Przemysław Dakowicz - Piaśnica. Hieroglif pustki [fragm. Afazji Polskiej 2.]
data:15 lutego 2018     Redaktor: GKut

Polecamy artykuł dotyczący niemieckiego mordu na Polakach - powinniśmy uczcić pamięć niewinnych Ofiar.  Nie pomińmy milczeniem tej okrutnej zbrodni. Artykuł z 2018 r. został uzupełniony aktualnymi zdjęciami z Piaśnicy i okolic z 2020 r. [Foto: Maryla M. - dziękujemy za nadesłanie]. Na jednym ze zdjęć przejmujące słowa: "Wszystko, co polskie, musi być wytępione". Pamiętajmy!


Piaśnica opodal Wejherowa, gdzie Niemcy zamordowali okolo 15 tysięcy cywilnych ofiar, nazywana jest niekiedy „pomorskim Katyniem” lub „Kaszubską Golgotą”.  Dzięki uprzejmości Autora publikujemy II odcinek przejmującego rozdziału z książki "Afazja polska 2. " pt. Piaśnica. Hieroglif pustki, poświęconego ludobójstwu na Polakach dokonanemu przez Niemców  w okolicach wsi Wielka Piaśnica i Mała Piaśnica od pażdziernika  1939 r.. "Jesienią 1939 roku władze niemieckie uczyniły wszystko, by prawdę o zbrodni dokonanej w okolicach Piaśnicy ukryć przed światem"  - pisze  Przemysław Dakowicz. Ofiarom jesteśmy winni naszą pamięć!
 
 
 

Piaśnica. Hieroglif pustki

W październiku 1946 roku przeprowadzono w lasach piaśnickich ekshumację. Z trzydziestu odnalezionych wtedy zbiorowych mogił zbadano dwadzieścia sześć. Informacje o pracach identyfikacyjnych pojawiały się w lokalnej prasie. Towarzyszyły im doniesienia o przygotywanym przez polskich śledczych procesie byłego gauleitera Gdańska, Alberta Forstera.

Identyfikacje

Na pierwszej stronie „Dziennika Bałtyckiego” z 12 października ukazał się artykuł Piaśnica – potworne dzieło Forstera. Jego autor pisał:

Nazwa cichej miejscowości powiatu morskiego, leżącej w odległości około 10 km na północ od Wejherowa, stała się w okresie okupacji synonimem grozy dla przebywających na wybrzeżu Polaków. W listopadzie 1939 r. rozeszła się bowiem wiadomość, powtarzana z ust do ust, że w lasach Piaśnicy rozstrzeliwują Niemcy zakładników – Polaków z Wejherowa, Gdyni i innych okolic Wybrzeża. Mieszkańcy Wejherowa często widywali samochody ciężarowe, załadowane ludźmi, wiezionymi pod eskortą żandarmerii lub członków SS w kierunku Piaśnicy. Od tej chwili ginął ślad po wszystkich aresztowanych w Wejherowie Polakach. Żonom, kołatającym o wiadomości o losie aresztowanych mężów, władze niemieckie groziły represjami, przekazując jedynie w najlepszym wypadku przedmioty, należace do aresztowanych, bez jakiejkolwiek bliższej informacji o nich samych. Uporczywie powtarzały się wieści, że w lasach Piaśnicy Niemcy dokonywują masowych zbrodni na Polakach.

W piątym dniu ekshumacji informowano o odkryciu 27 zbiorowych grobów, z których dwa rozkopano, wydobywając z nich szczątki ofiar. Szacowano, że każda z mogił kryje w swoim wnętrzu od stu pięćdziesięciu do dwustu ciał. Podawano także dane pierwszych zidentyfikowanych – m.in. Lucjana Borysławskiego, przed wojną dyrektora Banku Rolnego w Gdyni.

W kolejnym tekście tego samego autora, podpisanego inicjałami „eo”, znalazły się informacje bardziej szczegółowe, uzyskane w wyniku przekopania dziesięciu z dwudziestu siedmiu odkrytych dotąd miejsc egzekucji i tajnego pochówku. Okazało się, że jedynie w dwóch pierwszych grobach znajdowały się szczątki ludzkie, które dało się identyfikować – w pozostałych ośmiu odnaleziono zaledwie „resztki kości, zęby, pierścionki, różańce itp.”. Dla członków komisji badającej zbrodnię w lasach pod Wejherowem stało się jasne, że większość leśnych mogił została przez Niemców otwarta, a ciała ofiar wyjęto z nich i spalono. „W wyniku dotychczasowej ekhumacji 113 zwłok, wydobytych z jednego z grobów nienaruszonych, stwierdzono, że wśród ofiar znajdują się wojskowi, duchowni, kobiety i młodzi chłopcy. Identyfikacja zwłok jest prawie niemożliwa, gdyż około 90 proc. zwłok posiada czaszki rozbite kolbami karabinów; poza tym na żadnej z ofiar nie pozostało wierzchniego odzienia (marynarki), ani obuwia. Zwłoki leżą w mogiłach o wymiarze 4 na 6 m, poukładane nieregularnie na głębokości 2-3 metrów. Ofiary ginęłu pod gradem kul karabinów maszynowych, trafiane głównie w tułów. Z układu zwłok można wywnioskować, że oprawcy zakopywali ludzi jeszcze żywych, niektórych dobijano kolbami”.

Trzy dni później, 16 października 1946 roku, pojawiło się w „Dzienniku Bałtyckim” urzędowe wezwanie skierowanie do rodzin potencjalnych ofiar piaśnickiej zbrodni:

W czwartek o godz. 9 sprzed lokalu PZZ [w Gdyni] wyjedzie specjalny autobus, który zabierze członków rodzin pomordowanych do Piaśnicy, by wśród ekshumowanych zwłok mogły poszukać swoich najbliższych. Polski Związek Zachodni wzywa wszystkie zainteresowane osoby do natychmiastowego porozumienia się ze swoim biurem, gdyż w najbliższych dniach odbędzie się manifestacyjny pogrzeb wszystkich ofiar […] gdyńskich pomordowanych w Piaśnicy.

Wezwaniu towarzyszyła krótka nota informacyjna, z której wynikało, że część rodzin uczestniczy już w oględzinach (podano nazwiska kolejnych czterech zidentyfikowanych ofiar). Po raz kolejny pojawiło się też doniesienie o paleniu zwłok przez Niemców – w pobliżu miejsca straceń odnaleziono dwa paleniska.

W drodze

Są to szczegóły, których się nie pamięta. Powolne wspinanie się po schodach, zajmowanie miejsca na drewnianej ławie pod oknem, spojrzenia pustych oczu współpasażerek. Umysł przechowuje inne obrazy – kolumny drzew, doły wydrążone w ziemi i szeregi ciał częściowo wyzbytych swojej materialności, skłębionych, jakby zaplątały się w nazbyt obszernych zawojach koszul, w całunach płóciennych spodni. Kiedy się je przewraca – by bliscy mogli zobaczyć to, co pozostało z twarzy zmarłych, by mogli przyjrzeć się uzębieniu, sprawdzić zawieszone na szyjach medaliki – lecą przez ręce, ciążą ku ziemi, z której je wyjęto. Zrozumiałe, że kadry z piaśnickich polan i duktów w wyobraźni uczestników ekshumacji nakładają się na wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Nikt już nie mówi o podróży z Gdyni do Piaśnicy, nikt nie wspomina o autobusie, w którego wnętrzu październikowe powietrze musiało być gęste jak krzepnąca krew.

Jechali – w ciszy rozbrzmiewającej krzykiem i płaczem minionych lat, nabrzmiałej grozą wynikającą z wiedzy, że dokonało się to, w co nie da się uwierzyć – na spotkanie martwych z martwymi.

A kiedy autobus już się zatrzymał, kiedy jego silnik obrócił się ostatni raz, w zwolnionym tempie, i zamilkł – nikt nie chciał wstać pierwszy. Tam za oknami – pnie sosen, wysokie, sięgające nieba, lecz oni muszą przecież patrzeć w dół, mają więc głowy pochylone, mają zgięte karki. Kierowca przekręcił już kluczyk w stacyjce, chciałby ziewnąć, rozprostować ramiona, zapalić – a mimo to przez chwilę siedzi nieruchomo, sztywno, obawia się spojrzeć za siebie, nie wie, jak ma przemówić do tego muru milczenia, do tych oczu utkwionych w jednym miejscu, nieprzytomnych, do tych piersi unoszących się, wciąż i wciąż, pod nieregularnym, płytkim oddechem, do ciał stężałych, jakby gotowały się do ostatniego skoku.

Jakiś głos. Nie rozumieją go, muszą się skoncentrować, wyjść z letargu, uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kto to jest – przedstawiciel policji, może lekarz. Kitel biały, prowadzi ich między drzewa, po ubogiej piaszczystej glebie, porośniętej trawą i krzakami borówek. Więc tak to wygląda. Ten cmentarz. Nie las. A jednak: szelest liści, ptaków gwizd. Spojrzenie wbijając w ziemię, kroczą w mroku bez dna, szczelnie zamknięci na świat – król olch ich woła, król sosen. Będziemy się bawić, aż zbraknie tchu – jego śmiech jest niemiecki, zimny, lodowaty jak krew w ich żyłach.

I oni, podobnie jak ojciec i syn z ballady Goethego, nie mogą uciec od swego przeznaczenia, muszą tkwić w samym środku przerażającego snu. Niech to się skończy – szepcą czyjeś usta. Niech się dokona. Niech minie.

Ale nie minie. Będzie jak nocny koszmar, z którego nie ma wyzwolenia.

Opróżnione groby

Odnajdywali swoich dzięki charakterystycznym elementom garderoby, koronom zębowym, medalikom, inicjałom wyhaftowanym na bieliźnie. Franciszka Donarskiego, sekretarza starostwa w Wejherowie, udało się zidentyfikować dzięki protezie (utracił prawą nogę jeszcze w trakcie I wojny światowej); w październiku 1946 wciąż można było rozpoznać rysy jego twarzy. Nauczycielki Kazimiera i Stanisława Pankówny miały na sobie gorsety z pracowni Schwarzmanna w Gdańsku. Nadleśniczy wejherowski, inżynier Roman Kuniewski, zwykł nosić w kieszeni munduru srebrną tabakierę z orłem na wieczku. W ekshumacji brał udział jego syn Witold, żołnierz Armii Krajowej, który po latach wspominał (fragmenty relacji zostały zaczerpnięte z książki Reginy Osowickiej Las Piaśnicki. Niemy świadek hitlerowskiej kaźni, Wejherowo 2014): „[Ojciec] Leżał głęboko, pod warstwami innych zwłok, toteż jego ciało było silnie zmumifikowane. Mama zaczęła krzyczeć: Romek, Romuś ukochany. Uklękliśmy z mamą przed jego zwłokami i wyliśmy z bólu”.

Stanisław Biliński, syn zamordowanego adwokata i byłego komisarycznego burmistrza Wejherowa, majora Wojska Polskiego w stanie spoczynku, uznał czas identyfikacji w lesie piaśnickim za najtrudniejszy moment w swoim życiu: „Ten obraz będzie mi towarzyszył do końca [...]. Piękny las, a w nim zrozpaczeni ludzie, którzy w ciałach ułożonych na trawie usiłują rozpoznać swoich bliskich”. Ciało ojca zidentyfikował dzięki książeczce wojskowej i resztkom charakterystycznej marynarki. Stanisław Karwasz, były kierownik szkoły powszechnej w Dobimierzu i wizytator oświatowy, został rozpoznany po spodniach sztruksowych i rolce bandażu, którą żona wręczyła mu w chwili aresztowania – jak duża część ofiar ludobójstwa w Piaśnicy, był członkiem Polskiego Związku Zachodniego, który Niemcy uznali za instytucję wrogą III Rzeszy (przynależność do tej organizacji jesienią 1939 roku równała się wyrokowi śmierci).

Byli tacy, ogromnie wielu takich, którzy nie odnaleźli swoich bliskich (zidentyfikowano jedynie pięćdziesiąt pięć spośród trzystu pięciu ofiar podniesionych z grobów nr 1 i 2). Ekshumowane zwłoki badała specjalna komisja sądowo-lekarska, której eksperci zawarli w protokole końcowym następujące wnioski:

Przyczyną zgonu był postrzał z broni palnej, bliżej nie ustalonego kalibru, w czaszkę od tyłu, w okolicę kości potylicznej, względnie od strony przedniej, i to z bliskiej odległości oraz w okolicy klatki piersiowej i jamy brzusznej. W wielu wypadkach przyczyną zgonu było rozłupanie czaszki twardym przedmiotem, którym mogła być stopka karabinu. W obu wypadkach zgon następował gwałtownie, a to wobec zupełnego rozłupania czaszki, pęknięcia kości podstawy czaszki oraz na skutek postrzału serca. Postrzały okolicy jamy brzusznej i klatki piersiowej wywoływały na razie przerwanie tych ośrodków i skrwawienie narządów wewnętrznych, co powodowało czasowe zamroczenie, tak że przyjąć należy, iż zgon następował powolnie na skutek uduszenia w grobie przez zasypanie rannych zwłokami i ziemią. Uszkodzenia kończyn spowodowane są urazami zadanymi twardym narzędziem.

Czy można zazdrościć rodzinom innych straconych tych krzyków i zawodzeń nad ciałem z rozłupaną czaszką, z przetrąconymi nogami i rękami? Czy to do pomyślenia – przyglądać się z poczuciem niesprawiedliwości i pretensją do losu truchłom dźwiganym drżącymi dłońmi, przenoszonym do sosnowych skrzynek, których dno wyściełano leśnym mchem? Uczestnicy ekshumacji, którzy nie odnaleźli bliskich w dołach z ciałami, musieli dopuścić do siebie myśl, że rozłąka rozpoczęta przed siedmiu laty nigdy się nie zakończy i w świecie po apokalipsie na zawsze pozostaną samotni. O tym, że szczątki ich krewnych spalono, a popiół rozrzucono, zdawały się świadczyć właśnie dokonane odkrycia – dobrze zachowane leśne paleniska i pustka mogił oznaczonych numerami od 3 do 26. „Groby od nr III do VII oraz od X do XXVI włącznie – stwierdzono w protokole z ekshumacji – zawierały z całą pewnością zwłoki ludzkie, które po dłuższym czasie stamtąd usunięto. Przemawia za tym okoliczność, że gleba grobów przesiąknięta jest treścią rozłożonych tkanek organizmu ludzkiego; gleba tych grobów ma charakter raczej konserwujący, zatem rozkład zwłok następował wolno. Groby nr VIII i IX nie zawierały zwłok ludzkich i musiały być po wykopaniu zasypane na powrót”.

Ale czy wielką zbiorową mogiłę da się opróżnić w sposób doskonały? Nie. Oprócz tego, co protokół określa jako „treść rozłożonych tkanek organizmu ludzkiego”, w dołach śmierci, których zawartość wydano na pastwę ognia, znajdowano jeszcze ułomki kości i drobne przedmioty należące do ofiar.

Pustka, która woła

Miejsce po zamordowanym jest w pamięci bliskich krwawą wyrwą, która nigdy się nie zabliźni, pustką, której nikt i nic nie wypełni. Przedmioty przezeń pozostawione przechowują drobną cząstkę minionego istnienia – jakby zmarły wciąż przysiadał na ulubionym krześle, jakby łokcie kładł na biurku, a spojrzenie wbijał w krajobraz za oknem. Koszule i marynarki wiszą w szafie, wyprasowane, pachnące, gotowe do użycia. Chyba że z domów zostali wymieceni wszyscy i na egzekucję pojechali razem – jak rodziny Polaków (a także Czechów i Niemców przeciwnych Hitlerowi) z głębi Rzeszy, zwożone do obozów internowania pod Norymbergą i w innym punktach, koleją transportowane do Gdańska, Wejherowa, a następnie przesadzane do ciężarówek krytych plandekami, osobno mężczyźni, osobno kobiety i dzieci.

Po tych nie ma pustki, tych nikt nie pamięta, nikt po nich nie płacze.

Samochody z ładunkiem znikają w rozwartej paszczy nicości.

Gdyby chociaż koszule oblepione błotem, gorsety w prochu i pyle, czaszki obciągnięte skórą cienką jak pergamin, z pustymi oczodołami. Gdyby nogawki spodni, rękawy bluzek, w których poruszają się obsuszone kości, gdyby strzępy dokumentów, kart przesiedleńczych, fotografii ukrytych na piersi... A tu nic tylko pustka wydrążonych mogił. Świeża ziemia skądś nawieziona, przyniesiona na łopatach. Nawet nazwiska, nawet imienia.

Co mówi ta bezimienna dziura w ziemi, ta głucha, milcząca jama? Co mówi o was, nasi niemieccy sąsiedzi, i co mówi o nas? Jeśli jest metaforą naszej wspólnej historii, jakie wystawia jej świadectwo?

Ukryte ludobójstwo

Jesienią 1939 roku władze niemieckie uczyniły wszystko, by prawdę o zbrodni dokonanej w okolicach Piaśnicy ukryć przed światem. Las opleciono siecią posterunków, wstępu między drzewa broniły tablice informujące, że każdy kto złamie urzędowy zakaz, zostanie rozstrzelany. Groby kopano nocą i nocą je zasypywano. Z różnych punktów Puszczy Darżlubskiej zwożono darń, którą układano na świeżej ziemi. W miejscach straceń sadzono nowe krzewy i drzewa.

Wiedzę o tych wydarzeniach czerpiemy z dwóch źródeł. Pierwszym są rezultaty badań terenowych przeprowadzonych w roku 1946 i – po raz kolejny – szesnaście lat później. Drugim – zeznania świadków. Jedno z takich świadectw, złożone w trakcie procesu Alberta Forstera przez Waltera Mahlke, rolnika z Leśniewa, niech stanie się pieczęcią dla powyższych rozważań:

W okresie kopania ziemniaków w 1939 r. przybył do wsi Oberwachmeister Wittke z Wejherowa z leśniczym Stöklem z leśnictwa Warszkowo i wezwał mnie, mojego syna Wernera, Emila Reimera i Paula Lietzowa (wszyscy z Leśniewa), abyśmy się stawili z rydlami do pracy w lesie. Nie objaśniono nas, do jakiej pracy idziemy. Było to o zmierzchu. Leśniczy odprowadził nas do lasu leśnictwa piaśnickiego i tam sam odmierzył przestrzeń 8 m, szeroką na 5 m i polecił wykopać dół głębokości 2,5 m. Stökel powiedział, abyśmy zachowali w tajemnicy te prace. Dół taki kopaliśmy przez całą noc przy świetle ogniska […]. Wykopaliśmy około 10 dołów o powyższcyh rozmiarach. W dwa lub trzy dni po wykopaniu pierwszego dołu słychać było w porze popołudniowej strzały karabinowe, a następnie karabinów maszynowych. Strzały trwały ponad godzinę. Odgłos strzałów dochodził od strony gdzie właśnie kopałem dół. Domyśliłem się, że przy tych dołach odbywa się właśnie rozstrzeliwanie Polaków. Takie było przekonanie ludności niemieckiej w naszej wsi. Wieczorem znów przybył do nas Stökel, przyprowadził nas z rydlami do tego dołu i polecił go zasypać. Dół był już częściowo zasypany i pozostało ok. 1,5 m próżni do zasypania. Spod piasku wystawały nieznacznie kończyny ludzkie i części odzieży cywilnej. Wokół dołu w promieniu do 10 m widziałem krew, zęby, a nawet kawałki czaszek ludzkich […]. Kto zasypywał z grubsza zwłoki, tego nie wiem. Domyślam się, że robili to SS-mani. Dół zasypywaliśmy nocą. Po tygodniu wyrównywaliśmy powierzchnię grobów […]. Po trzech tygodniach okrywaliśmy darniną, wykopaną w innym miejscu lasu […]. Idąc do pracy, widywałem w lesie wyjeżdżające samochody i wsiadających do nich SS-manów […]. Byli oni pijani i słaniali się. Na ziemi leżało w pobliżu grobów wiele pustych butelek po wódce […]. Gdy pytaliśmy Stökla, kogo rezstrzeliwuje się w lasach piaśnickich, objaśnił nas, że umysłowo i wenerycznie chorych. Mówił to z uśmiechem [...].

Składając zeznania przed polskim sądem, Walter Mahlke ukrył fakt własnej obecności przy egzekucjach. Obawiał się konsekwencji karnych.
 
 
 
 
 
 
 
 
"Afazja polska" i "Afazja polska 2" są do nabycia w najlepszych księgarniach stacjonarnych oraz w księgarniach internetowych
(m.in. TUTAJ)


Materiał filmowy 1 :

Materiał filmowy 2 :

Zdjęcia do artykułu :
Zdjęcia do artykułu :
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.