W ARCANACH o książce Marka Baterowicza o stanie wojennym
data:28 czerwca 2018     Redaktor: GKut

W 141.  numerze dwumiesięcznika ARCANA  Michał Piętniewicz pisze o wydanej przez Stowarzyszenie Solidarni 2010 książce Marka Baterowicza "Ziarno wschodzi w ranie".
Zachęcamy do prenumeraty Arcanów, a całość recenzji książki zamieszczamy poniżej.

 

MICHAŁ PIĘTNIEWICZ

Delikatność spojrzenia

 

Zacznijmy od tytułu. Bardzo głębokiego. Ziarno wschodzi w ranie, na podobieństwo słońca, w którym rany owe wysychają. Ktoś przygnieciony, czy, jak w prozie Baterowicza o stanie wojennym, nawet czasem spałowany, bity,  opluty, ze zniszczonym życiem, ale przy tym bohaterski, zwycięski, nie poddający się. Ileż było przykładów złamanych życiorysów za PRL-u z powodu niesubordynacji wobec systemu, mówienia niepopularnych rzeczy głośno, wytykania niesprawiedliwości. Za to płaciło się biciem przez ZOMO i to również opisuje Baterowicz w swojej prozie.

Jest ona, przyznam, dość niejednorodna. Nie wiadomo do końca, czy mamy do czynienia z dziennikiem stanu wojennego, czy też z pewną opowieścią fabularną. Na pewno wydarzenia grudniowe są tłem dla opisów różnych, codziennych sytuacji wtedy się wydarzających. Bo Marek Baterowicz to pisarz o delikatnym spojrzeniu. Gdy mówi o krwi, nie pokazuje skatowanych ciał (jak zrobił to choćby Bohdan Urbankowski w swoim zbiorze opowieści z czasów sowieckich Krew nie wysycha nigdy), ale zestawia ją poetycko, metaforycznie, ze śniegiem. Wskazuje tym samym na biel i czerwień jako na specyficzną metaforę polskości, gdzie nie wiadomo do końca, co przeważa: czy więcej tej czerwonej krwi było w naszych dziejach, czy jasnej, spokojnej bieli zimy i poranka. Jak pisze autor:

Śnieg i krew stopiły się w jedno, jakby przypominając, że naszymi narodowymi barwami są biel i czerwień. I nie wiemy tylko, czy więcej bieli jest, czy tej czerwieni... Nieznany też jest nam ciężar właściwy bieli, jak i nieokreślony jest ciężar właściwy czerwieni - który z nich jest większy?

Baterowicz pokazuje codzienność. Zwykłe przechadzki koło Kościoła Reformatów w Krakowie, kupowanie znaczków w znanym sklepie filatelistyczny (który do dzisiaj stoi w tym samym miejscu), przechadzki do Dominikańskiej beczki, na Skałkę i do Kościoła św. Katarzyny.

Bardzo ważna wydaje się dla autora wiara chrześcijańska, chrześcijańskie wartości nad tym wszystkim - okropieństwem rządów komunistycznym, jakby czuwająca mimo wszystko Opatrzność, która nie pozwala narodowi zgiąć karku. Codzienność to nie tylko modlitwa, która jest przecież bardzo ważna w tej książce, może nawet najważniejsza. Ostatni bowiem fragment, wieńczący prozę Baterowicza, brzmi jak rodzaj modlitewnej prośby skierowanej do Boga, aby uchronił i ocalił Polskę przed zniszczeniem:

Tu, gdzie zamiast róż kwitną ciernie. Czy możliwe, aby to było na wieki? Czy Bóg nie wysłucha nas?

Czy nie przywróci nam godności ludzkich stworzeń? Ile jeszcze?

O, przybądź Ojcze i uczyń jakiś cud.

Ułóż modlitwę silną jak zaklęcie, silniejszą od Boga.

I rzuć Mu ją do stóp, jak ciężki snop kłosów, których ziarna są różańcem dla żniwiarzy. Chlebem jak modlitwa.

A ty, Panno Święta, co w ostrych świecisz ranach, ciało ojczyzny ocal w cudownych bandażach...


Widać, że Baterowicz jest poetą, może przede wszystkim poetą.

Trzeba przyznać, że za tym idzie bezkompromisowość i odwaga, jakby chciał powiedzieć, że nietrudno było być uznanym literatem, gdy było się posłusznym i lojalnym wobec władzy, której najczęstszym argumentem w sporze była milicyjna pałka. Zatem opisuje Baterowicz na przykład pałowania przez ZOMO, tak zwane „ścieżki zdrowia" w fabrykach, przymuszanie pracowników fabryki do wychodzenia z niej na kolanach, bicie pałami w więzieniu, bo ktoś ośmielił się zaintonować modlitwę. Nikt się nie przyznał (ze strachu przed skatowaniem), dlatego do celi weszli więzienni klawisze i bili niemiłosiernie pałami wszystkich, którzy w celi siedzieli.

Ale Baterowicz nie jest naturalistą jak np. Urbankowski, nie pokazuje w ten sposób cierpienia fizycznego. Jakby ważniejsze mimo wszystko było cierpienie psychiczne, duchowe, ciągła obawa przed donosem, zastraszanie społeczeństwa, zamordowanie Grzegorza Przemyka, niszczenie lekarstw w klasztorze sióstr franciszkanek. Opisywanie prymitywnych, wulgarnych i chamskich metod ubeckich jest bardzo jednak literacko wyrafinowane, sporo miejsca pozostawia na domysł (temu czytelnikowi, który oczywiści się domyśli), ale bez domysłów i tak widać pewne okropieństwo tamtych czasów.

Przy czym próbowano żyć normalnie. Bohater pałaszuje na przykład schabowego z kapustą w słynnej, krakowskiej jadłodajni u Stasi, gdzie od lat chodziła i chodzi krakowska inteligencja:

Rozgrzany, rozpiąłem koszulę pod szyją i wbiłem nóż w kotlet. Mięso było chude, tłusta część otaczała tylko kość, jak i zasmażki okrywające puree z ziemniaków. Była to prawdziwa kuchnia domowa i każde dane pieściło nawet najbardziej wybredne podniebienia.

Nie tylko schabowy z kapustą smakuje dobrze w mrokach komunizmu. Również spaghetti z winem, czy nawet coś bardzo prostego, do czego dobywa się tęsknota z więziennej pryczy: sardynki z białym serem i chrupiącym chlebem. Autor opisuje również poetycko i sympatycznie jak spod Kościoła św. Katarzyny wybrał się z córką na frytki na Plac Wolnica i pałaszowali je razem, gdy nagle zaczął padać deszcz i musieli parasolami zasłaniać się i jednocześnie jeść te frytki. Córka się bardzo uparła, mimo że wcześniej, w szkole na stołówce jadła już obiad. Ale to jest właśnie dyskretny, nienachalny, poetycki urok prozy Baterowicza: frytki w deszczu, zabawny obraz, napisany z humorem. Po przyjściu do domu córeczka miała mokre buciki, od razu zażądała pantofli od taty.

Te niewinne może jedynie z pozoru drobiazgi, porozsiewane gęsto w powieści, tworzą jej specyficzny nastrój, atmosferę, aurę. Autor również bardzo plastycznie opisuje przyrodę. Tę górską, podczas wyprawy na Turbacz, tę, która otacza pijalnię uzdrowiskową wód leczniczych, jak i tę, widzianą na co dzień i na co dzień niezauważaną:

Białe topole wznoszą plątaninę gałęzi, skręconych jak okrętowe liny, dookoła chudych pni. Na spękanej korze nie widać żadnych znaków, te drzewa nie są z pewnością drogowskazem dla zbłąkanych. A ich wierzchołki, okryte znowu misiurkami ze śniegu, trwają nieruchomo. Wiatr odleciał dzisiaj w inne strony, czasem tylko ptak strąci pył z konaru. Topole mierzą w stronę nieba, ale są jak maszty statku, który utknął w górach lodowcowych.

 

W prozie Baterowicza, którą można nazwać rodzajem powieści dziennikowej, rozsiane są również aluzje do wydarzeń historycznych, znanych z wielkiej historii I Rzeczypospolitej. Autor ujawnia się jako pasjonat dziejów Polski, który próbuje je głębiej przeniknąć i zrozumieć. Czasem diagnozy są błyskotliwe i zaskakujące, jak np. ta, że zło na świecie jest dlatego, że ciągle uwalniany na wolność jest nie ten człowiek, co trzeba, bo ciągle wypuszczają na wolność Barabasza.

Ważną rolę odgrywają także w powieści partie szachów z Doktorem Adamem, więzionym zresztą wcześniej przez UB, partie, które nie tylko są odpowiednim rytuałem, ale również stanowią o swoistej sile przetrwania, aby żyć, starać się żyć normalnie, pomimo wszystko.

Wracam do tytułu: Ziarno wschodzi w ranie. Chciałoby się powiedzieć, że proza Baterowicza daje przede wszystkim pokrzepienie, jest krzepiąca jak modlitwa albo coniedzielny udział we Mszy świętej. Jest to tytuł niezwykle głęboki, bo pomimo porażek, niesprawiedliwości, które niosą ze sobą przecież w zasadzie każde czasy, swoistego obłędu i poplątania między ludźmi, nawet tymi, którzy są najbliżej, ziarno zawsze wzejdzie w ranie, jeśli tylko różne, dziejowe i życiowe burze przetrwamy, jeśli pozwolimy wzejść w nas temu ziarnu. Gdy obudzi się słońce...

 

Michał Piętniewicz

 
 
 
 

Zachęcamy do nabycia omówionej powyżej  książki Marka Baterowicza

Szczegóły: TUTAJ

 

Marek Baterowicz (ur. 1944) jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” (1971). Debiut książkowy - „Wersety do świtu” (W-wa,1976); tytuł był aluzją do nocy PRL-u. W 1981 r. wydał poza cenzurą zbiór wierszy pt. „Łamiąc gałęzie ciszy”. Od 1985 roku na emigracji, od 1987 w Australii. Autor kilku tytulów prozy(M.in "Ziarno wschodzi w ranie"-1992 w Sydney i 2017 w Warszawie) oraz wielu zbiorów poezji, jak np. „Serce i pięść” (Sydney, 1987), „Z tamtej strony drzewa” (Melbourne, 1992 – wiersze zebrane), „Miejsce w atlasie” (Sydney, 1996), „Cierń i cień” (Sydney,2003), „Na smyczy słońca” (Sydney, 2008). W 2010 r. we Włoszech ukazał się wybór wierszy - „Canti del pianeta”, następnie "Status quo" (Toronto, 2014), zbiór opowiadań – „Jeu de masques” (Nantes,2014),"Nad wielką wodą" (Sydney,2015) oraz e-book jego powieści marynistycznej, osadzonej w XVI wieku „Aux vents conjurés”.
 
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.