W ten sposób w listopadzie 1882 roku znalazłam się we Francji, gdzie od razu podjęłam intensywną naukę. Przez kilka pierwszych lat nie było mi łatwo. Rodzice wspierali mnie jak mogli, choć sami mieli duże problemy finansowe. Zdana byłam więc na własne siły i, choć żyłam bardzo skromnie, nieźle sobie radziłam. Po kilku miesiącach wynajęłam nawet własną pracownię, która służyła mi także za mieszkanie. Pokoik był malutki – miał zaledwie 5 m2 – i trudno było się w nim pomieścić z malowanymi obrazami, jednak byłam z siebie bardzo dumna. Co za swoboda, mieszkać samej!
W mieszkaniu nie przebywałam zresztą zbyt często – w końcu moim głównym celem była nauka. To szkoła stała się moim drugim domem, spędzałam tam nawet kilkanaście godzin dziennie, wykonując zadania powierzone przez profesorów. Muszę przyznać, że trafiłam na świetnych nauczycieli. Założyciel szkoły, Rodolphe Julian, był dla mnie niezwykle życzliwy. Również Tony Robert-Fleury, znany malarz scen historycznych, udzielał doskonałych porad. W szkolnej pracowni wiele czasu poświęcałyśmy na malowanie żywych modeli. Profesorowie starali się zatrudniać jak najbardziej różnorodne postacie – mężczyzn, kobiety, a nawet dzieci – wszystko po to, żebyśmy nauczyły się oddawać podobieństwo twarzy i całej sylwetki.
Na przykład do jednego z moich najlepszych studiów, które zatytułowałam Murzynka, pozowała nam ciemnoskóra dziewczyna ubrana w egzotyczną, złotą biżuterię. Poza tym przygotowywałyśmy olejne szkice na zadane przez nauczycieli tematy – najczęściej związane z historią albo religią. Miało nas to nauczyć dobrego komponowania dużych obrazów z wieloma postaciami. Profesorowie regularnie sprawdzali nasze postępy i udzielali wskazówek, które skrupulatnie zapisywałam w swoim notatniku, a nawet z tyłu prac.