I wciąż tylko jeden jeszcze trud...
Poetycka summa Jerzego Binkowskiego
„A jeśli nasze słowa tylko tu coś znaczą, / Jeśli dla nieba mamy nieznajomą mowę?” – pytał Jerzy Liebert w wierszu Do poety, świadomy, że odpowiedź będziemy mogli znaleźć dopiero po drugiej stronie. Rozdarty między niebem a ziemią nie potrafił uciszyć w sobie owego niepokoju. Podjął trudną drogę, która doprowadziła do radykalnej przemiany człowieka i poety. Dodajmy, że przełom, który tak odmienił jego twórczość, był zwieńczeniem jakże konsekwentnego procesu dojrzewania, dążenia do „drugiej ojczyzny”, co zapowiadał już tytuł jego pierwszego zbiorku.
Poeta debiutujący jeszcze w ławie szkolnej, niezwykle zmysłowy w swoich najwcześniejszych wierszach, wręcz uczeń Skamandrytów, został olśniony prawdą, „że nie ziemia mnie wchłonie i nie ziemia rodzi”. Była to wszakże ledwie zapowiedź, niemal niezauważalna na tle utworów, które złożyły się na Drugą ojczyznę: subtelnych erotyków, jak te Do Anny, Serce Anny, Wiersz miłosny czy bardzo skamandryckich tekstów, jak Morze i wino, liryków pełnych zachwytu nad światem, od Muzyki porannej, Konchy, perły i słowika po uczniowską tęsknotę za wakacjami – Zamiejskie ogrody, Lipiec. To dzięki takiej poezji zaliczono go do „kręgu Skamandra”, grona najwybitniejszych poetów tamtych czasów.
Jerzy Liebert od początku miał poczucie wielkiej, powiedziałbym, Norwidowej, odpowiedzialności za słowo; pisał o „grozie słowa” z tą samą powagą, co biblijni autorzy o „bojaźni Bożej”. W listach do Agnieszki, z którą dzielił się swoimi przemyśleniami zarówno na temat poezji, jak i dojrzewania duchowego, wciąż powracał do tego zagadnienia:
„Z jednej strony najwyższą zaletą mowy jest powściągliwość i wstydliwość w ujawnianiu wszelkich uczuć. One to rodzą ową przedziwną formę, którą w prozie w całej pełni osiągnął Conrad, w poezji wśród wielu innych Michał Anioł [...]. Z drugiej strony, słowa wydarte są chwilami brutalne i z wielkim trudem znajdują na świecie miejsce dla siebie. Z początku wiersz każdy jest niby czub, nadmiar uczucia, które łatwo zgarniemy ręką. [...] Później trzeba schodzić głęboko, gdzie dopiero mieszczą się szczyty.”
I jeszcze jedna wyjątkowej wagi refleksja:
„Wiersze przychodzą mi teraz z taką trudnością, bo napisanie nie jest już tylko procesem porządkowania uczucia, nadawania mu kolejności, ale zmianą samego siebie. Muszę się kłócić z samym sobą o każdy wiersz. [...] W ostatnich czasach bardzo, bardzo zmieniłem się, właśnie jeżeli chodzi o stosunek do wierszy: człowiek wyprzedził poetę, a teraz, gdy chce pisać po prostu, braknie mu środków. Poeta, jak się okazało, szedł wolniej.”
Liebert był zbyt surowy w stosunku do siebie. On właśnie wytyczał drogi naszej współczesnej liryki religijnej. Szukał żarliwie osób podobnie widzących nurtujące go kwestie; związał się ze słynnym „Kółkiem” ks. Władysława Korniłowicza i środowiskiem Lasek; na Uniwersytecie Warszawskim słuchał wykładów ks. prof. Wilhelma Michalskiego, jednego z najznakomitszych biblistów okresu międzywojennego, i prof. Władysława Tatarkiewicza; fascynował się odkrywanym dopiero Norwidem. W sprawach dla siebie najważniejszych zdany był jednak przede wszystkim na własne wybory i przemyślenia. Wyprzedził epokę co najmniej o pokolenie, nie dane mu było szukać wsparcia w wykładach ks. prof. bpa Karola Wojtyły czy słowach Jana Pawła II choćby z Listu do artystów:
„Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna – pisał Ojciec Święty – czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk. Nieskończenie wiele razy odblask tamtego doznania pojawiał się w waszych oczach, artyści wszystkich czasów, gdy zdumieni tajemną mocą dźwięków i słów, kolorów i form, podziwialiście dzieła swego talentu, dostrzegając w nich jakby cień owego misterium stworzenia, w którym Bóg, jedyny Stwórca wszystkich rzeczy, zechciał niejako dać wam udział.”
Jakże daleko jesteśmy tu od pytań rozpoczynających ten szkic! „W ››twórczości artystycznej‹‹ – raz jeszcze sięgnijmy do Listu Jana Pawła II – człowiek bardziej niż w jakikolwiek inny sposób objawia się jako ››obraz Boży‹‹ [...]. Boski Artysta, okazując artyście ludzkiemu łaskawą wyrozumiałość, użycza mu iskry swej transcendentnej mądrości i powołuje go do udziału w swej stwórczej mocy.”
Trudno o bardziej jednoznaczne uznanie powołania artysty i tego szczególnego daru, jakim jest twórczość, chociaż – jak to bywa z podobnymi darami – są one tyleż dane, co zadane:
„Dlatego artysta – powróćmy do słów Jana Pawła II – im lepiej uświadamia sobie swój ››dar‹‹, tym bardziej skłonny jest patrzeć na samego siebie i na całe stworzenie oczyma zdolnymi do kontemplacji i wdzięczności, wznosząc do Boga hymn uwielbienia. Tylko w ten sposób może do końca zrozumieć samego siebie, swoje powołanie i misję.”
Wielka szkoda – powtórzę – że Jerzy Liebert nie poznał tych przemyśleń Ojca Świętego. Kolejne generacje twórców mogły już korzystać z dorobku zarówno Jerzego Lieberta, jak i Jana Pawła II. Jednym z najbardziej dosłownych ich spadkobierców jest Jerzy Binkowski, który przywędrował z narodzonej właśnie w dwudziestoleciu międzywojennym nadmorskiej Gdyni aż do Lublina, by studiować psychologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie został nie tylko studentem biskupa Karola Wojtyły, ale i stypendystą Księdza Profesora. Edukację akademicką ukończył zaś pracą poświęconą wybranym lirykom... Jerzego Lieberta. To kilkuletnie obcowanie z osobą przyszłego papieża i twórczością Jerzego Lieberta musiało zaowocować określonymi wyborami życiowymi i artystycznymi.
Koniec lat sześćdziesiątych zaś to okres nie tylko bezwzględnej walki ówczesnych władz państwowych z Kościołem, lecz i – o czym się prawie nie mówi – niebywałej laicyzacji sztuki. Proces ten rozpoczął się u nas po roku 1956, kiedy to po odrzuceniu wzorców socrealistycznych, stalinowskich, nie powrócono do rodzimych tradycji, lecz zachłyśnięto się zachodnioeuropejską sztuką awangardową, coraz bardziej zdehumanizowaną. Zainteresowanie studenta psychologii autorem Litanii do Marii Panny trudno nazwać inaczej, niż powrotem do źródła. Wystarczy lektura choćby kilku wierszy, jak ten, powstały po latach, Nie uciekaj, by przywołać w pamięci najpowszechniej znany, znakomity utwór, jakim jest Liebertowski Jeździec:
Bóg w grzesznym moim ciele
fala w szkle zatrzymana
[...]
Zostań we mnie i pocieszaj mnie
Nie uciekaj z mego ciała
za parawan Światła i chustę Weroniki
w kształt Słowa Wiecznego
Obecność zaś wierszy maryjnych w dorobku Jerzego Binkowskiego już tak nie dziwi, bo wiersze o Najlepszej z Matek ma bodaj każdy polski poeta. Było to wszak pierwsze słowo poetyckie utrwalone w kształtującym się dopiero języku polskim; mam na myśli oczywiście Bogurodzicę. Niemniej na tle naszej poezji maryjnej wiersze z najnowszego tomu mogłyby także uzasadniać powinowactwa z Liebertem, jak choćby Bukiet poświęcony:
Matko Boska Zielna spójrz na bukiet z moich słów
Aster w aster – wyprostowani polscy żołnierze pod Radzyminem
Przychodzą do świątyni w leczniczym zapachu ziół na śmiertelne rany
Przynoszą nieśmiertelniki zawinięte w pamięć
ciągle krwawiących bandaży
Białe i czerwone malwy sięgają im do wypełnionych bólem piersi
[...]
Pochylają się kłosy żyta i owsa jęczmienia i gryki łubinu i grochu
Młode pędy czarnego bzu w bagiennej oprawie walki
Aster w aster wyprostowani
Podobnych nie tyle odwołań, co pokrewieństw bardziej duchowych niż artystycznych, znajdziemy, oczywiście więcej. Prawdziwa poezja bowiem zawsze powraca do najważniejszych, fundamentalnych prawd świata i człowieka. Istotne w twórczości autora Głosów z pustyni wydaje się co innego: poeta „czytał” Lieberta jako autora dzieła kompletnego, nie dzieląc jego twórczości na tę sprzed i po przełomie. Dzięki czemu mógł zanurzyć się zarówno w „skamandryckim” Morzu i winie czy w lirykach miłosnych, jak i pogłębiać swoje przemyślenia w surowych frazach Prób czy jedynych w swoim rodzaju utworach z okresu „mocowania się” autora z samym sobą – Natchnienie bolesne, Anioł żalu, Kuszenie, Jeździec, Dawne słowa, Boża noc...
W wymienionych wierszach Liebert osiągnął wręcz doskonałość, a żarliwość przeżycia może po prostu onieśmielać. Przynajmniej jedna uwaga wydaje się tu istotna. Liebert sięgał przede wszystkim do Starego Testamentu, co oczywiście zaważyło na obrazie Boga w jego poezji. Dzisiejsze chrześcijaństwo jest zaś chrystocentryczne, co znajduje odbicie w poezji Jerzego Binkowskiego. Potwierdzają to nie tylko takie wiersze, jak Krzyżowa droga, Via Lucis, Przenikaj mnie, Panie, ale i zapis sytuacji człowieka przed Stwórcą.
Cierpimy z powodu swojej małości, grzechu po prostu, jednak nie zmienia to najważniejszej prawdy, że ten słaby człowiek jest Bożym Arcydziełem, JEST, co Jerzy Binkowski tak wyraził w jednej z tercyn Via Lucis:
[...]
JEST- strumień wyzwolonego światła
jest myśl moja i życie moje
ciało jest
Różnice w relacjach obu poetów z Stwórcą ujawnia też cytowany tu utwór Jerzego Binkowskiego Nie uciekaj, będący modlitwą-prośbą i arcywiersz Lieberta Jeździec, rozpoczynający się bodaj najbardziej znaną strofą tego autora:
Uciekałem przed Tobą w popłochu,
Chciałem zmylić, oszukać Ciebie –
Lecz co dnia kolana uparte
Zostawiały ślady na niebie.
[...]
Natomiast niemałe pole do „powinowactw z wyboru” dają przede wszystkim erotyki Lieberta, niezwykle sensualistyczne, a przy tym mógłby ich autor wyznać za Franciszkiem Karpińskim: „Jam się nieba nie wstydził, / Miłość była bez winy.”
Jerzy Binkowski wyróżnił w swoim tomie ten rodzaj liryków, opatrując je wspólnym tytułem Czułość. Już pierwszy z nich, Ukochanie, każe czytelnikowi zatrzymać się choćby na przysłowiową chwilę:
Ukochanie od wieków
ze szczególnym upodobaniem przychodziło ciemną nocą
jego twarde dłonie
podczas dnia nurzane w specjalnie nawilżanej ziemi
w poszukiwaniu
miejsca odpowiedniego na korzonki pszenicy i prosa
później oblizywane
przez spragnione a pogodnie brykające jagnięta
teraz odpoczywały
na jej delikatnie puszystych piersiach
nasączonych
tkliwie i słonecznie jak dojrzały owoc pomarańczy
z którego wysupła on
ziarenka ożywczym sokiem spływające
kropelka po kropelce
po jej tak przychylnym łonie
[...]
Jakikolwiek komentarz jest tu po prostu zbędny, można najwyżej raz jeszcze sięgnąć do czułej liryki Karpińskiego: „Miłość sen nam zabrała, / Miłość żyje niespaniem...”
Na zakończenie powróćmy raz jeszcze do Listu do artystów Jana Pawła II: „Bóg powołał [...] człowieka do istnienia, powierzając mu zadanie bycia twórcą.” Cóż twórca na to? Ojciec polskich poetów, Jan Kochanowski, odpowiedział pytaniem, do dziś powtarzanym jako wręcz wyznanie głębokiej wiary: „Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?” Papież zaś napisał, że najlepszym wyrazem wdzięczności jest wznoszony do Boga hymn uwielbienia. I właśnie taki hymn, który niejako „sam się śpiewa”, znajdujemy w poezji autora tej książki:
… a SŁOWO ciałem się stało…
Szumi szum ściszony
z czasu przestrzeń wyłoni
a światło wstęgą jasną
olśni ciemność zbyt ciasną
Dyszy cisza w kamieniu
szemrze woda w strumieniu
otocz wodo me ciało
obmyj żarem mą wiarą
ciemność każdego poranka
Panie Twoje niech SŁOWO
da początek na nowo
dopatrz ziemię i lasy
olśnij przez wszystkie czasy
ciemność każdego poranka
Jesteś na swoją chwałę
będziesz na moją ranę
będąc w cieniu ciemności
JESTEŚ w zaraniu jasności
każdego poranka
Nieoczekiwanie spotkał się tu autor już nie ze swoim niezbyt odległym w czasie poprzednikiem, ale z przywołanym ojcem polskich poetów w dyskretnie archaizowanym zdaniu: „dopatrz ziemie i lasy...” A by pozostać w kręgu owej najdawniejszej tradycji, przywołam Liebertowską wręcz frazę czarnoleskiego Poety, głęboko przeżywającego wielki kryzys duchowości europejskiej: „Niechaj na Cię pomniemy / Przynajmniej w kaźni, gdy w łasce nie chcemy!”
Waldemar Smaszcz