Kazimierz Wierzyński najpóźniej dołączył do Skamandrytów. Pojawił się w Warszawie, gdy czwórka młodych poetów: Jan Lechoń, Julian Tuwim, Antoni Słonimski i Jarosław Iwaszkiewicz święciła już prawdziwe tryumfy „Pod Pikadorem”, napełniając stolicę niezrównaną nową liryką i „ozdrowieńczym śmiechem”. Pewnego wieczoru jeden ze słuchaczy zgłosił chęć przeczytania własnych tekstów, co było wprawdzie ryzykowne ze względu na szerzącą się – jak w każdej epoce – grafomanię, ale od początku „Pikadora” praktykowane. Czytał fatalnie, lecz jego urok osobisty i „najradośniejsza poezja wszystkich czasów” sprawiły, że przygasła gwiazda niezrównanego dotąd Tuwima i uczestnicy spotkania, opuszczając późnym wieczorem kawiarnię poetów, już powtarzali pełnie młodzieńczego uroku wiersze. Tym nieznanym poetą był właśnie Kazimierz Wierzyński.