Leszek Sosnowski to nieprawda że nie ma cenzury!
data:10 października 2018     Redaktor: Anna

Gdy w czasach PRL-u mówiliśmy, że to cenzura rządzi książkami i prasą, nikt nie protestował; to była rzecz rozpoznana i oficjalna. Cenzura się nie kryła. Miała świetną organizację, jej siatka pokrywała dokładnie cały kraj.
Tamta cenzura miała jednak jeden plus. Ponieważ była prewencyjna, nie narażała wydawców na koszty.
 
Czy teraz jest inaczej? Oczywiście, jest inaczej. Nikt nie limituje papieru, wprost przeciwnie: drukuj i płać jak najwięcej! Więc jest inaczej- ale nie do końca. Nie można bowiem niestety powiedzieć, że cenzury nie ma. Jest, choć inna, bardziej podstępna, ukryta. Jest to cenzura dystrybucyjna.

 
Cenzura dystrybucyjna- jeszcze jakieś dziesięć lat temu, była ona dość słaba, choć mocno rozwojowa. Teraz stała się już bezwzględna. I bardzo skuteczna. Jej metodę można krótko określić tak: wydawco wydaj sobie, drukuj, co chcesz i ile chcesz, a my ci tego i tak nie wyeksponujemy, nie rozpowszechnimy, po prostu nie sprzedamy! A jeśli nawet coś z twoich publikacji się rozejdzie, to w śladowej ilości.
Wydawanie książek i prasy jest działalnością zupełnie odrębną od dystrybucji, że te dwie działalności mogą nawet być sobie przeciwstawne.
Dystrybucja została w jeszcze większym stopniu niż same wydawnictwa i redakcje opanowana przez przeciwników obecnej, wywodzącej się z obozu patriotycznego, władzy. Ci przeciwnicy dystrybucyjni obozu patriotycznego, tak samo jak i inni, to zarazem zwolennicy wszelkich lewackich pomysłów na urządzanie świata.
Zwykły czytelnik także nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potężne możliwości posiada dziś dystrybucja, jak kształtuje ona rynek mediowy, a poprzez niego również ludzkie poglądy i upodobania. Można dziś, przynajmniej w Polsce, śmiało mówić nawet o wojnie między wieloma gospodarczymi podmiotami wydawniczymi a niewieloma podmiotami dystrybucyjnymi. Niewieloma, ponieważ bardzo mało podmiotów dystrybucyjnych pozostało w rynkowej grze. Duzi stali się z czasem bardzo duzi, wykaszając mniejszych głównie nieuczciwą walką cenową, czemu przyklaskiwały początkowo media wszelkich orientacji zafascynowane pozorem, który nazywano wolną grą rynkową.

Jeszcze 10 – 15 lat temu królowała idea tzw. konsolidacji.
To było święte pojęcie, kto mu się przeciwstawiał, zostawał automatycznie mianowany wstecznikiem, nic nie rozumiał z nowoczesnej ekonomii. Przecież konsolidacja miała przede wszystkim za zadanie minimalizować koszty! Koszty faktycznie malały i to znacznie. Ale nie klientom, jak przypuszczali naiwni, tylko nowym molochom, których zyski zaczęły pięknie rosnąć.
Rynek dystrybucyjny przekształcił się z rynku klienta, w rynek usługodawcy i to rynek bardzo nie fair. Stało się tak dlatego, że mała, de facto bardzo niewystarczająca liczba dystrybutorów, zlikwidowała w praktyce konkurencję między nimi i mogli oni (i mogą dalej) dyktować mordercze warunki wydawcom książek i prasy. Skoro mogli, to natychmiast zaczęli to robić (i robią dalej). Niekoniecznie jednak wszystkim stawiano drastyczne warunki. Kiedy bowiem dystrybutor miał do czynienia z całym koncernem medialnym, np. Springerem czy Bauerem, to szedł na ustępstwa w wielu aspektach.
Zaczęły też coraz więcej znaczyć nie tylko względy czysto ekonomiczne, ale do głosu doszły opcje światopoglądowe i polityczne, a w końcu nawet narodowe, z minimalną wszakże opcją korzystną dla narodu polskiego – co z czasem przestano nawet kamuflować. Za rządów koalicji PO-PSL doszło do konsolidacji nowej generacji: wielkich dystrybutorów z władzą. (…) Władza ta nie była, jak powszechnie wiadomo, niewdzięczna dla swoich. Ba! roztaczała nad nimi parasol ochronny choćby nie wiem, co się działo.
Wiele jest sztuczek dystrybucyjnych, nie moment by je tu teraz dokładnie opisywać, które pozwalają dobrze sprzedać nawet bardzo marny towar, a produkty porządne i uczciwe zwrócić w całości klientowi z krótkim komentarzem: „nie sprzedało się”, bo zadziałała żelazna ręka rynku. To, że żaden klient danej książki czy gazety w punktach sprzedaży nie mógł nawet dostrzec, nie mówiąc o jakiejś informacji o nich, to też było działanie żelaznej ręki. Ale nie ręki rynku, tylko dystrybutora, który będąc zblatowany np. z hasającymi dowolnie po Polsce niemieckimi koncernami lub z Agorą, nie miał zamiaru robić im przykrości i kłaść na widocznym miejscu polskie nie tylko z nazwy i języka czasopisma lub książki. Nie w jego interesie była i jest walka o suwerenność i podmiotowość III RP.
Chore jest mniemanie, że sprzedawca będzie sprzedawał wszystko, na czym może zarobić. Owszem, tak było na początku transformacji, może jeszcze nawet kilkanaście lat temu, ale na pewno nie teraz. Ci, którzy pozostali na rynku, dawno już swoje zarobili i teraz kierują się innym priorytetami. Tym bardziej, że przecież nie jest tak, że przez to nie zarabiają; mogąc dowolnie dyktować warunki handlowe, więc nie są zagrożeni żadną upadłością. No, chyba, że sterowaną w celu uniknięcia zaspokojenia wierzycieli – takich gagatków było niemało i nadal się pojawiają, jak choćby ostatnio jeszcze do niedawna potężna firma Ruch. Albo roku temu sieć Matrasa. Reżyserowane upadłości, nieraz spektakularne, to polska specjalność, czemu sprzyja także marne prawo w tym zakresie.
Wiadomość, że Ruch upada, razem z informacją, że prezes tej firmy brał miesięcznie 350 tys. pensji, przedostała się do szerokiej opinii publicznej kilkanaście dni temu.
W czasie zjazdu Klubów „Gazety Polskiej” podjęto ten temat w sposób dość nerwowy, stawiając władzy poważne zarzuty, co naprawdę nie może dziwić. Tym bardziej, że Ruch bankrutując dołuje wielu wydawców – od miesięcy im nie płaci. Wyborcza za bardzo się tym nie przejmuje, ponieważ przenosi swą sprzedaż do… No, zgadnijcie gdzie? Do spółki skarbu państwa, do Poczty Polskiej SA, która dysponuje ok. 4 tys. punktów sprzedaży. Zresztą im w razie czego Soros dopłaci. Bauerowi i Springerowi dopłacą firmy-matki zza Odry i tamtejsze państwowe fundusze medialne. Kto nam dopłaci?

Środowisko wydawnicze, ale i czytelnicy prasy polskiej, domagają się od państwa, by przyjęło rolę operatora sprzedaży przynajmniej do czasu unormowania sytuacji. Tym bardziej, że dystrybucja to nie jest rozdawnictwo publicznego grosza, ale biznes – o ile jest fachowo i uczciwie prowadzony.
Należy zapytać, dlaczego Poczta Polska nie zorganizuje zdrowego systemu prenumeraty ? Dlaczego państwo nie stworzy konkurencji monopolom? Dlaczego nie przejęło np. „Ruchu”, wcześniej „Matrasa”, a jeszcze wcześniej „NC+” (czyli TVN)?
Media są nie tylko dla polityków, ale dla narodu, dla zdrowego światopoglądu, moralności, oświaty, kultury itd. W cyklu artykułów na ten temat staram się wykazać ich powiązania ze światem reklamy, polityki, wykazać jak zagraniczne koncerny mediowe, ale i reklamowe, nie tylko czyszczą rynek z polskich podmiotów, ale drenują polskie kieszenie w miliardowej skali. To jednak nie wszystko, bowiem zmowy z dystrybucją są jeszcze bardziej szkodliwe. Mówi się, że media są czwartą władzą. Bez dystrybucji jednak stają się niczym. Kto ma dystrybucję, ten ma władzę.
Leszek Sosnowski

Artykuł można przeczytać w całości w najnowszym numerze miesięcznika „Wpis” 9/2018)
Żródło: wpolityce.pl
Zdjęcie: net
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.