Wojciech Popkiewicz: RAK W POLSKIEJ KULTURZE
data:20 grudnia 2020     Redaktor: ArekN

Czy ja śnię? Znajome twarze. Lekko zdeformowane upływem ćwierćwiecza, ale przecież poprawione operacjami plastycznymi, kosmetykami, wygładzone na cyfrowej fotografii, przepuszczone przez nałożone na telewizyjne kamery filtry. Jedni przetrwali w okopie nowej demokracji, jak maszkaron, który wysłał dzieci, kolarzy i tłumy w pierwszomajowym pochodzie pod radioaktywny opad czarnobylskiej chmury - pisze Wojciech Popkiewicz w felietonie z 2013 r., który nic nie stracił na aktualności.
Niestety!

 

Tego nie zatopiło nawet tsunami na tropikalnej plaży. Inni, jak przeciętna piosenkarka nazywana nie wiedzieć czemu damą, z pożyczoną od wybitnej poetki osobowością, nie zeszła z estrady ani na chwilę. Znany autor reportaży Mariusz Sczygieł przyrównał ją do piosenkarzy kolaborujących z komunistycznym reżimem w Czechosłowacji. Jeszcze inni celebryci minionej epoki, jak telewizyjna redaktorka w muszce, wyskakują jak króliki ukryte w kapeluszu. Zasilają dyskusję o brunatnej Polsce nadredaktorzy z legitymacjami TW na pompie tłoczącej krew po lewej stronie ciała.

Powrót nowego nie jest straszny ani dla znieczulonych konsumentów ,których auta parkują w niedzielę pod hipermarketami, ani dla walczących o przetrwanie rozbitków zielonej wyspy. Jednak i ja muszę przyznać, że ulegam pewnej tęsknocie. To żal za utraconą jednością moralną większości polskiego społeczeństwa w latach realnego socjalizmu, nawet w stanie wojennym. Aparat partyjny był wówczas mniej liczny niż dzisiejsze ,bezideowe struktury związane z władzą. Stanowił też organizm odrębny i niedarzony sympatią. Była to sytuacja tak czytelna, że nawet towarzysze nie chełpili się przynależnością do partii.

Ci bardziej świadomi, wstydzili się swego konformizmu, ale zrezygnować z przywilejów w siermiężnych czasach było im trudno. Być w PZPR to był jednak ówczesny obciach. Erozja narzuconego przez wielkiego brata systemu rozmywała też jego ideowo-kulturalną fasadę.

Z estrady satyrycy puszczali oko do masowej publiczności. Tekst ocenzurowany, a jego interpretacja, znacznie się rozmijały. Publiczność w lot chwytała niuanse Zenona Laskowika Jana Pietrzaka i liderów studenckich kabaretów. Czy byliśmy wtedy inteligentniejsi, czy mniej zdezorientowani? Myślę, że to drugie...Propaganda była szyta grubymi nićmi i często wywoływała efekt odwrotny od zamierzonego.

Pod koniec lat osiemdziesiątych pracowałem w Redakcji Literackiej Polskiego Radia we Wrocławiu. Po wizycie u schowanego za obitymi dermą drzwiami cenzora, musiałem jeszcze stawić się na posłuchanie u naczelnego redaktora. Tenże skrzywił się widząc mnie ze zwojami taśmy.

  • Jest tam coś na Jaruzela ?

  • No, nie - odparłem z przekonaniem.

  • A na Związek Radziecki ?

  • Ależ skąd ?

Była to audycja z piosenkami Romana Kołakowskiego. Naczelny żachnął się myśląc już o piwie w pobliskiej restauracji parkowej.

  • To po jaką cholerę zawracasz mi głowę !

Rozumieliśmy się wzajem.

Odważę się sformułować tezę. Przynajmniej w sferze kultury, także tej masowej byliśmy wtedy zdrowsi. Moralny relatywizm był cechą prominentów i ich sługusów. Nie dobita w latach wojny i stalinizmu inteligencja odradzała się powoli w młodym pokoleniu.

Patriotyzm był sprawą oczywistą. Twórcy filmowi- którzy byli na pasku władzy, choćby dlatego, że film jest sztuką tysiąckrotnie droższą od wiersza, piosenki, czy powieści – niezależnie od swej proweniencji, tworzyli dzieła o wymiarze narodowym. Władza ten ukłon musiała uczynić, by zdjąć z siebie odium sowieckości. Takie były więc filmowe epopeje sienkiewiczowskie, ”Hubal”, „Człowiek z marmuru”, takie były również niektóre seriale jak „Polskie drogi”,„Dom,” czy niedoścignione realizacje telewizyjne „Chłopów” i „ Nad Niemnem”.

Z tą powieściową i kresową rzeką rodzi się skojarzenie. Genialny Janko Muzykant, repatriant spod Grodna, wprowadził w świadomość masową Norwida . Różnica między Czesławem Niemenem, a jakimś Czesławem, który niestety śpiewa , jest właśnie różnicą między polską kulturą masową dwudziestego, a dwudziestego pierwszego wieku. To także różnica między Ewą Demarczyk ,prawdziwą damą piosenki, a skandalistką Marią, córką znanego aktora, między kabaretem Starszych Panów i Młodszych Gówniarzy. Słowo „pan” jest w ich przypadku nadużyciem. Epatujący swoim kroczem Jakub Powiatowy, nie obrażając polskich miasteczek, jest cwanym inteligencikiem posiadającym glejt na wprowadzanie d Salonu. Błaznów jest coraz więcej, ale ich dowcipy coraz bardziej żałosne.

Deklarowaną w ustawie o mediach tzw. misję spełniają po swojemu. Jest to kpina z zasad moralnych, religii, narodu i jego tragedii. Czy satyrycy, ale także dziennikarze za kontaktowym szkłem są, jak stalinowscy twórcy, zadaniowani? I tak i nie. Ramy ich ekspresji nie są ograniczone formalną cenzurą. Wiedzą natomiast dokładnie jakie jest oblicze stacji i grymas naczelnego. W tym trendzie muszą się znaleźć jeśli chcą utrzymać się na wizji i w eterze. O podskoku nie ma mowy, jeśli chcą utrwalić się w pamięci widza, a zatem brylować na czerwonych dywanikach i spłacać kredyty. Cenzurę można było czasem wykiwać. Zależność personalna i ekonomiczna jest bezwzględna.

Nieformalne ministerstwo kultury jakim jest spółka Agora, kreuje samych „wybitnych” twórców. Miarą wybitności jest zdolność pisarza, aktora, piosenkarza do podmywania fundamentów polskości. Nie wychodzi globalny koniec historii... Nic to. O wiele łatwiej doprowadzić jest do końca kultury. Jej istotą jest zróżnicowanie. Lokalne, narodowe i w skali świata. Inaczej rakowacieje tak, jak pozbawiona cech indywidualnych tkanka organizmu. To ciekawe ,że te same środowiska, które epatują „innością”, w przypadku kultury polskiej jej indywidualny charakter uznają za coś anachronicznego.

Postmodernistyczny relatywizm moralny lansowany przez stalinowskiego politruka jest chyba jego samobiczowaniem się za lata młodości w socrealiźmie. Za ikoną Kongresu Kultury Polskiej chcą nadążyć twórcy. Przez polskie teatry przewalają się sztuki wycmokane przez krytyków. Publiczność wydaje się być bardziej zagubiona. Na spektaklach chorzowskiego Teatru Rozrywki, musical rozgrywający się na sali porodowej podzielił publiczność na dwoje. Połowa wyszła .Ci co pozostali pójdą na musical o Annie Grodzkiej. Zażenowana publiczność przeciera oczy po szekspirowskim jakoby „ Śnie nocy letniej ”w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Konrad Swinarski przewraca się w grobie po spektaklu w Teatrze Starym w Krakowie. Nawet w prowincjonalnym teatrze jeleniogórskim, dyrektor został dymisjonowany pod naciskiem tęczowego lobby krytyków mimo, iż w ciągu dwóch lat urzędowania wielokrotnie powiększył publiczność i nie miał ani złotówki długu.

Czy jest oferta dla tej grupy widzów , którzy po wyjściu mogą już do teatru nie wrócić? Dla ich gustów dotacji przecież nie będzie. W jeszcze w większej mierze dotyczy to kanałów telewizyjnych. Czy alternatywą pozostanie wykańczana z cyfrową precyzją Telewizja Trwam? Czy przetrwa okres porodowy TV Republika ? Czy ocalą myślącego obywatela internetowe, niepokorne portale ? Nadzieja umiera ostatnia. Nawet w sytuacji nowotworowej choroby. Taka toczy polską kulturę.

 

Wojciech Popkiewicz

2013 r.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.