Pani prezes przez długi czas dzielnie broniła podstawowych praw, które należały się jej warstwie z tytułu pochodzenia i koneksji: załatwiania spraw we własnym gronie, nietykalności, nieodwoływalności werdyktów, czuwania nad tym, żeby nic się nie zmieniło. Pamiętać należy o tym, że po przeforsowaniu zmian dotyczących Trybunału Konstytucyjnego, główną nadzieją totalnej opozycji pozostał właśnie Sąd Najwyższy wraz z jego przewodniczącą.
Apolityczność sędziowska? To pojęcie oczywiście obowiązuje, ale nie wtedy, kiedy rządzi ten straszny PiS. Dlatego też pani prezes dokładała wszelkich starań, żeby uniemożliwić wprowadzenie w życie sejmowych ustaw. Ostatnią linią obrony stało się przeciąganie zwołania pierwszego posiedzenia KRS-u, co uniemożliwiało wybór nowego przewodniczącego i paraliżowało reformę oraz bieżące działania wymiaru sprawiedliwości.
Punktem przełomowym stała się procedowana ustawa, zakładające zwołanie pierwszego posiedzenia przez prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Małgorzata Gersdorf poddała się (w przypadku dalszego oporu straty były podwójne) i tym samym zaoszczędziła wszystkim przedłużania tej groteski.
AN