„Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę,
ale wdziera się inną drogą,
ten jest złodziejem i rozbójnikiem.
Kto jednak wchodzi przez bramę,
jest pasterzem owiec (...)
a owce słuchają jego głosu (...)
Ja jestem bramą owiec (...)
Złodziej przychodzi tylko po to,
aby kraść, zabijać i niszczyć.
Ja przyszedłem po to,
aby [owce] miały życie i miały je w obfitości.
Ja jestem dobrym pasterzem.
Dobry pasterz daje życie swoje za owce (...)
Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni.
I te muszę przyprowadzić
i będą słuchać głosu mego,
i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz” (J 10, 1-16).
Ale cóż kiedy ja, człowiek,
jestem czasem jak głupia owca,
która koniecznie chce iść na skróty, swoją drogą,
znaleźć lepsze pastwisko.
I wtedy, gdy odłączę się od stada Kościoła,
tak się zapłaczę,
tak się życiem uwikłam w ciernie,
że nie mam już wyjścia.
Każdy bowiem ruch jest nowym cierpieniem,
aż do wykrwawienia, aż do śmierci.
Jak bardzo wtedy potrzebny mi jest Pasterz.
To właśnie mój Pan
zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć bezpiecznych owiec
i idzie szukać mnie – zagubionej.
I znajduje. A znalazłszy, odplącze z cierni własnymi rękami,
weźmie na swoje ramiona, do serca przytuli
i przyniesie do owczarni;
i całemu Kościołowi powie: – Cieszcie się ze mną i radujcie,
bo znalazłem owcę, która mi zginęła –
i radość jest wtedy w niebie większa
niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu świętych (por. Mt 18, 12-14).