Regulacja rynku medialnego: walka o suwerenność Polski
data:11 lipca 2021     Redaktor: ArekN

 
Polska ośmieliła się podjąć kwestię uregulowania rynku medialnego. Ten skandal wstrząsnął "postępową" częścią europejskiej oraz amerykańskiej opinii publicznej, która obecnie głośno krzyczy o łamaniu wolności słowa.

 
Cała sprawa jest dosyć kuriozalna a to z tego powodu, że praktycznie wszystkie w miarę cywilizowane państwa stosują różnego rodzaju regulacje. Chociaż oficjalnie media nie są uznawane za czwartą władzę, to praktyka pokazuje, że rozstrzygają one o wielu sprawach społecznych i politycznych, zyskując czasami wpływy pozwalające określić je jako czynnik nadrzędny w kształtowaniu nastrojów społecznych.
Stąd też politycy, ludzie doskonale potrafiący dostrzegać zagrożenia dla swojej władzy, wprowadzili szereg ograniczeń na rynku medialnym. Skądinąd całkiem słusznie: jeżeli dany naród w wolnych wyborach wybiera swoich przedstawicieli, to nie po to, żeby nieformalna grupa dziennikarzy będących de facto przeciwnikami politycznymi lub będących wprost agendą innych państw, uzurpowała sobie rządzenie społeczeństwem, zasłaniając się wolnym rynkiem i wolnością słowa. Sprawa jest oczywiście dużo bardziej delikatna: podobnych argumentów może używać również Putin czy Łukaszenka; stąd też ograniczenia dotyczą głównie kwestii dekoncentracji a czasami udziału zagranicznego kapitału.
 
Żeby nie być gołosłownym: oto wykaz ograniczeń na rynku europejskim i amerykańskim z 2017 roku:
TUTAJ
 
Z powyższego widać całkiem wyraźnie, że rozmaite rozwiązania stosowane są jak Europa długa i szeroka oraz nikogo nie dziwią. Problem Polski polega na tym, że chciałaby wprowadzać zmiany w momencie, w którym cały tort jest już podzielony a nowe przepisy uszczupliłyby bieżący stan posiadania wielkich koncernów medialnych oraz wpływów państw ościennych. Mniejsza o samostanowienie: na spadek wpływów żadna korporacja się nie zgodzi. Dlatego też wytoczono najcięższe działa (włącznie w wykorzystaniem wpływów dyplomatycznych), bazując na wieloletnim doświadczeniu: Polska jako biedna panna na wydaniu szybko się ugnie i wszystko wróci do dawnej, dobrej normy.
 
Rzeczypospolitej nie pomaga sytuacja międzynarodowa: w USA objął stery zwolennik resetu z Rosją, w Europie szaleją neomarksiści opętani wizją zniszczenia państw narodowych poprzez wykorzystywanie różnorodnych narzędzi (ekologia, LGBT itp.). W tej sytuacji wszelkie argumenty będą najprawdopodobniej odrzucane z góry, bez rozpatrywania ich zasadności.
Powstaje wrażenie, że stopniowo zbliża się czas Polexitu. Nie jesteśmy jednak Wielką Brytanią, z jej zasobami, centrami finansowymi i możliwościami. Do jakiego momentu będziemy w stanie przeciągać linę, żeby w miarę bezpiecznie wylądować po drugiej stronie? Na społeczeństwa zachodnie chyba nie ma już co liczyć; na wschodzie nas rozumieją, ale albo są pod butem Putina, albo też z powodu biedy doraźne korzyści widzą wciąż po stronie Zachodu.
Wielki ciężar spada na polską dyplomację, która powinna szukać możliwych rozwiązań. Jeżeli nie uda się załatwić sprawy polubownie, pozostaną nam ostre posunięcia albo powrót do starego. Z tej drugiej opcji cieszyłoby się wielu polskich polityków, traktujących Polskę w kategorii kraju drugiej kategorii i liczących co najwyżej na przeżycie w niszczących trybach geopolityki.
AN





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.