HIT! O maturach i nie tylko: Jestem egzaminatorem Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej cz. 2.
data:13 czerwca 2021     Redaktor: Redakcja

Dziękujemy za nadesłany materiał. Zgodnie z życzeniem - zachowujemy anonimowość autora przejmującej publikacji.

Jestem egzaminatorem OKE, cz. II

W relacji z tegorocznej sesji sprawdzania arkuszy maturalnych z j. polskiego, pisząc o postulowanej przez urzędnika OKE konieczności „wczucia się egzaminatora w sposób myślenia ekspertów”, zadałam retoryczne pytanie o potrzebę komentarza. Ponieważ jestem przede wszystkim nauczycielem, a tylko bywam publicystą czy recenzentem, postanowiłam wykorzystać perypetie maturalne do sprawdzenia wiedzy i myślenia moich uczniów z przedmaturalnej klasy. Okazali się lepsi od absolwentów, których prace miałam smutny zaszczyt w tym roku czytać i nie sądzili, by lot Ikara ku słońcu czy zadośćuczynienie Jacka Soplicy za zabójstwo Stolnika były kwestią ambicji, ale co do wagi zmiany znaczenia słów pojawiły się wątpliwości. Przypominam: „eksperci” OKE twierdzą, iż maturzysta ma prawo do indywidualnej interpretacji tekstu i „własnego zdania”, więc jeśli uzna, że pojęciem ambicji (tegoroczny temat maturalnej rozprawki) może z powodzeniem zastąpić takie wartości jak patriotyzm, dążenie do wolności i prawdy czy odpowiedzialność za popełnione winy, my mamy obowiązek uznać jego pomysły, choćbyśmy całe życie uczyli inaczej.

Dlaczego uważam ten problem za aż tak dramatyczny? Ponieważ powinnością nauki jest poszukiwanie prawdy, a nauką jest również egzegeza tekstów literackich z różnych epok, zwłaszcza że ich autorzy w ogromnej mierze po to je pisali, by prawdę ocalić i przekazać następnym pokoleniom, szczególnie wtedy, gdy w ich czasach tego zabraniano, a tak właśnie było w wielu okresach historii Polski. Ale dążenie do prawdy nie jest przecież tylko obowiązkiem wobec poprzednich pokoleń, a już na pewno nie jest kwestią sentymentu. Jest także narzędziem ocalenia świata przed zagładą wszystkiego, co czyni go sensownym i fascynującym, a nas, ludzi, bytami boskiego wszak pochodzenia. Jeśli w najważniejszej dla naszego kręgu kulturowego książce napisano, że „na początku było Słowo”, to coś z tego wynika, a życie – wcale nie tylko religijne – codziennie dowodzi, że jednym słowem można dźwignąć, dodać skrzydeł, uratować przed zwątpieniem albo zadać ból, zranić na lata, zepchnąć w otchłań rozpaczy i zniszczyć. Jest też inna lektura, znacznie bardziej współczesna, niestety już dawno nieobowiązkowa nawet na poziomie rozszerzonym (co na szczęście koryguje nowa podstawa programowa dla 4-letniego LO), dla mojego pokolenia – owoc zakazany przez dziesięciolecia PRL-u, czytany po nocach w samizdacie, a zawierający przenikliwą i wręcz proroczą diagnozę rzeczywistości pozbawionej pierwotnych znaczeń słów: „Rok 1984” George’a Orwella.

Jak pamiętamy (?), główny bohater tej powieści, Winston Smith, pracuje w Ministerstwie Prawdy (!), a jego zadaniem jest tzw. „regulacja faktów”. Polega ona na przerabianiu fragmentów gazet, książek i wszelkich innych dokumentów według aktualnie obowiązującej wersji zdarzeń i powielaniu ich w wymaganej liczbie egzemplarzy oraz niszczeniu  tych, które zawierają wersję „unieważnioną”. Wystarczy zamienić pojęcie „regulacji faktów” na tradycyjne czyli zgodne z rzeczywistością i mamy zwykłe fałszowanie historii, tzn. proceder praktykowany dzisiaj powszechnie przez „naprawiaczy” dziejów II wojny światowej czy powojennych losów podziemia niepodległościowego w Polsce oraz całego mnóstwa innych, „niewygodnych” spraw. Partyjny slogan Wielkiego Brata (dyktatora Oceanii, której obywatelem jest Smith) głosi: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość, kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość.” „Zarazem jednak przeszłość – pisze dalej Orwell – choć z natury podatna na zmiany, nigdy zmieniana nie była. Co stanowiło prawdę teraz, stanowiło prawdę od zawsze i wiecznie. Zasada była dziecinnie prosta. Wymagała jedynie ciągłych zwycięstw nad własną pamięcią.” Która, rzecz jasna, w sposób naturalny dla człowieka przechowywała „nieuregulowane” fakty…

Wygląda na to, że egzaminator OKE ma być „regulatorem faktów” odnoszącym coraz to więcej „zwycięstw nad własną pamięcią”. Ma podążać za „interpretacją” maturzysty oraz „ekspertów”. „Interpretacja” owa nie pochodzi z zasobów  pamięci maturzysty, bo maturzysta pamięci nie ma, a jeśli ma, to zniekształconą. Aby coś pamiętać, trzeba to najpierw wiedzieć, czegoś się nauczyć, coś przeczytać, przećwiczyć. Młody człowiek niczego dziś w szkole nie zapamiętuje, bo nie musi, nauczyciele już od niego tego nie wymagają. Zaś „eksperci” chyba pamiętają, ale sprawiają wrażenie wcale niezrażonych niepamięcią młodych, za to bardzo zdenerwowanych pamięcią egzaminatorów.

Córka mojej znajomej – też nauczycielki! – powiada: „Ale co za problem? Uczniowie nie znają lektur, więc piszą, co im do głowy przyjdzie, żeby cokolwiek napisać!” – i w ogóle nie rozumie wagi tego stwierdzenia. Córka mojej znajomej jest bardzo młoda, kilka lat po maturze i zajmuje się dietetyką. „Eksperci” OKE są na pewno starsi i na pewno zajmują się dziedzinami wiedzy, w których pracują jako eksperci. Bohaterowie Orwella, którzy  p a m i ę t a l i, byli zagrożeni torturami i śmiercią, bo pamięć jest i zawsze była bronią, współczesny nastolatek za brak pamięci i wiedzy otrzymuje świadectwo dojrzałości, które uprawnia go do studiowania, a współczesny nauczyciel, jeżeli chce sprawdzać egzaminy, a chce (choćby dla podreperowania budżetu), jest zmuszany do  uczestniczenia w procederze zwalczania tych resztek pamięci, jakie nam zostały. Tymczasem, jeśli  d z i ś  uznamy, choćby tylko na użytek aktualnego rocznika maturzystów, że proponowana przez nich „interpretacja” (wynik ignorancji, lenistwa, nieustannego pobłażania wychowawców i braku rozumienia zależności pomiędzy przyczyną i skutkiem) jest „dopuszczalna”, to jutro może się okazać, że jest „prawdziwa” (tej prawdziwej bez cudzysłowu nikt już nie będzie pamiętał!), a więc prawdziwa była  z a w s z e.

Ktoś powie: przecież to tylko literatura. Oczywiście. Ale – po pierwsze - literatura bierze się z życia i do życia wraca, tzn. można z niej w życiu skorzystać, naśladując postawy i zachowania bohaterów; po drugie zaś – metoda „dopuszczania” rozmaitych „interpretacji” już się pojawia w innych naukach humanistycznych, a  kto wie, co się może stać ze ścisłymi, skoro np. płeć jest wynikiem samopoczucia, a nie biologii? Ale wystarczy wyobrazić sobie, zresztą zgodnie z proponowaną dziś metodą dekonstrukcji i reinterpretacji wszystkiego, że nasze ukochane w dzieciństwie bajki, a potem historie, które nas wychowywały, budowały, stwarzały naszą tożsamość i charakter, są w gruncie rzeczy o czymś innym niż myśleliśmy i – koniec naszego świata! A nasz świat, kochani „eksperci”, to fenomen na skalę wieków. Nasza literatura bowiem, nasza kultura - powstała na pograniczu Wschodu i Zachodu a zawierająca najlepsze cechy obydwu, niszczona i pacyfikowana przez wojny, pożogi, rewolucje, zabory i okupacje a przecież niezniszczalna, specyficzna, niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju – to bogactwo i skarb, którego powinniśmy strzec jak oka w głowie. I wydaje się, że – kto jak kto – ale prawicowi politycy i ministrowie powinni to wiedzieć i rozumieć. Na więcej niż 30% wymagane od maturzystów.

 

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.