Święto Trzech Króli to tradycyjnie święto i nasze - pogan, jeśli patrzeć z pozycji narodu wybranego - do których skierowane zostało także Chrystusowe zbawienie. Dlatego też tym bardziej dobrze się stało, że jest to dzień wolny od pracy, dzień, w którym możemy świętować.
Trzej Królowie do Chrystusa szli wiele kilometrów - my kościół mamy blisko.
Oni wędrowali wiele długich dni - my możemy obudzić się w niedzielne południe i przespacerować do kościoła na popołudniową lub wieczorną Mszę św. niedzielną. Albo możemy iść w sobotę wieczorem, a niedzielę całą spędzić na plaży. Albo na pikniku.
Oni znosili trudy nocnej wędrówki - a nam przez tą godzinkę w kościele za długo, za cicho, za głośno, za ciepło, za zimno ...
Oni podróż zaplanowali, przybyli przygotowani - z darami, a my wpadamy w dżinsach czy podkoszulku, wrzucając na tacę grosze, które zostały nam po imprezie w pubie...
Oni szli z wiarą i niepewnością tego, czego szukają - my pewni obecności Boga w kościele utyskujemy na przywary tego czy innego kapłana...
Nie jest łatwo żyć w naszej rzeczywistości, chrześcijańsko - postchrześcijańskiej. I co ciekawe wydaje się, że jest równie niełatwo żyć tym, którzy od wiary chcą się odciąć twierdząc, że jest ona im narzucona, jak i niełatwo jest żyć tym, którzy wiarą chcą żyć i traktują ją z ewangeliczną prostotą na poważnie i bez uproszczeń.
Dlaczego? Bo przyzwyczailiśmy się do tego, co mamy. Bóg, kościoły, Eucharystia, komunia św. - to wszystko wydaje nam się często takie zwyczajne. Ot - jest, mogę przyjść, jeśli mam ochotę. W dzisiejszej Polsce nawet ludzie niewierzący często są ochrzczeni. Omijający świątynie mają ślub kościelny. Bo tradycja. Bo kultura. Bo tak u nas jest i już. Bo o katolicyzmie wiemy, bo się z nim spotykamy, bo jest obecny. A przez to niemal niewidoczny, a na pewno niedoceniany, jak czyste powietrze, za którym tęsknimy dopiero w kolejną smogową zimę.
Doceńmy więc to, co mamy, nim smog laicyzmu, multikulturalizmu i sztucznej tolerancji zabierze nam to, co mamy.