Janusz Krasiński:Żydzi, ja i antysemityzm (1/3)
data:01 marca 2018     Redaktor: GKut

 

Opowieść z 2011 r. zainspirowana artykułem Bronisława Wildsteina: „Polska, antysemityzm, lewica"

(http://www.portal.arcana.pl/Bronislaw-wildstein-polska-antysemityzm-lewica,1917.html)

 

Czy mając lat siedem zostałem posądzony o antysemityzm? Muszę to jakoś rozważyć.

 

Któregoś dnia ojciec zaprowadził mnie do żydowskiej rodziny, gdzie zostawił prawie na cały dzień. Był tam chłopiec w moim wieku, Karolek. Obaj mieliśmy po te siedem lat, a rok był 1935. Uganialiśmy się po galeryjkach starego, nieczynnego już browaru będącego własnością rodziców Karolka, po czym zaproszono mnie na obiad. Na pierwsze danie była zupa pomidorowa, na drugie kotlet z ziemniakami i marchewką. Zupę zjadłem z apetytem, drugiego dania nie tknąłem. Babka Karolka, stara Żydówka, zachęcała mnie jak umiała, nie pomogło, nawet nie spróbowałem. Dziś, jak pamiętam, czuła się urażona. I wiem, co pomyślała: „On patrzy na ten kotlet z odrazą, bo wie, że koszerny." A więc wyjaśniam: Nie znałem wówczas słowa koszerny, a na kotlet patrzyłem pożądliwie. Po gonitwie z Karolkiem byłem głodny jak wilk i pożarłbym ten kotlet, aż uszy by mi się trzęsły (jak to się kiedyś mówiło), ale widelec… Widelec był umazany w marchewce! Pewnie nawet w mojej, lecz ja byłem przeświadczony, że jadła nim ta opiekuńcza, śliniąca się stara kobieta. Nie mogłem pokonać uczucia obrzydzenia, nie śmiałem poprosić o drugi, czysty widelec,  i tak w jej oczach, jak sądzę, zostałem małym antysemitą.

Sprawa kotleta i widelca miała miejsce w Żeraniu pod Warszawą. Sam Żerań był wówczas miejscowością letniskową, gdzie ojciec był posiadaczem dwu letniskowych willi, sosnowego lasku i dwu owocowych sadów. Wspominam o tym, bo przyjdzie mi jeszcze wrócić do tego w dalszej opowieści.

Karolek to przypadkowo imię innego mojego żydowskiego kolegi ze szkoły powszechnej im. Marii Skłodowskiej Curie na ulicy Karowej w Warszawie. Po jednej stronie naszej „budy" teatry: Malickej i Nowa Rewia, po drugiej ślimak, ten kręty zjazd ze skarpy na Powiśle. Ganiamy z Karolkiem po kamienistych poprzerastanych trawą zboczach, tłukąc się wzajem workiem z kapciami, zaś na lekcjach siedzimy obaj w jednej ławce. Za nami „Tyka", najwyższy w klasie. To jest już piąta klasa, a rok szkolny 1938-39. Koniec lekcji, przerwa, „Tyka" wali Karolka piórnikiem po głowie. Zaatakowany próbuje się bronić, ale „Tyka" jest silniejszy. Więc wyfasowałem mu fangę prosto w "dechę", czyli w piersi. Zamierzam się do drugiej, a „Tyka" w nogi. To tchórz, ucieka skacząc po ławkach. Gonię go, dopadłem, ale dzwonek, koniec pauzy. Wracamy na swoje miejsca.

Nazajutrz, gdy po lekcjach wyrywamy się na ślimak, zatrzymuje nas elegancki pan. To ojciec Karolka. Pyta syna:

- Czy to ten kolega, co cię bronił?

Karolek potwierdza, a elegancki pan wyciąga z kieszeni portmonetkę.

- To ładnie, że go broniłeś - mówi. - Nie daj nikomu go pobić. - Po czym wyjmuje z portmonetki dwa złote.

Kręcę głową z zażenowaniem, odmawiam przyjęcia srebrnej monety. Pan się dziwi, nie wie, nawet się nie domyśla, że nie tylko mój ojciec i matka, że nie tylko na lekcjach religii, ale także w mojej gromadzie zuchów, czyli przyszłych harcerzy, skautów, uczono mnie, iż nie godzi się brać pieniędzy za „dobry uczynek". A za taki uznałem obronę żydowskiego chłopca przed napaścią „Tyki".

Byłem dorastającym dzieckiem, ani w mojej rodzinie, ani w skoligaconych z nią rodzinach Gintowtów, Kozaków, Jarugów, Wielgomaskich, gdzie bywałem jako dziecko, nigdy nie usłyszałem pogardliwego słowa o Żydzie. A dzieci mają dobry słuch i dobrą pamięć. Antysemityzm był w Polsce, lecz czy wiele różnił się od francuskiego i wielu innych? Przecież niemieccy Żydzi uciekali przed Hitlerem nie gdzie indziej jak tylko do Polski.

„Nie kupuj u Żyda!" Widywałem takie napisy, nawet wtedy, gdy szliśmy z ojcem do krawca, Joska, żeby uszył mi szkolne ubranko, bo szybko rosłem. Zaś w naszym domu, na Mariensztacie, w suterenie, był żydowski sklepik spożywczy. Dzieci kupowały tam czekoladową kostkę Wedla za pięć groszy, a niejeden z chłopaków lubił poflirtować z Ryfką zza lady. Była w moim wieku, ładna, dziewczęca i mnie też się podobała.

Mariensztat zbiegał stromo do Wisły. Czasem jezdnią, po "kocich łbach", szli uliczni muzykanci. Gdy pod naszymi oknami zagrali „Dziś panna Andzia ma wychodne", lub „O Rosmarie, mój kwiecie", matka zawijała w papier dwie, trzy pięciogroszówki, otwierała okno i rzucała im. Ale pamiętam też innych muzykantów. Szarpiąc struny bandżo wyśpiewywali gniewnie, żeby Żydzi wynosili się z Polski na Madagaskar. Wtedy matka spoglądała przez szybę i podsypywała kanarkowi ziarna do klatki, do karmnika.

Ale też kiedyś, idąc z ojcem , zobaczyłem, gdzieś w okolicy Czerniakowskiej, demonstrujący tłum. Polscy komuniści. Było wśród nich dużo Żydów. Ojciec znał wielu Żydów, prowadził z nimi interesy i ci byli dla niego Żydami. Zaś ci w tym nienawistnie kipiącym tłumie... Zdenerwowany prychnął ustami:

-  Bolszewicy!

Bał się ich. Przeżył wielki strach, gdy w 1920 roku podeszli pod Warszawę. Dziś nikt nie zdaje sobie sprawy, jaka to była trwoga. Dla nadchodzących wszyscy byli wrogami: arystokraci, inteligenci, mieszczanie, przedsiębiorcy, rzemieślnicy, także Żydzi posiadacze czegokolwiek... Wszyscy, nie wyłączając profesorów i studentów, robotników i chłopów mogli spodziewać się najgorszego. Ojciec to pamiętał i największym przekleństwem w jego ustach było: „bolszewik!"

W wiele lat później doszły mnie słowa deklaracji jednego z polskich pisarzy żydowskiego pochodzenia. Większą część życia komunizował, lecz w tymże czasie napisał piękną dramatyczną opowieść o pogromie Żydów. I to wcale nie Polacy strzelali w niej do odbywających mykwę ortodoksów, chasydów. Będąc w podeszłym wieku rzucił legitymację PZPRu.

-  Albo jestem komunistą, albo Żydem! - Oświadczył i zerwał z komunizmem.

We wrześniu 1939 roku, gdy niebo nad Warszawą zmieniło się w piekło, gdy z niemieckich samolotów spadały na miasto półtonowe bomby, przez parę dni kryliśmy się wraz z innymi mieszkańcami kamienicy w przyległym do sklepiku ciasnym mieszkaniu Ryfki. Ta suterena, udostępniona nam przez jej rodziców, gwarantowała tyleż bezpieczeństwa, co przyległe do niej piwnice. Kobiety modliły się do przyniesionego z sobą obrazka Matki Boskiej, a na świst spadającej bomby, tuliły do piersi małe dzieci: "Mario, Matko Najświętsza, ratuj!" Żydowska rodzina też się modliła, ale do pustej ściany, bo nie było na niej żadnego świętego obrazka. Zresztą byłem zbyt przerażony bombardowaniem, by się nad tym zastanawiać. Ale kiedyś po nalocie, opuszczając tę żydowską suterenę dostrzegłem u jej drzwi przybite gwoździami niewielkie pudełeczko. Spytałem Ryfkę, co to jest. Odparła, że to mezuza. "Mezuza?" „Tak, tam jest pergamin z przykazaniami Sadai, żeby Go słuchać - objaśniła. - Słuchać Boga." Lecz w czasie nalotów nie słuchano Go, tylko proszono, błagano, żeby w nasz dom nie trafiła bomba, żeby nie przysypało nas gruzem. Tak więc mezuza i święty obrazek w jednym prowizorycznym zatłoczonym schronie.

CDN.

 

***

 

 

 

Janusz Krasiński (1928 - 2012) - wielki patriota i wybitny pisarz. Autor słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. Członek Szarych Szeregów. Więzień niemieckich obozów koncentracyjnych (m.in. w Auschwitz i Dachau) a po wojnie więzień Mokotowa, Wronek i Rawicza.

Laureat licznych nagród literackich, m.in. Nagrody im. Józefa Mackiewicza w 2006 roku.

Autor autobiograficznej pentalogii - „Na stracenie”, „Twarzą do ściany”, „Niemoc”, „Przed agonią” oraz (pośmiertnie)"Przełom".

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.