W latach trzydziestych XX wieku po parcelacji dóbr hr. Włodzimierza Łęckiego przy stacyjce kolejowej o nazwie Ponary, powstało osiedle określone wdzięcznie jako Jagiellonów-Miasto-Ogród. Rozreklamowane w Wilnie szybko zaludniło się pracownikami kolejowymi, pocztowymi, wojskowymi i innymi. Stawiano pachnące żywicą domki z zastrzeżeniem, że wolno właścicielom działek wyciąć jedynie 30% drzew rosnących wokół. Wspaniały mikroklimat, bogactwo flory z nieskończoną ilością wrzosów, sasanek, konwalii oraz storczyków, przy tym wśród błogosławionej ciszy, przerywanej co najwyżej głosem kukułki lub przelatującej sójki żyło się dobrze tamtejszym mieszkańcom.
Dziwnym zbiegiem okoliczności w tej pięknej miejscowości działy się w różnym czasie dramatyczne, ba - tragiczne wydarzenia. Tak, jakby tu dobre i złe duchy walczyły ze sobą o prymat we władaniu. Swoisty genius loci. - pisała Helena Pasierbska.
W Ponarach zginęło wskutek katorżniczej pracy setki najemnych chłopów przy budowie tunelu w latach 1857 -1862 (na zlecenie cara Aleksandera II). Podczas II wojny światowej tunel służył przewożeniu niemieckich żołnierzy na front wschodni lub transportowaniu mieszkańców okupowanych terenów do Rzeszy na prace przymusowe.
Kiedy Niemcy, dnia 24 czerwca 1941 r. zajęli Wilno, doły wykonane przez Rosjan pod budowę bazy płynnych paliw w odległości 300 m od stacji kolejowej Ponary, przeznaczyli Niemcy do szeroko zakrojonej akcji eksterminacyjnych.
Pięć okrągłych dołów o średnicy 8-9 m, głębokich 5 m ,połączonych głębokimi rowami przeznaczonymi na rury łączące zbiorniki stało się “dołami śmierci”.
Skazańców można było doprowadzić z pobliskiego Wilna oraz dowozić z różnych stron ciężarówkami względnie wagonami kolejowymi. Las chronił przed wzrokiem niepożądanych osób i skutecznie tłumił odgłosy strzałów. Teren kaźni o pow. 48,608 m2 został ogrodzony siatką drucianą wysokości 4 m, na jej szczycie umieszczono drut kolczasty. W pewnych odstępach znajdowały się tablice, głoszące surowy zakaz wstępu pod karą śmierci, tak dla osób cywilnych jak i wojskowych. Całości strzegły specjalne jednostki policyjno-wojskowe.
W ciągu trzech lat - od lipca 1941 do lipca 1944 r. wymordowano tu dużo więcej niż sto tysięcy osób (Helena Pasierbska, Wileńskie Ponary).
Zaplanowano zgładzenie wszystkich Żydów, zgromadzonych w getcie wileńskim jak również z pobliskich miasteczek oraz przeciwników reżimu niemieckiego, a więc Polaków. Śmierć Polaków w Ponarach była poprzedzona z reguły męczarnią w kazamatach Łukiszek i w piwnicach gestapo przy ul. Ofiarnej.
Do aresztowania Polaków walnie przyczyniali się Litwini, ponieważ od razu od wkroczenia Niemców przystąpili do współpracy z nimi.
Z akt Delegatury Rządu RP w Londynie:
1941, sierpień 30-go„ Ciężkim jest los Polaków na Wileńszczyźnie - gdzie elementowi polskiemu dają dotkliwie odczuć skutki wciąż agresywnej, choć nieco hamowanej przez władze niemieckie, nienawiści do Polaków, jaskrawo przejawianej przez Litwinów...”
1941, grudzień 15-go: „...(Litwini) wykazują coraz większą zaciekłość. Ich inicjatywa powoduje większość licznych aresztowań i wyroków śmierci na Polaków oraz wysiedlanie ludności polskiej z wielu terenów. Ostatnio masowe aresztowania Polaków; zwłaszcza młodzieży przeprowadzono w Trokach. Stale grożą, że po wymordowaniu Żydów przyjdzie kolej na Polaków. Nawet księża litewscy z ambon nawołują do pogromu Polaków, jako elementu gorszego od Żydów”.
Do wykonywania czynności związanych z egzekucjami Niemcy zorganizowali litewski oddział specjalny - Ypatingas Burys. Martin Weiss, niemiecki podoficer (z zawodu blacharz samochodowy) ogłosił nabór. Zgłosiło się tak wielu Litwinów, że można było wybierać najbardziej wśród nich okazałych. Na początku, w lipcu 1941 r. oddział liczył zaledwie 150-ciu ochotników, lecz później rozrósł się do kilkuset. Dowódcą był porucznik wojska litewskiego Balys Norvoisza, jego zastępcą także oficer Balys Lukoszius.
Rekrutowali się oni przeważnie spośród paramilitarnej organizacji LietuYos Szauliu Sajunga (Związek Strzelców Litewskich), założonej na Litwie w 1919 r. o wybitnie nacjonalistycznym zacietrzewieniu w stosunku do Polaków i Żydów. Organizacja ta rozrastała się nieustannie, osiągając w 1940 r. sześćdziesiąt dwa tysiące członków, co w zestawieniu z ogólną liczbą mieszkańców Litwy (dwa miliony dwieście dwadzieścia osiem tysięcy sześćset sześćdziesiąt siedem - w 1938 r.) stanowiło poważny procent, zważywszy na fakt, iż należeli doń ludzie tylko młodzi bądź w sile wieku. W Wilnie popularnie zwani byli „strzelcami ponarskimi”. Zasłynęli z niebywałego okrucieństwa, o czym mogli się przekonać również mieszkańcy innych okupowanych terenów, np. na Białorusi, gdzie Niemcy posługiwali się nimi do niszczenia ludności żydowskiej. Pisze o tym Józef Mackiewicz w „Nie trzeba głośno mówić” (Paryż 1969).
Umundurowanie „szaulisów” stanowiły początkowo litewskie mundury wojskowe z narodowym herbem „Pogonią” na czapkach. Później otrzymali ubiór SD koloru zgniłozielonego, czapki z godłem niemieckim i trupią czaszką oraz koszule rudego koloru i czarne krawaty. Szaulisi korzystali z szeregu przywilejów: bezpłatne wyżywienie w stołówce w ich siedzibie w Wilnie przy ul. Wileńskiej 21, urzędowy dostęp do reglamentowanych artykułów, regularne wynagrodzenie lecz głównym źródłem dochodu oprawców były „trofea” czyli złoto i inne walory zabierane ofiarom.
„Praca" w Ponarach trwała na ogół od rana do godziny 16-16.30, dłużej wtedy, gdy trzeba było rozstrzelać tysiące ludzi. Do pomocy temu „doborowemu” oddziałowi przydzielono bataliony ochronne (Apsaugos Batalionai), które bardzo szybko zwielokrotniły się do niebagatelnej liczby prawie ośmiu i pół tysiąca osób (w tym sześć tysięcy trzystu szeregowców - reszta oficerowie i podoficerowie). Szefem sztabu był płk Dobulaviczius. Działalność tych batalionów zarówno w Ostlandzie jak i na innych terenach okupowanych, np. w Generalnej Gubernii w likwidacji getta warszawskiego, odznaczała się ogromnym okrucieństwem.
Niemcy, z których wielu odznaczało się sadystycznymi skłonnościami, dla osobistej satysfakcji uczestniczyli w egzekucjach, np. wespół z Litwinami „zabawiali się” takimi scenami, jak ta, kiedy grupie polskich harcerek w kaźni ponarskiej kazano najpierw rozebrać się, następnie puścili na nie psy, które rzuciły się krwiożerczo, rozszarpując, zanim strzałami z pistoletów oprawcy dobili dziewczęta, naśmiewając się przy tym szatańsko.
Teren masowej zbrodni ponarskiej dokonywanej od 1941 r. stał się zagrożeniem sanitarnym. Prowadzeni na kolejne egzekucje mieli koszmarny obraz mijanych po drodze pojedyńczych kości ludzkich, pokrytych przegniłymi miękkimi tkaninami, wystających z dołów kończyn, porozrzucanych ubrań i resztek dobytku, rozprutych pierzyn, z których ulatywały pióra... chociaż co jakiś czas „ypatingi” rozpalali ogniska, wrzucając doń różne niepotrzebne rzeczy, nie nadające się ani dla nich, ani na sprzedaż. Wokół rozprzestrzeniał się fetor niemożliwy do zniesienia. Kruki ulatywały znad żerowiska, unosząc w dziobach kawałki ludzkiego ciała. Mówiła o tym mieszkanka Ponar p. Zofia Słowikowa.
W październiku 1943 r. zarządzono wysiedlenie mieszkańców Ponar z domów, znajdujących się w pobliżu miejsca kaźni. Chodziło nie tylko o zagrożenie zdrowia ludzi, lecz również o zacieranie śladów zbrodni, no i o opróżnienie dołów w celu dalszej ich eksploatacji.
Wykopano nowy dół osiem metrów głęboki, wyposażono go w nary, pomieszczenie na prowiant, kuchnię. Całość pokryto dachem, do wewnątrz należało wchodzić po drabinie, którą następnie wartownicy wciągali do góry. Ten rodzaj bunkra, otoczonego dwoma rzędami ogrodzeń z drutu kolczastego, pomiędzy którymi były założone miny dla udaremnienia jakiejkolwiek ucieczki, był przeznaczony dla osiemdziesięciu osobowej ekipy więźniów, mających za zadanie palenie pomordowanych po uprzednim ich wykopaniu. Na wszelki wypadek zakuwano ich w kajdany wtedy, gdy nie wykonywali swych czynności. Byli to jeńcy sowieccy i Żydzi. Z początku nieszczęśnicy wykonywali swoją „robotę” gołymi rękami. Później dano im łopaty, nosze, haki. Po odkopaniu ciał, aby mieć do nich dostęp, ściągano je hakami 1,5 m długości, 22 mm grubości. Zwłoki często rozpadały się na kawałki, gdyż były już w rozkładzie. Układano je na noszach i przenoszono na przygotowany stos. Z czaszek wyjmowano złote dostawki z zębów.
Zwłoki polewano smołą, potem umieszczano między nimi kilka bomb zapalających. Pierwsza dolna warstwa liczyła trzysta trupów, każda następna dwadzieścia trzydzieści mniej niż poprzednia. W ten sposób powstawała piramida ze ściętym wierzchołkiem wysokości cztery i pół metra. W jednym stosie mieściło się trzy i pół tysiąca trupów. Stos płonął osiem - dziewięć dni. Pozostawiał trzy do czterech metrów sześciennych popiołu, także pewną ilość nie spalonych kości.
Wszystkie prochy wywożono poza teren ogrodzony lub rozsiewano na miejscu, mieszając z nieznaną wtedy substancją chemiczną, powodującą stwardnienie gruntu, bądź mieszano z ziemią i wsypywano z powrotem do opróżnionych dołów.
Ta akcja nie powodowała przerwania dokonywania egzekucji, jedynie więźniów zatrudnionych przy paleniu zapędzano na ten czas do bunkra.
Od grudnia 1943 do 15 kwietnia 1944 wydobyto i spalono około sześćdziesięciu ośmiu tysięcy zwłok.
Kiedy Rosjanie wkroczyli do Ponar na zboczach dołów leżały ludzkie czaszki, obok pojedyncze kości, gdzie niegdzie wystawały z piasku stopy kończyn, pokryte strzępami obuwia. Na trawie znaleźć można było szczątki ubrań, kawałki wstążek, grzebyki, fotografie i różne inne przedmioty codziennego użytku. Powołana komisja dokonywała ekshumacji zwłok, po wydobyciu zwłok z jednego z segmentów okazało się, że byli tam sami mężczyźni, wyłącznie chrześcijanie. Wielu z nich miało ręce do tyłu związane drutem. Najprawdopodobniej byli to skazańcy przywiezieni z więzienia. Zginęli od strzałów w potylicę czaszki. Pogrzebani zostali zaledwie przed jednym lub dwoma miesiącami, ponieważ w ubraniu jednego z nich znaleziono gazetę z 15 czerwca 1944 r.
Tak postępowali litewscy oprawcy, potworne wyczyny litewskich "szaulisów" świadczą o barbarzyństwie zakodowanym w ich naturze, z których wyłania się bestia, tkwiąca w ludzkim ciele.
Gwoli zadośćuczynienia tym, którzy pozostali w Ziemi Wileńskiej na zawsze, winno zaistnieć nagłośnienie tego tematu. Wypełnieniu białej plamy dziejów, jaką są Ponary, powinna towarzyszyć nie tylko prawda o ofiarach, lecz i o sprawcach tragedii. Były nimi ochotnicze litewskie oddziały specjalne w służbie gestapo. Świadczą o tym dowody archiwalne i sądowe. Jeśli jest wina - musi być kara dla winowajców- pisała w 2004 roku Helena Pasierbska w monografii o największym miejscu kaźni na Ziemiach Wschodnich II Rzeczypospolitej.
Bożena Ratter:
Na Powązkach wojskowych w Warszawie znajduje się pomnik upamiętniający zbrodnię w Ponarach, niedaleko kolumbarium [wejście od ul.Ostrowickiej w lewo] - foto.
Kazimierz Sakowicz, Dziennik 1941–1943, przedmowa i opracowanie Maria Wardzyńska, Warszawa 2014, 125 s.
„Dziennik" Kazimierza Sakowicza to wstrząsająca relacja o masowej zbrodni niemieckiej, w której brali także udział – jako wykonawcy – kolaborujący z Niemcami Litwini, w podwileńskiej miejscowości Ponary. Notatki te obejmują okres od 11 lipca 1941 do 6 listopada 1943 r.
Autor, przedwojenny dziennikarz, od 1941 r. mieszkał właśnie w Ponarach i był świadkiem dokonywanych tam masowych egzekucji. W swoim „Dzienniku" zapisywał zarówno to, co sam widział, jak i to, co usłyszał od innych. Notatki chował do butelek i zakopywał w ogrodzie. Natrafiono na nie po wojnie.
W Ponarach ginęli przede wszystkim Żydzi (około 70 tys.), zwłaszcza z Wilna i okręgu wileńskiego. Ale nie tylko. Rozstrzeliwano tu również między innymi Polaków – żołnierzy ZWZ-AK, zakładników spośród polskiej inteligencji wileńskiej, a także jeńców radzieckich.
Szacuje się, że w Ponarach zamordowano od 80 do 100 tys. osób.
SPIS TREŚCI
Maria Wardzyńska, Przedmowa do wydania „Dziennika" Kazimierza Sakowicza przez Instytut Pamięci Narodowej
Od wydawcy
Dziennik
Rok 1941
Rok 1942
Rok 1943