BARBARZYŃCY U BRAM ( fragment nowej powieści), Stanisław Srokowski - cz. 1
data:05 czerwca 2011     Redaktor: Barbara Chojnacka

Z listu Stanisława Srokowskiego do Solidarnych 2010:
"Jesteście dzielni, odważni i mądrzy w swoich działaniach. A na dodatek sympatyczni :) Jestem z Wami i życzę wytrwałości. /?/

Dołączam fragment nowej powieści. Proszę ją popularyzować, przekazywać innym."

cz. 2 tu: http://www.solidarni2010.pl/n,366,9,barbarzyncy-u-bram-fragment-nowej-powiesci-stanislaw-srokowski-cz-2.html

wrzuta.pl/obraz/astF5gnRCsG/poprawnosc_polityczna

BARBARZYŃCY U BRAM

fragment nowej powieści: część 1

Stanisław Srokowski

 

 

NARADA JĘZYKOWA

Zgodnie z tajnymi instrukcjami Prezydenta, na naradę zaproszeni zostali ludzie z bardzo wąskiego klucza, a mianowicie: władze wojewódzkie partii Kariera i Sukces, najważniejsi notable, marszałek Sejmiku, najwierniejsi radni, zaprzyjaźniona profesura i, ma się rozumieć, liberalni i postępowi artyści, dziennikarze i pisarze. Słowem, elita intelektualna miasta i regionu. Nikt ponadto. Zgodnie z ustaloną doktryną naukową, elity stały się solą tej ziemi. I właśnie ściągały teraz do sali obrad Urzędu Miejskiego na drugim piętrze.

Jako pierwszy wkroczył dziarskim krokiem wojewoda Migotek. Od razu zajął godne jego pozycji miejsce w pierwszym rzędzie. Słynny siny nos budził powszechne zainteresowanie, bowiem jak barometr wskazywał klimat panujący aktualnie w jego instytucji. Gdy nos nabierał odcienia różowego, wiadomo było, że klimat jest gorący, gdy szedł w stronę zieleni i żółci, temperatura stawała się umiarkowana, natomiast czerwień i bordo wskazywały na szalejącą spiekotę, nadchodzące sztormy i walące pioruny. Tym razem nos wojewody przybrał kolor niebieski, dodajmy, wręcz fioletowy, spłaszczył się i już wiadomo było, że wojewoda miał ciężką noc. Tym bardziej, że i oczy miał podkrążone, a cerę nieprzyjemnie ziemistą.

Dołączył do niego marszałek Sejmiku Wojewódzkiego, Bazyli Gbura, o bladych policzkach, cienkich ustach i ciemnych okularach, które zdjął, by zlustrować nos wojewody.

- Widzę, Leon ? odezwał się z kwaśnym uśmieszkiem, ściskając mu dłoń - że nie próżnowałeś tej nocy.

Wojewoda zimno odparł:

- Nie dorównuję tobie, Bazyli.

Ale natychmiast odwrócił się, bo usłyszał rosnący zgiełk i harmider wchodzących małymi grupkami intelektualistów, żywo z sobą o czymś rozprawiających. Przebijał się już krzykliwy głos wpływowej w mieście radnej z klubu Prezydenta Rój Przyszłości, znanej dziennikarki radiowej i telewizyjnej, Niusi Jeżozwierz, która wpadła na naradę jak burza i od razu narobiła szumu, rozgłaszając wszem i wobec, że właśnie kupiła nową torebkę i zaczęła ją pokazywać każdemu, kto się napatoczył. Intelektualiści nachylali ku sobie głowy i coś ważnego szeptali do uszu. Nagle zrobiła się cisza, bo wchodził Prezydent w otoczeniu śmietanki naukowej. Niusia już biegła ku niemu. Jego zwykle posępna i gnuśna mina ustąpiła powadze i dostojeństwu, a z oblicza promieniowało ciepło, zrozumienie i życzliwość dla świata. Z oczu bił świetlany blask, zachwycała królewska postawa, męski prężny krok, głowa uniesiona do góry i spojrzenie pełne optymizmu.

- Och, pan Prezydent ? pisnęła z uwielbieniem radna Jeżozwierz.

A radna Stulgęba zacisnęła kolana.

- Pan Prezydent, pan Prezydent ? niosły się szepty. Jednym z najpoważniejszych, jak wieść gminna niosła, kandydatów na premiera. Dlatego każde dziś słowo Prezydenta miasta stawało się słowem premiera kraju.

Obok Prezydenta szedł wielki autorytet moralny, profesor Pszczoła, który budził powszechny podziw, jako najwybitniejszy językoznawca naszej ery, a zarazem unikalny komentator telewizji publicznej. Towarzyszyli mu - profesor Bzik, historyk literatury, krytyk sztuki i znawca piękna, prof. Cudrak, głośny matematyk i szef klubu Intelekt i Postępowa Wibracja Mózgu oraz prof. Pingwin, politolog o oryginalnym umyśle literackim. A pochód zamykała persona z twarzą, proszę to zauważyć, tępą i gburowatą, karkiem bawołu, nosem tłustym i lśniącym, o nieco kocim, a nieco psim wyglądzie, z mordką królika, uszami osła i nosem kozła. W hierarchii ważności zajmowała piąte miejsce, co je nagle wyniosło na szczyt życia intelektualnego grodu.

Prezydent najpierw powitał profesora Pszczołę, o którym powiedział, że rozsiewa wokół siebie światło postępowego języka, a potem przedstawił dr hab. Hiacynta Ślizga, właśnie ową dziwaczną personę, która, Wysoki Sądzie, nie była typowym naukowcem, ale zbieraczem, jeśli się tak można wyrazić, językowej prawdy. Ów mąż, pracując w spółdzielczości, powiadał Prezydent, udowadnia, iż na tak wysokie stanowiska partia Kariera i Sukces deleguje osoby o najwyższych kwalifikacjach lingwistycznych.

Zgromadzona na sali sól ziemi wyciszyła się. Szum ustał. A Prezydent długo się nagle umilkłej sali przyglądał.

"Uśmiech Bon, tylko uśmiech", przemówił do siebie. I uśmiechnął się.

I sala się uśmiechnęła. Miał ją pod kontrolą.

Uniósł rękę i wskazując mównicę, poprosił prof. Pszczołę o wygłoszenie referatu pt. "Zdobycze teoretyczne językoznawstwa a wymagania nowej epoki".

Profesor wchodził na mównicę lekko zgarbiony. Spod jego mongolskiego oblicza uśmiech przedzierał się z trudem, rysy zwierały się, a szczęka lekko drżała.

- Proszę państwa ? już wykładał, modulując głos i sprawdzając jak brzmi, oddalając się od mikrofonu i przybliżając ? chciałem zacząć od cytatu?

Wiedział, co robi. Wszyscy wielcy uczeni zaczynali od cytatów, jakby siebie usuwając w cień.

- Otóż znany badacz języka ? kontynuował - Russ Rymer powiedział ? w tym miejscu prof. Pszczoła nie zajrzał do żadnej kartki, nie spojrzał nawet na dłoń, na której byłaby wypisana ściąga, tylko walił proso z mostu: Lingwistyka jest prawdopodobnie istotą, wokół której w akademickim królestwie trwają największe spory. Jest przesiąknięta krwią poetów, teologów, filozofów, filologów, psychologów, biologów, antropologów i neurologów, razem z ich krwią czerpana jest również krew gramatyków.

Na chwilę przerwał, by się nasycić skrzypieniem wiecznych piór, błyskaniem fleszy i światłami telewizyjnych reflektorów.

- Krwiobieg języka ? znowu głosił ? podobny jest do naszego krwiobiegu. Ma swoje naczynia krwionośne, żyły, aorty, tętnice, serce? A wielu uczonych sądzi, że np. nasz mózg zawiera w sobie coś jakby moduł językowy?

- Co to znaczy? ? krzyknęła redaktor Jeżozwierz.

- To znaczy, droga pani redaktor ? wyjaśniał ? że mózg został w ten sposób zaprojektowany, by przewidział rodzące się w nim struktury językowe. I przygotował dla nich miejsce, jakby sale porodowe, wyrażając się językiem medycyny - tu spojrzał na chirurga Kobiałkę, który mu się ukłonił. ? Chodzi o to, że nasz mózg jest gotów do przyjęcia wszystkich struktur językowych, bowiem posiada jakby bazę uniwersalną dla wszystkich języków świata?

- Nawet chińskiego? ? włączył się Marszałek Sejmiku, niegdyś amator recytator i teraz chciał się wykazać zaangażowaniem językowym. ? Mam na myśli, czy ja, Polak, bez trudu mogę się nauczyć chińskiego?

Na słowo "Polak" Prezydent gorzko się skrzywił. "Ja Polak", wydął z pogardą usta. " Ja Europejczyk, to co innego. Ale ja Polak?" ? wyraźnie był niezadowolony. Nie znosił Gbury. A poza tym, uważał go za wtyczkę narodowców w jego partii i zamierzał się z nim rozprawić. A wiadomo było, co znaczy narodowiec: ciemnota, wstecznictwo i zabobony.

- Oczywiście, panie Marszałku ? odparł z należną powagą profesor. ? Może się pan uczyć równocześnie chińskiego, japońskiego, szwedzkiego i litewskiego, ponieważ gniazdo, w którym wylęgają się języki, jest bardzo pojemne. Rzec można, jest to coś w rodzaju gniazda w gnieździe, a w tym gnieździe jeszcze jedno gniazdo.

- A gdy się nie uczymy języków? ? dociekliwie spytał chirurg Kobiałka.

- To gniazda czekają, aż dojrzejemy.

Sala wybuchła śmiechem. Skonfundowany Kobiałka uznał, że już nie będzie o nic pytać, bo za trudna to dla niego materia. Schował się za plecy profesora Pingwina i zajął się przeglądaniem własnych dłoni.

- Krótko mówiąc ? ciągnął profesor Pszczoła- istnieje coś takiego jak genotyp języka? znaczy? - zawahał się, ale zaraz kontynuował: - ?jak to bywa z genotypami ? uśmiechnął się cierpko - organizmy nieraz się wypaczają, zatracają pierwotny sens i rodzi się w nich coś w rodzaju zrogowacenia, martwicy językowej , można powiedzieć - raka ?

- Raka języka? ? nie wytrzymała redaktor Jeżozwierz.

- Mniej więcej? tłumaczył profesor. - Język wymaga leczenia ? stwierdził. - I to jest, proszę państwa, sedno mojego wykładu. Język nie może być źródłem konfliktów, napięć i antagonizmów. Język ma budować, a nie niszczyć. Łączyć, a nie dzielić. Czynić nas lepszymi, a nie gorszymi. Czyż nie tak?

- Tak? ? poniosło się po sali. Widział, jak kwiat intelektualny miasta kiwa głowami.

- Więc język ma być sam w sobie ? wykładał - czysty. Wewnętrznie wolny. By nie miał takich pojęć, które dzisiaj nam doskwierają i niszczą wspólnotę. Powodują tragedie, wojny i kataklizmy. Powiem wprost, nasz pierwotny, najwcześniejszy świat nie znał konfliktów zrodzonych z języka. Bo nie używał słów konfliktogennych. A dlaczego nie używał? ? rzucił spojrzenie po sali. - Dlatego, że nie miał ich w swoich zasobach językowych. A nasz świat zna konflikty wyłącznie zrodzone z języka! ? głos profesora nabrał tonów ostrzejszych. ? I to jest dramat naszych czasów! ? wołał - Język staje się źródłem zła! - zaciskał pięści. - Źródłem agresji, terroru i nienawiści.

Sala zamarła. Było tak cicho, że audytorium słyszało świszczący oddech profesora.

- Wiek XXI będzie wiekiem języka bezkonfliktowego albo nie będzie go wcale ? rąbnął pięścią w pulpit. - Dość mamy starego świata - krzyknął, aż redaktor Jeżozwierz poderwała się z miejsca. Ale zaraz usiadła. - Nasz język wypacza sens życia w wolnej Europie! ? grzmiał. - Nie chcemy języka, który dzieli i podsyca waśnie. A nasz język powoduje ataki, wojny i zbrodnie! ? walił w oczy. Czoło zrosił mu pot. Szczęka nerwowo drgała. Twarz tężała w gniewie.

Prezydent tylko zacierał ręce. Był zachwycony wykładem. " O to mi chodzi, o to mi chodzi" , szeptał do siebie.

- Nasz język ? wołał wzburzony profesor ? to nic innego, tylko pętla nad naszą głową! ? ryczał. Sala aż się cofnęła. A redaktor Jeżozwierz z przerażeniem uniosła głowę, bojąc się, że pętla języka już się zaciska na jej szyi. Profesor widział, że wykład robi wrażenie. Intelektualiści ukradkiem zerkali za siebie, jakby sprawdzając, czy jest jeszcze jakiś ratunek przed nimi.

- Język, który sieje nienawiść, jest językiem faszyzmu! ? zaatakował profesor. - Taki język musimy zlikwidować.

- Ale jak?! ? jęknęła zdeterminowana redaktor Jeżozwierz, gotowa zlinczować język.

- O tym za chwilę ? odparł profesor i rozkoszował się własnymi słowami. "A to dopiero początek, pomyślał. A co będzie, jak skończę?!" - już widział siebie w glorii oklasków.

- Ale nie skończysz! ? nagle usłyszał. I zobaczył widmo przed sobą. Przed nim na mównicy stał czerwony kogut i przemówił: - Nie skończysz, draniu, tego wykładu!

Profesor zsiniał i uniósł ręce, jakby się broniąc przed intruzem, ale o dziwo, intruz nagle zniknął. Gdy profesor przetarł oczy, a potem znowu otworzył, nikogo, ma się rozumieć, nie było. "To z nerwów", szybko sobie wytłumaczył, nabrał powietrza i z jeszcze większym zaangażowaniem wykładał:

- A teraz przeanalizujmy kilka terminów, które nie łączą, a dzielą, czyli nie są proeuropejskie.

Pióra przestały skrzypieć. Aparaty cyfrowe zamilkły. Głowy, jedna po drugiej, unosiły się do góry, a oczy pochłaniały jaśniejące mądrością oblicze profesora. Czuło się wielkie oczekiwanie

- Proszę państwa ? odezwał się znowu profesor - weźmy pierwszy z brzegu przykład, który padł na tej sali.

Intelektualiści wstrzymali oddechy.

? Otóż pan Marszałek, Bazyli Gbura, był uprzejmy, o ile pamiętam, wyrazić się następująco: " Ja, Polak"? Czyż nie tak, panie Marszałku? ? szukał go wzrokiem.

Marszałek odparł:

- No tak?! Ja Polak. A co? ? nie rozumiał do czego profesor pije.

- Proszę państwa ? mówił jakby zakłopotany profesor. ? Pragnę na początku, rzecz jasna, się zastrzec, że nie ma w tym ani chrzty winy pana Marszałka.

- Jakiej winy?! - burknął Marszałek, ale poczuł, że robi mu się gorąco.

- Właśnie wyjaśniam, że nie ma w tym ani chrzty winy pana Marszałka ? wpatrywał się w niego profesor.

Jeszcze się zobaczy, mściwe pomyślał Prezydent.

? To sprawa paradygmatu językowego? - skinął profesor głową.

- Czego? ? nie dosłyszał Marszałek.

- Mówię o paradygmacie językowym ? powiedział głośniej profesor.

- O jakim paradygmacie?! ? obruszył się Marszałek. ? Nie mówiłem o żadnym paradygmacie! ? poczuł jak druga fala gorąca uderza mu w kark i obejmuje ciało.

- W tym sęk, panie Marszałku, że pan nie mówił o paradygmacie, ale jakby ten paradygmat wygenerował?

- Niby co? ? Marszałek wbijał ciężkie spojrzenie w twarz profesora.

- To znaczy ? jowialnie tłumaczył profesor - wcielał w życie...

- W jakie życie!? ? Marszałek był wyraźnie zdenerwowany.

Ale i profesor czuł na sobie ciężar tego zwarcia. W końcu to Marszałek. Nie byle kto. Wysoka władza. Najwyższa w województwie. Muszę się z nią liczyć, pomyślał. Ale mleko się rozlało. Idę na całego. Gdyby coś nie tak, Bonawentura mnie obroni. To on tu rządzi, a nie, nomen omen, Gbur- a ? zjadliwie się uśmiechnął. I uświadomił sobie, że też go nie kocha. To uświadomienie natychmiast zmieniło jego postawę. Szepnął do siebie: - Spadł mi z nieba. To moja wielka szansa. Nie będę się cackać. Jak przełknie tę gorzka pigułkę, potem będzie już tylko łatwiej. Chwilę pomyślał i uznał, że zwrot "spadł mi z nieba", nie był zbyt fortunny. Bo "niebo", wiadomo, słowo obcego chowu. Na szczęście nikt go nie słyszał.

- Wcielił pan, panie Marszałku, w życie ? wrócił do tematu - niesłuszny paradygmat językowy, który ludzi dzieli, a nawet antagonizuje, powoduje ostre konflikty?. skłania do agresji? - wyszukiwał nowych, ostrych terminów.

- Wypraszam sobie takie uwagi! ? warknął Marszałek. ? Pan chyba zwariował!?

Sytuacja stawała się groźna. A Marszałek poczuł, jak trzecia fala gorąca zalewa mu twarz. I już się pocił.

- Panie Marszałku, jesteśmy wśród swoich i nie ma powodu, by się Pan obrażał - powściągliwie rzekł profesor.

- Ja nie tego? ? Marszałek wciąż był nadąsany.

- Dałem pana przykład, ponieważ Pan, jako depozytariusz języka, sam użył tych nieszczęśliwych pojęć?

- Jakich znowu nieszczęśliwych?! ?w Marszałka wstępowały demony gniewu.

Profesor zwrócił się do audytorium.

- Czy słyszeli państwo jak pan Marszałek powiedział: - "Ja, Polak"?

Pierwsza rzuciła się do odpowiedzi redaktor Jeżozwierz.

- Pewnie, że słyszeliśmy ? oskarżycielsko rzuciła.

- I co z tego?- buńczucznie odezwał się Marszałek. - Nie wolno?

No, brnij dalej, cieszył się Prezydent, tłumiąc śmiech.

- Wolno ? odparł profesor. ? Tylko?

- Tylko co?! ? zuchwale wpatrywał się w niego Marszałek. Czuł, że za tym kryje się coś złego. Tylko nie wiedział, co.

A profesor najspokojniej na świecie tłumaczył:

- Otóż, Panie Marszałku, proszę się nie obrażać? - znowu sala usłyszała pojednawcze tony.

Co on?! - w duchu karcił profesora Prezydent. Zląkł się tego cymbała?!

Ale jakże się mylił. Nie znał perfekcyjnych metod polemiki uczonego. Dopiero po chwili przekonał się, z jaką maestrią i niuansami nauki ma do czynienia. Właśnie profesor ostrzył brzytwę.

- Słowo, Polak, niszczy i degraduje! ? zaatakował z furią.

- Co? Jak?! ? Marszałka jakby obuchem walnął. - Polak!? ? chwytał się za głowę. ? Niszczy i degraduje?

- Tak, panie Marszałku. ? Polak niszczy i degraduje. Powiem więcej, Polak powoduje same nieszczęścia, wojny i katastrofy. Czas z tym skończyć! ? nacierał profesor. - Jesteśmy w Europie. W środku kontynentu. W Unii Europejskiej ? wyliczał.

- I co z tego?! ? wycharczał Marszałek.

- A to, że jesteśmy obywatelami wielkiej rodziny europejskiej. I nie ma już Polaka. Jest obywatel. Obywatel, proszę państwa, Europejczyk! ? grzmiał profesor. - Pora najwyższa sobie to uświadomić. ? Odetchnął chwilę i perorował: - Obywatel, elektor, użytkownik, wyborca, członek Unii Europejskiej, towarzysz. Te słowa się liczą, a nie Polak. Bo one nie dzielą. Obywatelem jest każdy. Elektorem, użytkownikiem i wyborcą też. A przede wszystkim towarzyszem! Towarzyszem, towarzysze! ? ryknął nagle prof. Pszczoła. I wytarł pot z czoła. Przez chwilę zastanawiał się i dodał: - Eliminujemy pojęcia, które konfliktują. Nie będzie więc Polaka. Będzie towarzysz, Europejczyk, obywatel ?.

- I obywatelka!? Europejka!? ? krzyknęła feministka Czupryło. ? Równość płci!?

- Słusznie, obywatelka, Europejka!? wspomogła red. Jeżozwierz.

- Zgadzam się, drogie panie ? wsparł je profesor. ? O to nam chodzi. Obywatele i obywatelki! Te słowa nie dzielą, a łączą. Rozumiecie?

- Rozumiemy! ? odkrzyknęły elity. Ma się rozumieć, poza szkodnikiem społecznym, Marszałkiem. Bo ten ciągle był naburmuszony.

- Czas przyspieszyć procesy integracyjne ? niósł nową ideę profesor. - Pojęcia zabarwione negatywnie eliminujemy. Czas najwyższy zapomnieć o Polaku?. ? zawahał się i strzelił - i o Polsce! ? urwał i czekał na reakcję

Marszałkowi zdawało się, że się przesłyszał. I wywalał gały. A sala milczała. Jakby sparaliżowana, połamana i wypatroszona.

Prezydent miasta, widząc jak Marszałek wije się w rozpaczy, zacierał tylko ręce. Już go mam!, mściwie zaciskał usta. Pszczoła mi go na widelcu podaje. Już go obrabia. Widzę, jak latają mu oczka?

Marszałek istotnie dziwnie się zachowywał. Machał rękami, chwytał się za serce, otwierał usta, ale nie mógł złapać powietrza. W końcu zbladł, wargi mu zsiniały, na ustach pojawiła się piana, zachwiał się i upadł.

Sala oniemiała.

część 2 tu: http://www.solidarni2010.pl/n,366,9,barbarzyncy-u-bram-fragment-nowej-powiesci-stanislaw-srokowski-cz-2.html

 

(Stanisław Srokowski, powieściopisarz, poeta, dramaturg, autor mi. in. trylogii kresowej : "Ukraiński kochanek", "Zdrada", "Ślepcy idą do nieba". "Barbarzyńcy u bram" czekają na sponsora, który umożliwi publikację  lub na odważnego wydawcę.)

 

A oto strona internetowa: www.srokowski.art.pl

Pan Srokowski czeka na komentarze i uwagi nt opublikowanego fragmentu pisanej powieści.

 

Nasze linki do:

- artykułu nt. spotkania z Panem Srokowskim przy namiocie Solidarnych 2010 na Krakowskim Przedmieściu:
http://www.solidarni2010.pl/n,348,8,mini-wyklad-300511-spotkanie-ze-stanislawem-srokowskim.html

- galerii zdjęć z tego spotkania:
http://www.solidarni2010.pl/photogallery.php?album_id=63






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.