Medytacja na 3. Niedzielę Zwykłą
data:18 stycznia 2018     Redaktor: GKut

Wierz, czyli oswajaj w sobie dzikusa

 

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.

Mk 1, 14-20

 

„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15).

„Wiara zawsze zawiera coś z wielkiej przygody, zrywu i skoku, bo zawsze jest ryzykiem, że się przyjmie jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać” (kard. Joseph Ratzinger).

Yves Congar OP, znany teolog dominikański, wspomina jak to pewnego dnia przeglądał branżowy periodyk dotyczący kaznodziejstwa i katechezy. I ze zdumieniem odkrył, iż „mówi się tam wiele o „historii zbawienia” i o „tajemnicach zbawienia”. Ale nigdzie nie można znaleźć odpowiedzi na pytanie, czym jest samo zbawienie. Niewątpliwie uważa się, że odpowiedź jest tak elementarna, że można ją słusznie uznać za rzecz znaną”.

Osłuchanie z teologicznym słownictwem czasem wpycha wierzącego w koleiny religijnej oczywistości. Wówczas znaczenia pobożnych słów zdają się być powszechnie czytelne i, konsekwentnie, „bezdźwięczne”. Nie wywołują już żadnego twórczego rezonansu w duszy, co najwyżej głuchy pogłos. Rzecz w tym, że religijna oczywistość niechybnie prowadzi do wyhamowania rozwoju duchowego. Mam wrażenie, że zupełnie podobnie jest z powtarzaną często w Kościele frazą „wierzyć w”, która pada w dzisiejszej Ewangelii. Ten sam zwrot wypowiadamy aż cztery razy, gdy wspólnie wyznajemy „Credo” w każdą niedzielę i uroczystość: „Wierzę w Ojca, Syna, Ducha świętego oraz w Kościół”.

Uderzyło mnie całkiem niedawno, w jaki sposób Katechizm Kościoła definiuje cel katechezy. Zmierza ona do tego, by, między innymi, „pomagać ludziom wierzyć, że Jezus jest Synem Bożym, aby przez wiarę mieli życie w Jego imię (KKK, 4). Aby wierzyć, potrzebujemy wsparcia, rozmowy, słowa. Aby żyć w imię Syna, konieczna jest wiara. Ale wiary bez słowa, rozmowy i wsparcia nie będzie. Co więc robimy, gdy mówimy: „Wierzę w”?

Wyjdźmy od potocznego doświadczenia. Wiarę zwykle kojarzy się wyłącznie z religią. Ale czy to słuszne podejście, bo co tak naprawdę mówię i przekazuję drugiemu człowiekowi, gdy zwracam się do niego w słowach: „Wierzę w ciebie”? Czy uznaję go za Boga? Czy sądzę, że posiada jakieś moce cudotwórcze? Boże broń. Istnieje coś takiego jak wiara międzyosobowa, która bywa naturalnym pomostem do wiary religijnej. Wszyscy rasowi naukowcy pewnie by mnie wyśmiali, ja jednak upieram się przy tym, że wiara istnieje nawet w nauce.

Gdy nieco zalęknione dziecko przychodzi do rodzica i mówi, że boi się jutrzejszego występu podczas akademii w szkole, spodziewa się zrozumienia i otuchy. Dobry rodzic odpowie: „Dasz radę, wierzę w ciebie”. Jeśli dziecko usłyszy takie słowa, wstępuje weń jakaś dodatkowa moc, która z jednej strony pomaga przekroczyć lęk przed błędem, a z drugiej pozwala wydobyć z siebie cały możliwy potencjał. Ta „wiara w dziecko” nie polega na tym, że rodzic wyręczy swoją latorośl w śpiewaniu czy recytacji wiersza. Niemniej w pewnym sensie jest to branie udziału w występie razem z dzieckiem dzięki byciu z nim w bliskiej relacji, nawet jeśli rodzic w tym czasie będzie nieobecny. „Wierzę w ciebie” oznacza tutaj „znam twoje możliwości”, „wiem, na co cię stać”, „dostrzegam twoje dary”. Dziecko ponownie uwierzy bardziej w siebie, ponieważ wierzy swemu rodzicowi i temu co, on mówi. Oczywiście, zawsze można takie zachowanie zrzucić na karb dziecięcości. To naturalne, że dzieci tak postępują, ale dorosły powinien stać już na własnych nogach i nie liczyć za bardzo na czyjąś wiarę, by zrobić to, co do niego należy – myślimy zdroworozsądkowo. Ale to nie jest prawdziwa dorosłość, lecz skrajny indywidualizm.

„Każdy, kto wierzy, wierzy komuś mówiącemu” – pisze św. Tomasz z Akwinu. Wiedza zawarta w wierze rodzica i dziecka bierze się z ich wzajemnej relacji osobowej, która nie sprowadza się do zwykłego kontaktu, jaki można mieć teoretycznie z każdym człowiekiem. Nie jest też jakimś abstrakcyjnym przeświadczeniem, czy pedagogicznym „wzmacnianiem” dziecka na wyrost. Wypływa z poznania, ze wspólnego zamieszkiwania, z doświadczenia. Czy jednak rodzic może z niezbitą pewnością powiedzieć, że jego „wierzę w ciebie” opiera się na absolutnej wiedzy o swoim dziecku? Czy nie ma tam już miejsca na zaskoczenie, niespodziankę, zarówno w pozytywnym jak i negatywnym sensie?

Do czego wzywa więc Jezus, gdy na początku swojej działalności mówi: „Wierzcie w Ewangelię, czyli Dobrą Nowinę”? Czy tylko do tego, by coś niewiarygodnego uznać za wiarygodne?

Kiedy Katechizm Kościoła wspomina na samym początku, że Bóg wychodząc naprzeciw człowiekowi, stopniowo się mu udziela, cytuje przy tym św. Ireneusza z Lyonu: „Słowo Boże zamieszkało w człowieku i stało się Synem Człowieczym, by przyzwyczaić człowieka do objęcia Boga, a Boga do zamieszkania w człowieku, zgodnie z upodobaniem Ojca” (KKK, 53).

Z kolei ks. Józef Tischner, komentując piękne zdanie św. Ireneusza, powiada, że „Bóg przychodzi do człowieka, aby w ten sposób jakoś oswoić go z Bogiem. Bo człowiek to dzikus. Nie tyle zły, nie tyle wściekły – ile dziki. A Bóg patrząc na tego dzikusa, ma problem, jak go ze sobą, ze swoją potęgą, ze swoim majestatem oswoić”.

Kiedy więc mówię, że „wierzę w Ewangelię”, to nie tylko uznaję, że Jezus jest Dobrą Nowiną i jest prawdomówny, ale słuchając jej ciągle i ciągle od nowa oswajam się z Bogiem. A On przychodzi na sposób ludzki. Wierzę na przekór głosom, impulsom i myślom, które podszeptują mi, że to niemożliwe. Dzikus w nas to wszystko, co dziedziczymy w spadku po Adamie i Ewie: narowistość i upór, skłonność do oddawania innym pięknym za nadobne, chęć zapracowania na miłość, lęk przed drugim, pożądanie chleba, który nie nasyci itd. – przeciwieństwo Dobrej Nowiny.

Na oswojenie z Bogiem, zżycie się z Nim, przezwyciężenie lęku przed Stwórcą, który często w pierwszym odruchu wydaje się mi zagrażać, potrzeba czasu. Dlatego Chrystus wzywając ludzi, aby uwierzyli w Dobrą Nowinę, natychmiast powołuje uczniów: „Pójdźcie za mną”. W odpowiedzi na Jego wezwanie słusznie przecież mogłyby się zrodzić pytania, co jest tą Dobrą Nowiną, co jest jej treścią, w co uwierzyć. Żeby odkryć, czym ona jest, muszę podążać za Jezusem. Widać ją w dalszym ciągu Ewangelii, a więc w Jego czynach, postawach, słowach, ostatecznie w Jego Męce i Zmartwychwstaniu. To długa droga, na której Dobra Nowina odsłania się po kawałeczku. Jest zbyt szokująca i „nienaturalna”, abyśmy potrafili przyjąć ją od razu. Nie dziwmy się więc, że w Kościele ciągle czytamy i słuchamy to samo Słowo i obchodzimy te same święta, bo nie zrozumieliśmy jeszcze w pełni, czym jest Dobra Nowina. A cóż powiedzieć o naszych czynach, które bywają maruderami, ciągle nienadążającymi za Jezusem.

 

Dariusz Piórkowski SJ

 
 
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.