Oświęcim bez cenzury i bez legend - fragment książki
data:25 lutego 2018     Redaktor: GKut

Poniżej fragment unikatowej książki Jerzego Ptakowskiego , b. więźnia KL Auschwitz (numer obozowy 4848) „Oświęcim bez cenzury i bez legend” ("Myśl Polska”, Londyn 1985 ).

[Public domain], via Wikimedia Commons
   Sprawa stosunku do Żydów w obozie oświęcimskim za­sługuje na szczególną uwagę. Żydzi byli narodowością naj­okrutniej w Oświęcimiu prześladowaną. Podobnie jak Cyganie skazani byli na całkowitą zagładę. Ci, których osadzono za drutami, a nie skierowano wprost do krematoriów, stanowili po Polakach grupę najliczniejszą.

Żyjąc w obozie, przejęci własną niedolą, nie zastanawia­liśmy się początkowo, jaki los Niemcy gotują Żydom. Wie­dzieliśmy tylko, że zamknięci są w gettach utworzonych w miejscach ich stałego zamieszkania, zmuszani do ciężkiej pracy i narażeni na liczne szykany. W obozach koncentracyjnych było ich początkowo bardzo niewielu. Ci, co tam trafili, nie mieli prawa przeżyć dłużej niż kilka tygodni. Był to bowiem czas, gdy szczególnie zaciekle prześladowano księży katolic­kich, adwokatów, prokuratorów, oficerów zawodowych i Ży­dów. Wśród prześladowców więźniów tych kategorii szczegól­nym okrucieństwem odznaczał się kapo Ernst Krankemann. Dyrygował on za pomocą bicza lub drąga „zaprzęgiem" zło­żonym z księży i Żydów ciągnących 500-kilogramowy walec używany do niwelowania placu apelowego. Plac ten był w tym czasie rumowiskiem z błotnistą sadzawką pośrodku, w której topiono pobitych i zmiażdżonych walcem. Nie odczuwaliśmy w tym czasie szczególnego współczucia dla Żydów, bo każdy z nas żył również w śmiertelnym zagrożeniu. Dziennie mor­dowano w obozie kilkakrotnie więcej Polaków niż Żydów. Nic więc dziwnego, że zmysły nasze wytężały się tylko w jednym kierunku: staraliśmy się przeżyć dzień bez „wpadki", i prze­trzymać — jak się to mówiło — „do wiosny", która, wie­rzyliśmy, przyniesie upragnioną wolność.

Stosunek Polaków do Żydów zmienił się gwałtownie z chwilą wprowadzenia w życie „Sonderaktion", akcji masowej zagłady. Dzień po dniu nadchodzić zaczęły wówczas do Oświę­cimia transporty z Żydami z całej niemal Europy. Jak do­wiedzieliśmy się od kolegów pracujących na rampie kolejowej przy wyładowywaniu tych transportów, większość przybyłych lokowana była na autach ciężarowych lub pędzona wprost do krematorium. Wśród ofiar byli nie tylko mężczyźni, ale również kobiety i dzieci, a nawet kaleki i niemowlęta. Coraz częściej siadywaliśmy po pracy zamknięci na blokach, na czas przybycia transportu zarządzano bowiem tzw. „Lagersperre". Widzie­liśmy wtedy przez szpary w drzwiach pędzonych przez bramę tych Żydów, którzy jako młodzi i zdrowi przeznaczeni byli do pracy.

Jeden z transportów skierowanych wprost do komory gazowej spotkałem pewnego dnia powracając do obozu po zakończeniu pracy. Spotkanie to zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Uderzyła mnie wielka cisza i zdumiewająca bierność tego pochodu do krematorium. Transport przyszedł z Kresów Wschodnich i składał się z Żydów ortodoksów. Szli ósemkami, trzymając się mocno pod ręce. Ubrani byli w długie chałaty, na głowach mieli jarmułki lub okrągłe kapelusze z szerokimi rondami. Pod kapeluszami tymi kryły się wymizerowane twarze, rudawe loki, długie siwe brody. Wszyscy byli w czerni. Z uryw­ków zdań, jakie udało nam się pochwycić, zrozumieliśmy, że zupełnie nie zdają sobie sprawy z faktu, iż zaledwie krótkie minuty dzielą ich od zagłady. Uporczywie i niezachwianie wie­rzyli niemieckim bajkom o przeniesieniu na osiedlenie.

Skąd brało się u Żydów to naiwne i ślepe zaufanie do niemieckich obietnic, trudno zrozumieć. Co więcej, odczuwali jak obrazę okrzyki siedzących za drutami współziomków i starych więźniów, ostrzegające o zbliżającej się śmierci w ko­morze gazowej. Traktowali te przestrogi jak niesmaczny żart, skierowany pod swym adresem w trudnych godzinach życia.

Masowy napływ Żydów do Oświęcimia rozpoczął się już od pierwszych miesięcy 1942 roku. Zwożono ich nie tylko z Polski, ale również z Czech, Słowacji, Francji, Austrii, z Włoch, Jugosławii, Węgier, Grecji. Miałem możność bliżej poznać ich życie i zaobserwować wielkie różnice, jakie istnieją między Żydami pochodzenia askenazyjskiego i sefardyjskiego. Przy­bysze z południa Europy (Żydzi sefardyjscy) nie mogli się po­rozumieć ze swymi współbraćmi pochodzenia askenazyjskiego, posługującymi się żargonem jidysz. W wielkiej masie żydow­skiej zatraciła się też ich warstwa inteligencka, do obcowania z którą byłem przyzwyczajony jako uczeń gimnazjum w Sos­nowcu, gdzie znaczny procent mieszkańców stanowili Żydzi.

W środowisku oświęcimskim dominowali żydowscy robot­nicy i rzemieślnicy. Stanowili oni dużą grupę wśród obozowego proletariatu. Kryli się na dolnych łóżkach w bloku, pracowali w najgorszych komandach i długo cierpieli z zimna i głodu, bo nie otrzymywali ani paczek żywnościowych, ani paczek z odzieżą. Warunki, w jakich żyli Żydzi w roku 1942/43 przy­pominały nam nasze przeżycia w początkach istnienia obozu.

Dopiero pod koniec 1943 roku los Żydów numerowa­nych uległ poprawie. Zostali bowiem dopuszczeni do pracy w szpitalu, w warsztatach i w magazynach. Zajmowali stano­wiska „Vorarbeiterów", kapów, spotykało się ich nawet wśród obozowych prominentów. Zmiana ta wiązała się z wydanym za czasów komendantury Liebenhenschla zakazem bicia więź­niów i z .postępującą w szybkim tempie ewakuacją elementu polskiego w głąb Niemiec. Warto tu dodać wyjaśnienie, że wśród awansowanych do roli funkcyjnych Żydów trafiały się — podobnie jak w innych grupach narodowych — jednostki karierowiczowskie i brutalne, zainteresowane wyłącznie polep­szeniem sobie bytu za wszelką cenę.

Do Żydów, z którymi utrzymywałem bliższy kontakt, na­leżał m.in. wybitnie inteligentny Żyd z Francji, dawny urzędnik francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, którego imie­nia niestety już nie pomnę. Na podstawie prowadzonych z nim rozmów przekonałem się, że Żydzi zdawali sobie dobrze sprawę z trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Nie oczekiwali od nas większej pomocy aniżeli ta, jaką otrzymywali. Mieli natomiast głęboki żal do swoich wpływowych ziomków za­mieszkałych za Oceanem. Oskarżali ich o obojętność wobec skazanych na zagładę Żydów wschodnioeuropejskich, obojęt­ność motywowaną rzekomo faktem, że wschodni Żydzi zamy­kali się w gettach (mowa tu o gettach w znaczeniu przed­wojennym, o gettach dobrowolnych, w odróżnieniu od gett przymusowych, wprowadzonych przez Niemców). Wyobcowywali się w ten sposób z otaczających ich społeczeństw i stawali kamieniem u szyi kulturalnego żydostwa zachodniego, repre­zentującego w tym czasie tendencje asymilacyjne. Różnice istniejące między żydostwem „zacofanym" i żydostwem „po­stępowym" wywoływały wzajemne irytacje i niepotrzebne spory. Zdaniem mego rozmówcy, żydostwo zachodnie starało się nie dostrzegać cierpień żydostwa gettowego. Pozbycie się, czy też osłabienie liczebne elementu „zacofanego" leżało nawet w inte­resach zachodniego żydostwa. Nie przypuszczali, że nakazana przez Hitlera akcja zagłady przybierze aż takie rozmiary. Dra­matyczne samobójstwo szlachetnego Żyda z Polski, Szmula Zygelboima w Londynie, o którym dowiedziałem się po wojnie, wydaje się być potwierdzeniem tej niezwykłej interpretacji.

Na zadawane często Żydom obozowym pytanie, czym na­leży tłumaczyć bierną postawę Żydów wobec ich prześladow­ców, tak różną od postawy walczącego nieustępliwie narodu polskiego, spotykałem się najczęściej z odpowiedzią, że decy­dujący wpływ wywarło tu wychowanie i religia. Żydzi wierzyli, że nie należy się sprzeciwiać woli Boskiej i że ostatecznie Bóg nie dopuści do zagłady Izraela. Nieuzasadnioną nadzieję pod­trzymywała również ich nadmierna ufność w potęgę pieniądza. Zamożni Żydzi sądzili, że za pomocą pieniądza uda się światlejszej i zamożniejszej części żydostwa wykupić od zagłady.

Nie godziłem się duchowo z obserwowaną postawą bier­ności przyjętą przez większość Żydów. Mnożące się wiado­mości o zbrodniach popełnianych na tych ludziach przez Niem­ców musiały wywoływać współczucie. Codzienny blask pło­mieni wydobywających się z kominów krematorium, wywoże­nie chorych i wycieńczonych Żydów i Polaków wprost ze szpi­tali do komór gazowych, widok żegnających nas setek wznie­sionych w górę w rozpaczliwym geście rąk, oraz coraz bardziej drastyczne wieści o mordowaniu przez esesmanów kobiet i dzieci żydowskich pogłębiały to uczucie. Nic więc dziwnego, że pełnym uznaniem darzyliśmy nielicznych, ale zdeterminowa­nych obrońców warszawskiego getta, jak i organizatorów buntu w oświęcimskim „Sonderkommando".

Więźniowie złożonego z Żydów „Sonderkommanda", uży­wani do pracy przy gazowaniu ludzi i paleniu zwłok w krema­toriach, zdawali sobie sprawę, że wcześniej czy później jako naoczni świadkowie ludobójstwa skazani będą na zagładę. Przypuszczenia te potwierdziły się, gdy trzystu ich kolegów zamordowano w komorach gazowych, oznajmiwszy im przed tym kłamliwie, że zostaną wysłani transportem do Gliwic. Szykowali się więc, by w krytycznej chwili drogo sprzedać swe życie w walce z Niemcami. „Sonderkommando" liczyło siedmiu­set ludzi młodych, silnych i dobrze odżywionych. Gromadzili oni po kryjomu broń, w szczególności granaty przemycane z „Union-Werke"[1]), gdzie pracowały Żydówki. Do walki miały wystąpić załogi wszystkich krematoriów. Utworzone zostało wspólne dowództwo. Nieszczęśliwy przypadek spowodował, że bunt wypadł przedwcześnie i ogarnął tylko część spiskowców. Tym co plany pokrzyżował, był niemiecki szpicel-kryminalista, który zaskoczył sztab organizacji bojowej w krematorium IV podczas obrad i został tam zabity. Obok załogi krematorium IV udział czynny w walce wzięła też załoga krematorium II przy współudziale zmiany nocnej. Budynki tych krematoriów zostały podpalone i wysadzone w powietrze. Kapę Reichen-backa, Niemca, wrzucono żywcem do pieca. Więźniowie rzucili się do ucieczki...

Około dwustu pięćdziesięciu uczestników buntu zostało zabitych w czasie tej ucieczki, dwunastu więźniów tych dwóch załóg i z nocnej zmiany rozstrzelano. Wśród zabitych znaleźli się czołowi organizatorzy buntu: Zelman Gradowski z Suwałk, Józef Warszawski, warszawiak przywieziony do Oświęcimia z Paryża, Józef Deresiński z miejscowości Łuna pod Grodnem, Ajzyk Kalniak z Łomży, Łajb Langfus z Makowa Mazowiec­kiego i Łajb Panusz z Łomży. Nie ustalono, czy któremuś z uczestników buntu udało się ujść z życiem").

Bunt krematorium wybuchł 7 października 1944 r. Praco­wałem wówczas w komandzie zewnętrznym „Praha-Halle". Trzymano nas w czasie tych wydarzeń leżących plackiem na ziemi, pod groźbą użycia karabinów. W kilka miesięcy później, 6 stycznia 1945 r., już po moim wyjeździe z Oświęcimia, po­wieszono cztery Żydówki oskarżone przez gestapo o dostar­czenie materiału wybuchowego dla „Sonderkommanda". Były to Ella Gartier, Róża Robota oraz Toszka i Regina o nazwis­kach nieustalonych. Była to ostatnia egzekucja publiczna w Oświęcimiu.

Jak się układały w Oświęcimiu stosunki między Polakami i Żydami? W pierwszym okresie istnienia obozu zdarzały się niejednokrotnie wypadki, że stosunek do Żydów był pogard­liwy i brutalny, podobnie jak do wszystkich innych słabych i bezradnych. Uległ on zmianie w miarę ujawnienia się pełnej prawdy o podjętej przez Niemców akcji totalnej zagłady, żydzi mogli odtąd liczyć na opiekę polskich lekarzy i sanitariuszy, gdyż otworzono im dostęp do szpitali. Otrzymywali też częściej pomoc żywnościową od Polaków, których zaopatrzenie znacz­nie się poprawiło od czasu otrzymywania paczek. Dodatkowy wpływ na podniesienie się" poziomu życia Żydów w obozach oświęcimskich miał również fakt, że zatrudniono ich w ko­mandach dających łatwy, ale i bardzo ryzykowny dostęp do bogactw, tzw. „Kanady", czyli dóbr, jakie nadchodziły wraz z transportami skazanych na zagładę. Część tych dóbr, wy­kradana i przemycana do obozu, służyła do przekupywania esesmanów, a także do wymiany z cywilami i przygotowywania ucieczek.

Do wzruszających przykładów w stosunkach polsko-ży­dowskich należą dzieje Edka Galińskiego, nr 531, instalatora narodowości polskiej i Mali Zimetbaum, nr 19880, przywie­zionej z Belgii, a zatrudnionej w FKL[2]). Zawiązała się między nimi głęboka miłość; młodzi postanowili uciec. Edek przebrany w mundur esesmana „konwojował" Malę, przebraną w strój męski. Przy pomocy zdobytej nielegalnie przepustki wydostali się poza wielką „Postenkette". Ucieczka miała więc początkowo przebieg pomyślny. Dopiero po kilku dniach natknęli się nie­szczęśliwie na posterunek graniczny w pobliżu Żywca, gdy próbowali przekraść się do Słowacji. Sprowadzony na prze­słuchy i poddany torturom Edek nikogo z pomagających mu w ucieczce nie zdradził. Zginął na szubienicy z okrzykiem: „Niech żyje Polska!".

Mala następnego dnia po egzekucji Edka podcięła sobie żyły żyletką. Rozwścieczeni esesmani niemal zadeptali ją no­gami na oczach całego obozu kobiecego. Zmarła w drodze do krematorium, wieziona na taczce przez więźniarki. Wśród zbiorów oświęcimskich zachował się szkicowy portrecik Mali Zimetbaum, wykonany w obozie przez jednego z przyjaciół Edka Galińskiego[3]).

 

[1]Firma „Weichsel-Union-Werke", gdzie produkowano zapalniki, ma­teriały wybuchowe, z których produkowano prymitywne granaty, zatrudniała więźniarki Oświęcimia.

[2]FKL — Frauen-Konzentrations-Lager. Mala Zimetbaum była za­trudniona w „Blockfiihrerstube" tego cbozu.

[3]Wiesław Kielar, Edek i Mala. „Zeszyty Oświęcimskie", str. 109-119.

 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.