Należy zauważyć, że obecna administracja Stanów Zjednoczonych uważa mocne zaangażowanie militarne na Bliskim Wschodzie za błąd. Niezwykle kosztowna inwazja na Irak nie przyniosła dalekosiężnych zysków a utrzymywanie wojsk na różnych obszarach ogarniętych konfliktem słono kosztuje. To prawda, że Kurdowie pomogli w walce z ISIS, ale nie za darmo i nie w zamian za zobowiązania sojusznicze- radykałowie muzułmańscy stanowili coraz większe zagrożenie, dla Kurdów nawet bezpośrednie. Czasowa współpraca była korzystna dla obu stron, przy równoczesny ciążeniu polityki zagranicznej USA do zmniejszenia zaangażowania.
Kurdów oczywiście żal- kolejny raz zostali wystawieni na inwazję Turcji, rozwścieczonej poparciem dla sił separatystycznych na swoim terytorium. Ale też trudno zrozumieć, dlaczego to właśnie Stany Zjednoczone mają pilnować pokoju na tym obszarze; do rozwiązywania takich konfliktów powołana została m.in. Organizacja Narodów Zjednoczonych. Oburzenie ze strony państw europejskich również nie jest na miejscu, skoro kilka państw starego kontynentu posiada pokaźne siły zbrojne, będące w stanie zagwarantować względny spokój na terenie północnej Syrii. Ale oczywiście nikt nie zamierza wchodzić w konflikt z Turcją; łatwiej jest pilnować własnego interesu i pomstować na cynizm Stanów Zjednoczonych.
Co to wszystko może oznaczać dla Polski? Tak naprawdę nic. Jesteśmy ważnym członkiem NATO, powiązanym sojuszem z szeregiem państw; posiadamy własne państwo i rozwijającą się armię; wreszcie z geopolitycznego punktu widzenia znajdujemy się pod parasolem ochronnym Stanów Zjednoczonych. Jeżeli przyjdzie wojna, to sojusznicza pomoc będzie możliwa tylko wówczas, kiedy bilans wzajemnych układów politycznych, gospodarczych i strategicznych będzie przeważał na stronę Polski- dlatego w naszym żywotnym interesie musimy dbać o to, żeby ewentualny upadek naszego pańśtwa oznaczał wymierne i bolesne straty dla jak największej ilości innych.
AN