Przypominamy: wyprawa Solidarnych2010 na Wołyń
data:27 czerwca 2018 Redaktor: Anna
Przypominamy poruszający dokument Wojciecha Radkowiaka z wyprawy Solidarnych2010 na Wołyń w sierpniu 2013.
Zgodnie z zapowiedzią - 7.08.2013 ok.14.00 wyjechałem z Lublina na Wołyń. Moim przewodnikiem był Zdzisław Koguciuk, znany naszemu Portalowi z wcześniejszych relacji, którego słowa warto przytoczyć: "Jadąc tam czuję ducha moich przodków, czuję się wolny. Pomimo, że tam są chaszcze, trawy, nic już tam nie ma – czuję, że dotykam ziemi, drzew, gdzie byli moi Przodkowie. Ciągnie mnie by tam być, żeby stanąć pod krzyżem i pomodlić się za pomordowanych."
Ok. godz.16.00 zatrzymaliśmy się we wsi Okopy, tuż przy granicy z Ukrainą, gdzie rozciągają się malownicze rozlewiska rzeki Bug. Było to miejsce szczególne, bo właśnie tutaj, ocaleni z Rzezi Wołyńskiej mieszkańcy Ostrówek, Woli Ostrowieckiej, Kąt i Jankowiec, zaatakowani 30 sierpnia 1943, przekraczali wpław Bug i jego rozlewiska 31.08.1943. Tutaj znaleźli tymczasowe schronienie w chłopskich stodołach i na łąkach, gdzie bandyci z UPA już nie byli w stanie ich dopaść.
Dzięki e-mailowi od Jacka Burego – kierownika obozu młodzieży ze Środowiskowego Hufca Pracy z Lublina - przekroczenie granicy polsko-ukraińskiej było bardzo sprawne. Praktycznie pozwolono nam ominąć po polskiej stronie wszystkie kolejki (a zapowiadało się ok. czterogodzinne oczekiwanie na odprawę).
Na Wołyniu zrobiliśmy drugi zaplanowany postój we wsi Rymacze, gdzie odwiedziliśmy cmentarz i polski kościół z 1926 roku. Rymacze to niegdyś polska wioska, gdzie uciekinierzy spędzili pierwszą noc po ataku bandytów z UPA 30.08.1943r. Ok. 19.30 dotarliśmy do naszych przyjaciół, którzy już urządzili obóz w rejonie cmentarza wsi Ostrówki. Po błyskawicznym rozbiciu namiotów zasiedliśmy do kolacji. Szef tej grupy wolontariuszy, dr Leon Popek, nakreśli plan prac do wykonania na cmentarzu 8.08.2013. Porozdzielał zadania i pokrótce przedstawił historię swoich wyjazdów na Wołyń. Dla mnie i Pana Zdzisława przypadła praca, polegająca na podcinaniu gałęzi rosnących na cmentarzu drzew, wynoszeniu ich poza ogrodzenie i karczowanie krzaków. Inni koledzy-fachowcy dostali prace murarskie: murowanie nagrobków, cokołów, przygotowanie miejsca pod tablicę upamiętniającą ofiary duchowieństwa polskiego na Wołyniu. Dziewczyny dostały prace artystyczne: malowanie na biało nagrobków i na czarno metalowych krzyży. Na dokładkę pielenie i grabienie. Po kolacji wszyscy wolentariusze udali się na cmentarz, gdzie zapalono znicze i w ciszy pomodlili się za dusze Wołyniaków spoczywających na tej ziemi. Widok rozświetlonego cmentarza był niezwykły.
Ostatnim punktem pierwszego mojego dnia na Wołyniu był spektakl „Niebo na ławkach”. Niesamowite sierpniowe niebo na cmentarzu w Ostrówkach. Tego widoku i atmosfery, nocnych dźwięków otaczającego lasu nie jestem w stanie opisać. To trzeba przeżyć. Leżeliśmy na ławkach przy centralnym pomniku ofiar Rzezi Wołyńskiej bardzo długo. A od godz.7.00 nazajutrz (8 sierpnia) ciężka praca. W pełnym słońcu, z czołem zroszonym potem, ale i z satysfakcją, że robię coś dla Polski i dla przyszłych pokoleń Polaków. Robię coś ważnego, bo jak powiedziała mi później młoda dziewczyna – „Ktoś to musi robić”. Dla zachowania pamięci bestialsko zamordowanych moich Rodaków. Tylko za to, że byli Polakami.
O 12.00 zakończyliśmy swoją pracę w Ostrówkach i udaliśmy się z p. Zdzisławem na cmentarz w Lubomlu. Tutaj, od rana z młodzieżą pracował już Jacek Bury i wspomagający go wolentariusze, m.in. szef Fundacji Niepodległości dr Piotr Gawryszczak.
Po przywitaniu, p. Jacek określił zwięźle nasz zakres prac: karczowanie i odkopywanie nagrobków, grabienie terenu cmentarza. Ze smutkiem doświadczyłem, że ten polski cmentarz musiał być przez wiele lat wysypiskiem śmieci. Widok zdewastowanych i powalonych nagrobków pogłębiał przygnębiający nastrój, że Ukraińcy w taki sposób przez lata traktowali tą nekropolię. Pogodę ducha przywracał widok odremontowanych grobów i zaangażowanie młodzieży w prace, które wyznaczyło szefostwo obozu. W upale, który najbardziej szkodził spalinowym kosom, piłom i kosiarkom, ale także dawał się we znaki pracującym, nie brakowało jednak humoru oraz młodzieńczej radości i odpowiedzialności, bo „przecież Jacek i Komendant dr Piotr też ciężko pracują”.
Ok.17.30 zakończyliśmy nasz udział w pielęgnowaniu cmentarza w Lubomlu. Jego ogólny widok był naprawdę imponujący. Z daleka widać było, że to jest cmentarz a nie zarośnięte krzakami wysypisko śmieci. Ok.18.30 dotarliśmy na nasz biwak przy cmentarzu w Ostrówkach, wstępując po drodze do wsi Ostrówki, do miejsca, gdzie w 1765 wybudowano Kościół p.w. św. Andrzeja Apostoła. Tutaj pracowało troje wolentariuszy przy murowaniu cokołu pod figurkę Matki Bożej, która ocalała mimo odtrącenia głowy i rąk. Właśnie w takim stanie będzie umieszczona na cokole, ku przestrodze następnych pokoleń. Prace konserwatorskie objęły również cokół i nową figurkę Matki Bożej, którą w 2012 postawili Ukraińcy w związku z planowanym w tym miejscu spotkaniem prezydentów Polski i Ukrainy. Tak na marginesie- do tego spotkania nie doszło.
Kąpiel w przydrożnej rzece była wstępem do kolacji, która czekała nas w naszym biwaku. Wcześniej jednak z grupą wolenatriuszy pojechaliśmy do wsi Wola Ostrowiecka. Znowu widok bardzo smutny. Żadnego śladu po wiosce, gdzie były zabudowania chłopskie, szkoła, budynek straży pożarnej. Po powrocie cała grupa zasiadła do kolacji, którą ubarwiał nam swoimi opowieściami o Wołyniu dr Leon Popek. Zmęczeni, ale najedzeni i umyci, szybko udaliśmy się do swoich namiotów, bo trzeci dzień na Wołyniu zapowiadał się również bardzo pracowity.
Pan Zdzisław zaplanował prace porządkowe we wsi Jankowce. Szef obozu Jacek Bury dał nam „czwórkę chłopa” z samochodem, dr Popek koleżankę Izę, i w takim składzie pojechaliśmy do rodzinnej wioski Pana Koguciuka. Po drodze zatrzymaliśmy się w wiosce Zamostecze. Wokół widok bardzo przygnębiający. Nieużytki, brak śladów po wiosce. Wszystko zaorane, zrównane z ziemią. Żyzne ziemie leżące odłogiem. Dalej przecinka leśna i decyzja Pana Zdzisława, że do wsi Jankowce trzeba iść pieszo - ok. 1km. Ostatnim samochodem osobowym, który dojechał do tej wioski był wojskowy samochód niemiecki w 1943. Ja jednak się uparłem i do „wioski” dojechałem - po 70 latach mój samochód był pierwszym, który pokonał gościniec dojazdowy z Zamostecza. I, o ironio, znowu był to niemiecki samochód. Opel. Tutaj podzieliliśmy pracę na dwa etapy: porządkowanie rejonu symbolicznej mogiły małżeństwa Solipiwków na skraju wsi oraz porządkowanie terenu, na którym stała kaplica p.w. Marii Magdaleny i św. Stanisława Kostki, spalona 30.08.1943 przez zbrodniarzy z UPA. W rejonie tej kaplicy, pod jednym z krzyży misyjnych, pochowani zostali przez oddział AK zamordowani mieszkańcy wioski. Wielkim zaskoczeniem dla Pana Zdzisława była tablica upamiętniająca zamordowanych mieszkańców wioski Jankowce. Otóż, od wielu lat m.in. Pani Irena Grzywna z Chełmaczyniła starania, w celu uzyskania zgody władz Ukrainy na umieszczenie w tym miejscu skromnego obelisku z pamiątkową tablicą. Przy całkowitej bierności Sekretarza Rady Ochrony Miejsc Pamięci Walki i Męczeństwa p. Kunerta oraz obecnych władz państowych, odpowiednie instytucje Ukrainy wydały stosowne pozwolenia, a rodziny zamordowanych ufundowały pamiątkowy obelisk, z treścią narzuconą przez stronę ukraińską.
Rodzi się smutne pytanie do Pana Kunerta: po co Pan siedzi na tym urzędzie? Jednocześnie trzeba w tym miejscu podziękować władzom Ukrainy za ten gest. Może symboliczny, ale należy go dostrzec i głośno o nim powiedzieć. Tak jak należy też powiedzieć o tym, że nasz cały pobyt na Wołyniu ktoś monitorował. Nie wiem, czy to były służby specjalne Ukrainy czy ludzie ze Swobody – partii, która Banderę i jego UPA gloryfikuje. Ważne jest jednak to, że mimo wszystko udaje się Polakom ratować na Wołyniu przynajmniej polskie cmentarze, które są śladem polskości tych ziem (bo wiosek polskich i dworów już praktycznie nie ma).
Zniszczono wszystko, co polskie. Nie udało się jednak UPA zniszczyć do końca polskich cmentarzy, które do życia przywraca m.in. „trudna” a zarazem piękna młodzież od Jacka Burego i „szaleńcy” od dr Leona Popka. Wśród tych „dziwnych” ludzi, spędziłem niezapomniane trzy dni. Przy pożegnaniu obiecałem, żeSolidarni 2010 powrócą na Wołyń.
Wojciech Radkowiak
[foto_duzy_2]
[/foto_duzy_2]
[foto_duzy_3]
[/foto_duzy_3]
[foto_duzy_4]
[/foto_duzy_4]
[foto_duzy_5]
[/foto_duzy_5]
[foto_duzy_6]
[/foto_duzy_6]
[foto_duzy_7]
[/foto_duzy_7]
[foto_duzy_8]
[/foto_duzy_8]
[foto_duzy_9]
[/foto_duzy_9]