Na wstępie swojego artykułu Grzegorz Kucharczyk zauważa, że rewolucja '68 dokonała się nie tylko w środowiskach młodych ludzi, ale także we wnętrzu Kościoła - papież Paweł VI nazwał ją "swądem szatana".
Przez minione od tego czasu pół wieku rewolucja ta poczyniła pewne postępy. Jak zauważa Bock-Cote, przede wszystkim nastąpiło rozdzielenie dążenia do rewolucji od sympatii marksistowskich, co skutkowało deklaracjami odrzucenia komunizmu przez takie osoby, jak np. Daniel Cohn-Bendit, które jednocześnie nie zaprzestały dążenia do rewolucji.
Było to swoiste zaktualizowanie marksistowskiej ideologii, w skład którego procesu wchodziło także "odświeżenie podmiotu rewolucyjnego". Stało się tak, gdyż "nowa lewica" w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku oceniła, że „lud zdradził rewolucję”. Nowym "ludem" dla rewolucji są dzisiaj wszelkie "grupy mniejszościowe" oraz imigranci muzułmańscy: „muzułmanie mieliby stać się czystymi Europejczykami bez nadmiaru świadomości narodowej, która mogłaby wejść w konflikt z rozwojem Europy politycznej. Ludność muzułmańska mogłaby się zeuropeizować bez przechodzenia przez pośrednictwo narodu”.
Inne konieczne elementy "nowej rewolucji" to ideologia multikulturalizmu wraz z „pokutną historiografią”, czyli przepraszaniem za krucjaty, kolonizację i inne "przewinienia Zachodu" i obwinianiem wszystkich nacji za holokaust.To wszystko nie udało by się także bez odrzucenia chrześcijańskich korzeni Europy (m.in. pominięcie chrześcijaństwa w preambule konstytucji europejskiej w 2005 roku). Powstało przyzwolenie na szarganie świętości chrześcijaństwa, rodziny i narodu, a sfera sacrum została niejako przeniesiona w wymiar rewolucji - ma ona swoje "bluźnierstwa", karalne przez media i system prawny.
Państwa z kolei winny zostać przemianowane z demokratycznych - gdzie władzę posiada większość głosującego społeczeństwa - na rządzone przez demokratów o odpowiednio ukształtowanych charakterach. Do tego idealnie nadaje się ideologia różnorodnościowa obecna dzisiaj w mediach, szkołach, urzędach oraz sądach. Szczególnie sądy są potrzebne jako podstawa całego projektu "nowego państwa wyznaniowego - imperium praw człowieka", gdyż docelowo "suwerenność ma zaniknąć, ustępując miejsca multikulturowej sprawiedliwości społecznej”. Prawo z kolei powinno „dokonywać praktycznej legitymizacji ogromnego przedsięwzięcia inżynierii społecznej, którego celem jest przeobrażenie instytucji, tradycji i obyczajów. Jeśli nawet suwerenność ludu nie została oficjalnie obalona, to jest ona odtąd zredukowana do minimum władzy politycznej i nie dysponuje już żadnym potencjałem egzystencjalnym”.
Trudno nie odnieść powyższych spostrzeżeń do dzisiejszej rzeczywistości w Polsce. A u nas przecież ciągle demokracja to rządy ludzi, rodzina i naród są bronione, a "pokutna historiografia" ma być karana. I reformowane są sądy, bez których rewolucja się nie uda.