcej naród w swej kulturze czy państwo w swojej polityce ma zaufania do Boga, tym pewniej i bezpieczniej ujawnia się to w miłości społecznej.

 

Gdy dziś zastanawiamy się nad naszymi dziejami, zwłaszcza współczesnymi, wobec dociekań, osądów, doszukiwań się winowajców, domagania się ukarania jednych czy drugich musimy mieć świadomość, że każdy z nich jest człowiekiem – Oto człowiek (J 19,5) – który na pewno nie jest pozbawiony sumienia, chociaż niekiedy uległ zniekształceniu przez rożnego rodzaju alienacje układów społecznych, wychowawczych, a może i politycznych. Niemniej jednak jakkolwiek byłby zalienowany, nie przestaje być człowiekiem i dlatego musi być zawsze traktowany po ludzku.

Ojciec święty na placu Zwycięstwa powiedział: Pierwszą wartością jest człowiek i dlatego Kościół jest skierowany ku człowiekowi. To samo trzeba powiedzieć o narodzie czy też o państwie. I one muszą być skierowane ku człowiekowi – w imię tego właśnie pokrewieństwa, które istnieje między człowiekiem a Bogiem i w Bogu między ludźmi.

Tak trudno jest niekiedy uwierzyć w nasze pokrewieństwo z Bogiem i we wzajemne pokrewieństwo ludzi w Bogu. A jednak układy społeczne, kulturalne i polityczne na pewno inaczej by wyglądały, gdybyśmy we wszystkich płaszczyznach naszego życia stale mieli tę świadomość, że jesteśmy spokrewnieni z Bogiem.

To jest wielki krzyż, który dźwigamy na sobie. Łączy się z nim olbrzymia odpowiedzialność, która zobowiązuje i nas, i społeczeństwo. Możemy doczekać się wyroku, ale najbardziej zbawienny i zaszczytny dla nas jest ten, który ongiś usłyszał Jezus Chrystus od Piłata na Litostrotos: Oto Człowiek! – Ecce Homo.

Najbardziej sponiewierany człowiek, najbardziej obwiniony, obciążony przez wszystkie kodeksy karne, jeszcze pozostaje człowiekiem, bo grzechy można z niego odczyścić, a człowieczeństwo zostaje. Przecież Chrystus jest na tej ziemi dla nas ludzi i dla naszego zbawienia.

Stąd, najmilsi, niezmiernie doniosłą rzeczą jest, abyśmy dźwigając własny krzyż – krzyż godności człowieka – pamiętali o tym, że każdy z ludzi nosi w sobie godność i odpowiedzialność za drugiego człowieka. We wszystkich sporach społecznych i politycznych, które są toczone, nie wolno o tym zapomnieć! Człowieka nigdy nie można tak ukarać i skazać, aby go doszczętnie unicestwić. Chrześcijanin zawsze znajdzie jeszcze w nim jakiś szczegół, jakieś resztki wartości człowieka. Tylko szatan jest w pełni zły, tylko o nim można powiedzieć, że jest to okrągłe nihil. Ale człowiek – nigdy! Chociaż rządziłby się wszystkimi zasadami nihilizmu, jeszcze pozostaje w nim, jako zaczątek wszelkiej nadziei, oczyszczająca świadomość godności ludzkiej i odpowiedzialności za dźwiganie krzyża.

Jeśli kto ma szczególny obowiązek liczenia się z tym, to właśnie świat pióra, który powinien maczać jego ostrze w tej świadomości: o człowieku myślisz, mówisz czy piszesz, o człowieku wydajesz osąd i nie wolno ci go tak sponiewierać, aby przez całe wieki w literaturze pozostał jako czarna bestia, nie dająca się odczyścić. Bo przecież i najświętszy Bóg poucza nas, że chociażby grzechy nasze były czerwone jak szkarłat, ponad śnieg wybieleją. Dobrze jest o tym myśleć, najmilsi, gdy wpadamy w zwątpienie o sobie. Dobrze jest wtedy pamiętać: jeszcze ci pozostała twoja godność, synu człowieczy. Wszyscy jak tu stoimy, cokolwiek myślelibyśmy o sobie, cokolwiek by o nas myślano, mówiono czy pisano, jesteśmy ludźmi i pozostaje na nas krzyż godności człowieka, istoty, która jest nieśmiertelna.

DŹWIGANIE KRZYŻA PRAWDY EWANGELICZNEJ I ODWAGI JEJ WYZNAWANIA

Z tym wiąże się krzyż prawdy, dźwigania prawdy i odpowiedzialności za prawdę. Zwłaszcza że wysoka godność człowieka jest ubogacona prawdą ewangeliczną, której świat dać w pełni nie może, choćby się do niej nieustannie wyry wał. Każdy czuje na sobie, że nawet z najwspanialszych prawd, do których doszedł, nie jest jeszcze zadowolony i nieustannie szuka. Prawdziwie, niespokojne jest serce człowieka, dopokąd nie spocznie w Panu. Naukowiec, który postawił z ulgą swoją nową książkę na półce i dołączył ją do ciężkiego dorobku życia, też nie jest z tego zadowolony, bo on stawia sobie wymagania jeszcze wyższe, gdyż prawda jest tak głęboka jak miłość, dobro, jak byt nieśmiertelny.

Dlatego i twoja prawda wymaga nieustannego doskonalenia. Mówimy umownie – „prawda”, a wiemy, że prawda nawet umownie określona, stawia nam wymagania. Napisałeś dzieło, owoc pracy wielu lat; przyszli twoi uczniowie, ocenili je, dostrzegli takie czy inne braki. Umiesz z nich skorzystać czy nie, w każdym razie wiesz, że dużo osiągnąłeś, ale jeszcze wiele ci pozostało do osiągnięcia. I tutaj właśnie docieramy do głębi odpowiedzialności za prawdę, za dźwiganie krzyża prawdy.

Prawda jest żywa, jest odpowiedzialnością, wiąże się z naszą godnością ludzką, stąd stawia nam wymagania. Nie ma prawdy bez odwagi wyznawania jej przed ludźmi. Ale z tym łączy się krzyż odwagi wyznawania prawdy przed ludźmi, nasza postawa przez to doskonali się, jest oglądana zewsząd. Zdrowa krytyka wypowiedzianej przez ciebie, mozolnie zbieranej prawdy wymaga wyznania. Święty Paweł mówił: Biada mi, gdybym Ewangelii nie przepowiadał (1 Kor 9,16). Bo Ewangelia jest prawdą. Chrystus przyniósł ją od Ojca, udzielił jej nam i zobowiązał nas do jej rozpowszechniania: Idźcie i nauczajcie (Mt 28,19). Głoście, przepowiadajcie Ewangelię wszelkiemu stworzeniu.

To są elementy kultury osobowej człowieka, które łączą się z jego bytem: ens – bonum, pulchrum, verum. A to wymaga wyznania. Człowiek biorący do ręki pióro, otwierający usta jest odpowiedzialny za wyznawaną prawdg. Nie może jej ukryć i nie powinien jej ukrywać. Inaczej jest złodziejem społeczeństwa, bo to jest własność społeczna. Jeżeli społeczeństwo jest stale okradane z prawdy, rodzi się żałosne pokolenie ludzi niedorozwiniętych. Ludzie mogą się dać tak zniekształcić, że nawet gdy przyjdzie czas mówienia prawdy, czują się trzymani za gardła. A jakie z tego płyną straszne szkody społeczne!

NAKAZ SPOŁECZNEJ RESTYTUCJI

Gdy dzisiaj czytamy prasę, zwłaszcza polityczną, człowiek zdumiewa się tym, jakie mnóstwo ludzi, którzy znali prawdę, żyje wśród nas. Dlaczego więc milczeli do tej pory? Mogą powiedzieć: Nie my jesteśmy winni. Ci, którzy są winni, powinni mieć poczucie odpowiedzialności i tolerować ludzi zmuszonych do życia w nieprawdzie jeszcze przez dłuższy czas, bo są oni produktem układów społecznych i politycznych.

Ale kto z tym współdziała? Przecież okropne rzeczy czytaliśmy o sobie, o ludziach, o rodzinach, o narodzie, a nie mieliśmy odwagi stanąć nawet w obronie własnej. Ludzie nie mieli odwagi stanąć w obronie oszkalowanych braci. Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, dzisiaj ma obowiązek okazać wielką wyrozumiałość dla tych pobitych ofiar sytuacji moralnej, obyczajowej, politycznej. Stąd nakaz społecznej restytucji wobec każdego człowieka, każdej rodziny, wobec społeczeństwa, wobec kultury narodowej. Ci, którzy pisali, niech przejrzą starannie swoje publikacje, aby rozeznali, na ile są zobowiązani do restytucji. Natomiast my wszyscy mamy obowiązek wyznawania prawdy przed ludźmi. A to wymaga trudu, pokory, a może i cierpienia.

Spotkałem w czasie okupacji człowieka, który pisząc swe książki powiedział: to, co napisałem, wydaje mi się być dobre i nie umiałbym poprawić braków, jakie mi niektórzy wytykają. Był na to za słaby. Za wiele wysiłku kosztowało go pisanie. Ale ci wszyscy, którzy dzisiaj widzą swe błędy, niech biją się w piersi, bo ich książki nadal żyją, są w obiegu i kaleczą dusze, umysły i serca młodzieży, zwłaszcza gdy jest to literatura frywolna lub historyczno-polityczna.

Lubię powoływać się na Kornela Makuszyńskiego, który, zaczynając pisać swoją powieść Bezgrzeszne lata, igrał z promieniem słonecznym. Chciał go przykryć, ale promień znajdował mu się zawsze na dłoni. Nawet gdy padł na czarny kałamarz – na ten straszny, piekielny pesymizm czarnego atramentu – umiał go jeszcze rozpromienić. Nawet w kałuży błota odbijał się blask słońca. Dlatego powiedział sobie szlachetny „pan Kornel”: Moim zadaniem jest pisać promieniami słońca. A ilu wśród nas jest takich, którzy mają poczucie odpowiedzialności za promienie słoneczne, jakie mają przekazać młodemu pokoleniu?

Trzeba mieć zaufanie do krzyża trudu i cierpienia. Tak często dzisiaj czynimy wzmianki o przeszłości. Szukamy porównań między tym, co przeżywamy dziś, a co naród przeżył przed blisko 200 laty. Wydaje się, że wtedy, wobec skromnych wymiarów świadomości narodowej i odpowiedzialności za naród, czasy były groźniejsze. A jednak to dodaje nam ducha. Nie ma takich sytuacji, z których naród nie umiałby się wydobyć.

Wielki badacz chrześcijańskiej kultury narodowej, profesor Oskar Halecki, w swojej potężnej książce pod tytułem Sacrum Poloniae Millennium zadał sobie trud, może nieco kontrowersyjny, aby wykazać, że każdy okres dziejów Polski od roku 966 mieścił w sobie, mniej więcej w połowie dziejów każdego wieku, szczytowe napięcia społeczno-historyczne, z których nie było wyjścia, a jednak zawsze się znajdowało, tak że w nowy wiek Polska wchodziła niejako odrodzona. Tak było też w latach Sienkiewiczowskich, w latach odrodzenia Polski, w sytuacji bodaj najbardziej beznadziejnej.

NIE PRZERZUCAJMY ODPOWIEDZIALNOŚCI NA INNYCH

Wszystko to wymaga zaufania do krzyża, do trudu i cierpienia, ale z tym łączy się dźwiganie odpowiedzialności osobistej za nasze własne życie, za życie naszej rodziny, otoczenia, środowiska, w którym żyjemy i pracujemy – szkoły, biura, urzędu czy instytucji.

Dzisiaj nieustannie przerzuca się odpowiedzialność na społeczeństwo, naród, państwo, na układy społeczno-polityczne. Wszyscy są winni. Widzimy winowajców wokół siebie, tylko „ja jestem niewinny”. Pisałem o tym w liście pasterskim do stolicy na początku wielkiego postu. Jest w tym bowiem olbrzymia niesprawiedliwość. Jeżeli będziemy zajmowali się tylko wyrokowaniem, a nie odnową naszego życia osobistego, popełnimy ciężki błąd i pogłębimy schorzenia naszego społeczeństwa. Nie przerzucajmy odpowiedzialności na innych! I w nasze życie osobiste wdarło się mnóstwo zniekształceń moralnych, duchowych, może nawet w zakresie kultury, teatru, filmu, książki. Olbrzymia rzesza ludzi jest obciążona odpowiedzialnością za stan, w jakim się obecnie znajdujemy. To nie jest tylko problem polityczny, chociaż jest on ważki i doniosły. Wiemy, że ci „potężni” ponoszą najcięższą odpowiedzialność. Ale też w należytej proporcji odpowiedzialność ta jest „kolektywna” jak i ustrój jest kolektywny. Musimy więc dobrze zbadać nasze sumienie, w czym my zawiniliśmy.

O tym trzeba pamiętać oprócz stawiania wymagań i postulatów, które bardzo często popiera się ostatecznymi i najbardziej ciężkimi akcentami – godziwymi, ale nie proporcjonalnymi do szkód, które przynoszą. Należałoby też ocenić proporcję tego środka jako leku, aby użyty w walce z chorobą nie stał się przyczyną jej pogłębienia. Stąd nakaz walki – krzyż walki z wadami osobistymi, rodzinnymi, narodowymi.

Ale z tym wszystkim zawsze wiąże się nadzieja. Boimy się wysiłku, to jest rzecz zrozumiała. Boimy się nawet wyroku, oskarżenia. Jeden z wybitnych polityków nie wiele jeszcze zrobił, ale dotknięty oskarżeniem już się zawzięcie tłumaczy: i po co? Wypadnie trochę ucierpieć, przyznać się do winy, powiedzieć: Mea maxima culpa!, ale ostatecznie – pozostałem człowiekiem, jestem człowiekiem!

Boimy się krzyża, tak jak boi się małe dziecko, Norwidowski chłopaczek: Patrz, jaki tam krzyż, krzyż niebezpieczny. Dlatego sobie, naszym rodzinom, narodowi, tym którzy podrywają się do rozszerzenia podstaw wolności, sprawiedliwości społecznej, wolności zrzeszania się – wszystkim musimy z pokorą powiedzieć:

Synku! trwogi zbądź:
To znak zbawienia;
Płyńmy! bądź co bądź –
Patrz, jak się zmienia…

W tej naszej męce jednak coś się zmienia. Jest to nasze confiteor narodowe. Mogą nas zapytać: Gdzież się podział krzyż? – Stał się nam bramą.

1981 r.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.