BARBARZYŃCY U BRAM ( fragment nowej powieści), Stanisław Srokowski - cz. 2
data:05 czerwca 2011     Redaktor: Barbara Chojnacka

Z listu Stanisława Srokowskiego do Solidarnych 2010:
"Jesteście dzielni, odważni i mądrzy w swoich działaniach. A na dodatek sympatyczni :) Jestem z Wami i życzę wytrwałości. /?/

Dołączam fragment nowej powieści. Proszę ją popularyzować, przekazywać innym."

cz. 1 tu: http://www.solidarni2010.pl/n,365,9,barbarzyncy-u-bram-fragment-nowej-powiesci-stanislaw-srokowski-cz-1.html

wrzuta.pl/obraz/astF5gnRCsG/poprawnosc_polityczna

BARBARZYŃCY U BRAM

fragment nowej powieści: część 2

Stanisław Srokowski

Gdy karetka zabrała Marszałka, a intelektualiści doszli do siebie, profesor ciągnął, jakby się nic nie stało, tylko aluzyjnie wspominając drobny epizod..

- To może i dobrze ? zaczął akt drugi. ? Nieraz potrzebne jest jakiś wstrząs, by oczyścić teren. - Musimy ? kontynuował ? zrozumieć, że odrzucając stary język, odrzucamy stary świat. Bo świat jest zapisany w języku.

Redaktor Jeżozwierz tak była porażona odkryciem, że aż ręka się jej trzęsła. Trzy razy podkreśliła tę myśl. "A więc język! Tylko język! I wyłącznie język!" ? dopisała własne uwagi.

Feministka Czupryło też intensywnie notowała.

- Nowa filozofia społeczeństwa! ? rzuciła eurodeputowana Heredere.

- Tak, pani Luizo ? usłyszawszy ją profesor, familiarnie zwrócił się do niej. - Nowa filozofia społeczeństwa ? uniósł palec do góry.

- Nie narodu, a społeczeństwa! ? z mocą zaakcentowała feministka Czupryło.

- Bardzo dobrze pani to ujęła, nie narodu, a społeczeństwa ? profesor przyznał jej rację. - Bo naród dzieli i konfliktuje! Proszę sobie wyobrazić, jak gigantyczna to różnica. Naród a społeczeństwo. Naród!?- lekceważąco wydął usta i uniósł ramiona. I od razu zadał pytanie, na które sam odpowiedział. ? Cóż to znaczy naród? Naród to formacja historyczna, przestarzała i anachroniczna. Dzieliła Europę na wiele nacji. Powodowała nieustanne wojny, podboje, mordy i zabory. Pora z tym skoczyć. Nie będzie już w Europie narodu. Będzie jedno, wielkie europejskie społeczeństwo. Społeczeństwo!- wybił. - Czy czujecie państwo w tych słowach agresję? nienawiść? inwazję? terror?! ? objął szeregi intelektualistów bystrym spojrzeniem.

- Nie! ? wyrwała się pierwsza redaktor Jeżozwierz.

- Oczywiście, że nie ? spokojniej dodała radna, a zarazem mecenaska Stulgęba.

? Ja czuję zjednoczenie i jedność ? uzupełniła radna Ciołek.

- Nawet, powiedziałabym, miłość! ? wbiła się klinem feministka Czupryło.

Redaktor Jeżozwierz aż zatkało.

- Miłość? ? tego się nie spodziewała.

- Tak, Niusiu, miłość. Bo będzie to społeczeństwo obywatelskie, rozumiesz? ? przekonywała feministka. ? Każdy będzie kochać każdego, mężczyzna mężczyznę, kobieta kobietę. Nowy, fantastyczny świat. Bez wrogości, agresji i nienawiści. Tylko tolerancja. Feministki będą wchodziły w związki z innymi feministkami. Mężczyźni będą się kochać z innymi mężczyznami, to będzie świat tolerancji i zgody obywatelskiej.

Redaktor Jeżozwierz, przecież umysł jasny i nowoczesny, dopiero teraz zaskoczyła, że nie tylko społeczeństwo, ale i obywatelskie. I że miłość i tolerancja. I że w ogóle granice wolności znacznie się poszerzą. Coś dla niej. Od dawna nie miała mężczyzny. W społeczeństwie obywatelskim z pewnością go znajdzie. A może i kobietę? ? nagle się oblizała. "Też nowe doświadczenie" ? pomyślała. I poczuła się obywatelką.

Już nie miała cienia wątpliwości, że społeczeństwo obywatelskie jest jedyną reakcją na obskurantyzm, wstecznictwo i prostactwo. Będzie wyzwolona. Więc zawołała:

- Tylko społeczeństwo obywatelskie!

- Właśnie - przyznał jej rację profesor. ? Co za gigantyczny krok w przyszłość. Koniec waśni, wojen, podbojów. Koniec niezgody i antagonizmów. Koniec pogardy, uprzedzeń i wykluczenia.

Intelektualiści zgodnym chórem pokiwali głowami.

- Popatrzcie, drodzy państwo ? mówił profesor ? jak na naszych oczach rozkwita społeczeństwo obywatelskie. Ileż nowych koncepcji, pomysłów i sugestii. I o to nam chodzi. Uwalniamy się od brzemiennych skutków słowa Polak, Polska, naród?

- A historia? ? z desperackim pytaniem wyskoczyła redaktor Jeżozwierz. ? Co będzie z historią?

- Na to pytanie właśnie czekałem, pani Niusiu ? pieszczotliwie zwrócił się do niej profesor. ? To bardzo dobre pytanie ? podkreślił. ? Oddaje głębię problemu. Znam naturalnie na nie odpowiedź. I od razu odpowiadam. Historia jest zbędna, bo nas cofa, hamuje rozwój, odwraca uwagę od bieżących spraw. Ale jutro zajmie się tym szczegółowo dr hab. Hiacynt Ślizg, specjalista od dawnych czasów ? skierował wzrok w stronę prezesa spółdzielni mieszkaniowej. A potem znowu objął troskliwym spojrzeniem całe audytorium. I mówił: - Państwo jesteście na pierwszej linii frontu o nową rzeczywistość. Taka będzie rzeczywistość, jaką ją my, uczeni i intelektualiści stworzymy. I to na długie lata. Nasza partia, Kariera i Sukces, przejmuje władzę. Za trzy tygodnie zaczniemy rządzić. A co to znaczy rządzić? ? podniósł wysoko głowę.

Już wiedzieli, że jak prof. Pszczoła podnosi wysoko głowę, to padnie kolejna złota myśl. I padła:

- Rządzić to nie znaczy mieć w swojej ręce tylko władzę polityczną, Sejm, Senat, Parlament, wojsko, policję, a nawet pałac prezydencki?

- A co? ? rzuciła dociekliwe pytanie redaktor Jeżozwierz.

- Rządzić, proszę państwa, to znaczy mieć władzę nad językiem i jego przekaźnikami. Język musi być nasz! ? walnął pięścią w stół.

- Ach, tak!? ? skrzętnie zanotowała redaktor Jeżozwierz, a wraz z nią cała elita.

- Nasz! ? powtórzył profesor. ? Czyli postępowej inteligencji, uczonych, intelektualistów, pisarzy i naszych działaczy partyjnych? Bo dzisiaj nie armaty, bomby i satelity - wykładał - nie broń i bataliony wojskowe decydują o umysłach ludzkich. Nawet nie bogactwo? ? rzucił pytające spojrzenie w głąb audytorium.

Sala nie drgnęła.

- Tylko? ? honor audytorium ratowała jak zwykle aktywna umysłowo redaktor Jeżozwierz. Nawet feministka nie nadążała za nią.

- Tylko strategia językowa! ? huknął profesor.

Znowu zaszeleściły kartki, poszły w ruch pióra, długopisy i magnetofony. Wszyscy notowali.

- A my - wzywał do czynu profesor - my jako straż nowej rzeczywistości, winniśmy tę strategię wpajać naszemu społeczeństwu

- Czyli co mamy robić? ? radykalizowała spotkanie red. Jeżozwierz. ? Usuwamy ze słownika niepotrzebne, konfliktogenne terminy??

- Prosimy o przykłady ? włączyła się żona Prezydenta. I spojrzała na męża. Natychmiast zaakceptował mrugnięciem oka jej odwagę.

- Pani redaktor wspomniała o historii ? już dawał przykłady profesor. - Tym, jak powiedziałem, zajmie się na seminarium, dr hab. Ślizg. Ja pragnę zwrócić państwa uwagę na nadużywanie innego terminu

- Jakiego?- z oburzeniem spytała redaktor Jeżozwierz, czując, że wrogie siły obskurantyzmu utkały jakąś prowokację.

- Kresy ? mściwie burknął profesor.

- Kresy? ? na twarzach intelektualistów odbiła się głęboka i szczera niewiedza. ? Jakie kresy? Co za kresy? ? biło zdumienie, że coś takiego, jak Kresy, istnieje.

- Tak, kresy, proszę państwa ? wyjaśniał profesor. ? Otóż pozostał jeszcze pewien odłam naszego społeczeństwa, niewielki wprawdzie, wymierający, trumienny, rzekłbym, jednak bardzo kłótliwy i agresywny, który nie może się wyzwolić od tego bękarta ciemności. Bo tak to z całą stanowczością należy nazwać - bękarta ciemności.

- Słusznie! ? wkroczyła do akcji znana pisarka powieści uniwersalnych, Tamara Pilarczuk, która dotychczas bardzo skrupulatnie notowała złote myśli profesora. I była pod ich wrażeniem. ? Są obce, wrogie siły ? z odrazą mówiła - które nam zatruwają życie . ? Nadużywają tego pojęcia, by jątrzyć, dzielić i ranić naszych braci ze wschodu. A ja właśnie piszę postępową powieść, która raz na zawsze odkłamie świadomość? - W tym momencie się zawahała, czy użyć pojęcia "świadomość obywatelską", czy raczej "świadomość zbiorową". Ale natychmiast, jako błyskotliwa myślicielka, odrzuciła "świadomość obywatelską", ponieważ, jak wiadomo, świadomość obywatelska nie może być zakłamana, a więc fałszywa. Dlatego dziarsko uzupełniła ? piszę więc powieść, która odkłamie świadomość zbiorową. I da odpór tym podłym broszurom i agitkom, które na rynku księgarskim się pojawiają, produkowane, rzecz jasna, przez wsteczne i zacofane grupki gryzipiórków ze skostniałego, obskuranckiego obozu konserwatystów, chadeków i klerykałów. Udowodnię, że nie było żadnych kresów, a bogobojne ludy wschodu nigdy nie popełniały żadnych zbrodni, co im bezzasadnie zarzucają eksternistyczne elementy w naszym piśmiennictwie, a przeciwnie, ludy te tylko cierpiały i ponosiły strat moralne z powodu naszej, niestety, agresji i barbarzyństwa. Dlatego jak najszybciej należy się pozbyć słowa polak i kresy. A że mam przyjaciół w naszych wielkich opiniotwórczych redakcjach "Mądrzy i Zaufani" i " Tylko My" oraz w zaprzyjaźnionych redakcjach Zachodu, szybko wyprę ze świadomości zbiorowej ten kompromitujący obraz dawnych czasów. Bo nie możemy tolerować obecnej niesłusznie podsycanej nienawiści do bratnich obywateli za granicą? choć prawdę mówiąc i ten termin? granica ? należy wyprzeć z naszej świadomości? świat postępu i demokracji nie zna granic? w każdym razie pojęcia, które rażą, dręczą i jątrzą, a kresy jątrzą, należy natychmiast wyeliminować z naszych słowników? - popatrzyła zwycięsko na areopag mądrości.

- W czym rzecz? ? cicho spytała, nachylają się w stronę prof. Bzika red. Jeżozwierz. ? Co to za kresy? - nie mogła pojąć.

Prof., Bzik wycedził przez zęby:

- To wrogi społeczeństwu obywatelskiemu twór reakcji byłych właścicieli ziemskich, którzy zmuszali do niewolniczej pracy dzielny, zaprzyjaźniony dziś z nami dawny lud Rusinów, Białorusinów i Litwinów. Naturalnie, obecnie mieszkańców zaburzańskich krain.

- Ach, tak?! ? redaktor Jeżozwierz była zaskoczona. ? Nigdy nie słyszała o żadnych kresach. Skonfundowana dopytywała:

- I co? Te kresy dzielą?

- Jasne, że dzielą ? mówił z zaangażowaniem profesor Pszczoła, jakby słysząc wątpliwości cenionej pani redaktor. ? Całkowicie się zgadzam z naszą wielką pisarką, że pora nadać nowy sens zdarzeniom? nową nazwę,? nowym, postępowym językiem o tym mówić? pokazywać, nagłaśniać? Nie wątpię, że pani Tamara napisze słuszną ideowo powieść popularyzującą nasz obywatelski i demokratyczny punkt widzenia. Takich pisarzy nam trzeba? Nagłośnimy ją i zgłosimy do nagrody "Złotego Pióra Postępu", przyznawanego przez "Gazetę Wybiórczą". I postaramy się, by wygrała, wszakże mamy tam samych swoich ludzi. Nie pozwólmy, by narzucano nam obce standardy zacofania i gnuśności intelektualnej? Nasza prasa, radio i telewizja powinny unieszkodliwić, jak słusznie pani Tamara nazwała, agitki i broszury propagandowe gryzipiórków?

- Albo przemilczeć ? dodała feministka, ceniona z zawodu krytyczka literacka.

- Tak, przemilczeć! - wsparła ją natychmiast redaktor Jeżozwierz.

- Nie da się! ? usłyszała dziwny głos.

- Jak to się nie da? ? rzuciła pogardliwie. ? Ja sama już wiele rzeczy przemilczałam. I dało się! ? chełpiła się.

- Ale tego się nie da!

- Jakże się nie da? ? buntowała się, ale nagle poczuła, że coś dziwnego zachodzi w audytorium. Wszystkie głowy były skierowane ku niej, a na twarzach rysowało się zdziwienie, by nie powiedzieć, zaskoczenie. Na dodatek zobaczyła, jak przed jej oczami przesuwa się zapalona świeczka, a płomyk chybocze. Patrzyła na nią zdumiona, nie wiedząc, co to wszystko znaczy. ? Boże, ja rozmawiam sama z sobą - była zdruzgotana, a na dodatek przeraziła się, że użyła słowa "Boże", które też jest już z pewnością szkodliwe.

- Nie sama z sobą, tylko ze mną ? usłyszała głos świecy, a płomyk jeszcze bardziej zachybotał.

- Co jest? ? redaktorka pragnęła otrząsnąć się z wrażenia. Ale uparta świeczka wciąż przed nią się przesuwała. ? A głos sączył do ucha nienawiść:

- Ty zdziro! ? słyszała. ? Chcesz przemilczeć zbrodnie?

- Chyba śnię!? No, nie, to nierealne?! ? dziennikarka chwyciła się za głowę. ? Tamara, Kazia? ? wezwała na pomoc feministki.

- Źle się czujesz? ? już nachylała się ku niej pisarka, widząc, jak redaktor Jeżozwierz zmienia się na twarzy. To blednie, to czerwienieje, a jej usta przybierają barwę sino-czarną i drżą.

- Co ci dolega, Niusia? ? troskliwie pytały feministki.

- Nie widzicie?! ? redaktorka pokazywała ręką świeczkę.

- Co nie widzimy? ? zagadnęły.

- No, ją? Tam? płynie? ? śledziła ruchy oddalającej się świeczki, aż zniknęła.

Wiele dni potem, Wysoki Sądzie, gdy wyjaśniano tę sprawę w odpowiednich komórkach, redaktor Jeżozwierz nie była już pewna, czy to była świeczka, czy tylko złudzenie optyczne. Odpowiadała wymijająco. Ale teraz uświadomiła sobie, że może narazić się na kpiny i śmiech, więc obróciła wszystko w żart. I też odparła wymijająco:

- Och, chciałam sprawdzić waszą czujność obywatelską ? powiedziała z rozbrajającą szczerością, wycierając pot z czoła. I odetchnęła, widząc, że świeczki już nie ma.

Ale spójrzmy, co się dzieje z profesorem. Postanowił przeprowadzić ostry atak na fałszywą świadomość. Odkaszlnął, nabrał powietrza i miał już na języku słowa, które należałoby uśpić, bo niszczą społeczeństwo obywatelskie. Już się delektował swoim zwycięstwem, że zaraz padną pod skalpelem takie pojęcia jak mord, rzeź, masakra, męczeństwo, zagłada, i najgorsze z nich, absolutnie nie pasujące do nowych czasów, bezpodstawne i histeryczne - ludobójstwo. Mamy wiek XXI, tłumaczył w duchu, a tu takie naleciałości. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zdemaskować też takich pojęć jak Lwów, Wilno, Kowno, Tarnopol, Krzemieniec, Stanisławów, Stryj, Buczacz, Kołomyja, Drohobycz, bo drażnią i nastawiają negatywnie do siebie społeczeństwa obywatelskie kilku krajów. Zresztą, miast takich już nie ma. A ich imiona tylko jak duchy straszą. Może pod gilotynę pójdą później, postanowił. Najpierw uporam się z: "ludobójstwem na kresach", bo ta zbitka jest najgroźniejsza. Wywołuje agresję, uprzedzenia i wrogość. No i te straszne liczby, dwieście albo i trzysta tysięcy wymordowanych, jak mówią fałszywie, Polaków. Jakiż to balast. Tylko język jest w stanie się z tym uporać. I już otwierał usta, by huknąć z całej siły:

- Eliminujemy "ludobójstwo" z naszego słownika. Oparł się obiema rękami o mównicę , podniósł najwyżej jak mógł głowę, co zapowiadało nową sensację, gdy usłyszał:

- Milcz!

- Co proszę? ? automatycznie zareagował.

- Milcz, gadzie! ? znowu usłyszał.

Obejrzał się, ale nie zauważył niczego szczególnego.

Spojrzał po sali, wszyscy skrupulatnie notowali. Nawet profesorowie: Cudrak i Pingwin, Bzik i dr hab. Ślizg, wojewoda Migotek i sam prezydent Rój. ? "Hm!" - zamyślił się .

- Żadne hm, baranie! ? przed nim stał wielki, czerwony kogut. A właściwie nie stał, tylko wisiał w powietrzu. Jakby był zainstalowany w przestrzeni. Dziób wymierzył prosto w jego lewe oko i zastygł.

Zdezorientowany profesor bąknął:

- Czego chce?

Audytorium podniosło głowy i wyglądało jak umarła klasa Kantora. Martwe spojrzenia. I paraliż. Chyba mam zmącenie wzroku, pomyślał. I rzucił w światłe kręgi zdanie:

- Nie było żadnego ludobójstwa!

- Co?! ? zapiał kogut. ? Nie było ludobójstwa?! - I złowieszczo syknął: - Uprzedzałem, świński ryju, że nie skończysz tego przemówienia. A ty nadal bredzisz i łżesz jak z nut. Wstydu nie masz, honoru żadnego, tłuku!

"Nie dam się wrażym siłom!" ? profesor twardo stał na gruncie realizmu.

A na sali panowała taka straszna cisza, że słuchacze usłyszeli ciche brzęczenie przelatującej nad głowami muchy i skierowali na nią swoje spojrzenia. Mucha kilka razy okrążyła mównicę, usiadła na mikrofonie i wbiła ciemny wzrok w profesora. I proszę sobie wyobrazić, Wysoki Sądzie, profesor dostrzegł to mroczne spojrzenie i zamarł. Ale nie zapomniał o kogucie. "Gdzie zjawa"? Ale koguta nie było. Ciężko westchnął i pomyślał, że pora odpocząć. Spojrzał na zegarek. Wykład trwał już godzinę. A tu jeszcze?

- Mucha!? ? jakby sam siebie usłyszał. To było jego wewnętrzne pytanie, charakterystyczne dla umysłów wyższych. Prostak by rąbnął ? Mucha! ? I syknąłby: - Spierdalaj! ? A profesor, nie. Stał na mównicy i analizował. Mucha, nie mucha. A jeśli nie mucha, to co. I czego ode niego chce. Mucha wprawdzie była normalna, może nieco tylko większa od zwykłej muchy, bardziej czarna, nawet granatowa, ale nie to profesora zdumiewało. Tylko to nieruchome, lodowate spojrzenie, skierowane tym razem w sam czubek nosa. Jakby mucha miała zamiar na nosie lądować. O, nie, moja panno, prowadził z nią intelektualny spór. Nie pozwolę na to. I zamachnął się, by ją odgonić. Ale mucha, o dziwo, nawet nie drgnęła. - Co jest? ? gniewnie rzucił . - Natrętna gnida!

- Tylko nie gnida! ? mucha oderwała się od mikrofonu i zaatakowała. Profesor poczuł gwałtowne uderzenie w czubek nosa, a potem w ciemię. Uniosła się nad nim i zawisła w powietrzu, jakby zastanawiając się, gdzie uderzyć. I z całych sił rąbnęła w ucho. A potem w oko. I w drugie oko. Wbiła się w powiekę, w wargę i w szczękę. A profesor zamachnął się ramieniem, by ją zabić, ale muchy już nie było, natomiast uruchomiona dynamiką dłoń wymierzyła profesorowi sążnisty policzek.

Aż audytorium żachnęło: - Och! ? poszedł po sali jęk.

- Ty ćwoku! ? usłyszał profesor i zobaczył jak lotem koszącym mucha mierzy prosto w źrenicę. Nie zdążył zamknąć oczu, gdy poczuł bolesne pieczenie.

- Odwołaj, hieno, swoje brednie! ? po chwili usłyszał brzęczenie w uchu.

- Bo co?! ? bronił się ostatkiem sił, machając rękami. Wyglądał jak wiatrak ośmioramienny. Walił na odlew na wszystkie strony, serce skakało nieprzytomnie, tętno się wzmogło, ciśnienie skoczyło, a on poczuł, jak ciemne sztormy wlewają się do mózgu.

I wtedy stało się najgorsze. Mucha z wściekłością poderwała się w powietrze, a profesor widząc resztkami wzroku, jak pikuje, zasłonił się obiema rękami, niestety, nie zamykając ust. A ona wpadła mu prosto do gardła. I profesor zaczął się dusić.

Wszyscy widzieli, jak się miota, charczy i pluje, ale nikt nie był w stanie udzielić pomocy. Byli przyrośnięci do ławek. Nawet Prezydent. A profesor padł na podłogę i w torsjach konał.

Ale nie skonał.

Ktoś jednak zdążył zawiadomić karetkę pogotowia i profesor został uratowany. Późniejsze badania wykazały, że wyjątkową trzeźwością umysłu odznaczył się portier, który akurat niósł ważną dla Prezydenta depeszę i widząc sparaliżowaną salę i miotającego się po podłodze profesora, wezwał pomoc.

Część 1 tu: http://www.solidarni2010.pl/n,365,9,barbarzyncy-u-bram-fragment-nowej-powiesci-stanislaw-srokowski-cz-1.html


(Stanisław Srokowski, powieściopisarz, poeta, dramaturg, autor mi. in. trylogii kresowej : "Ukraiński kochanek", "Zdrada", "Ślepcy idą do nieba". "Barbarzyńcy u bram" czekają na sponsora, który umożliwi publikację  lub na odważnego wydawcę.)

A oto strona internetowa: www.srokowski.art.pl

Pan Srokowski czeka na komentarze i uwagi nt opublikowanego fragmentu pisanej powieści.

Nasze linki do:

- artykułu nt. spotkania z Panem Srokowskim przy namiocie Solidarnych 2010 na Krakowskim Przedmieściu:
http://www.solidarni2010.pl/n,348,8,mini-wyklad-300511-spotkanie-ze-stanislawem-srokowskim.html

- galerii zdjęć z tego spotkania:
http://www.solidarni2010.pl/photogallery.php?album_id=63






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.