Przedświąteczne opowiadanie Marka Baterowicza
data:22 grudnia 2017     Redaktor: GKut

"Czekając na siódemkę" to opowiadanie Marka Baterowicza z 1979 roku. Pochodzi ze zbioru opowiadań "Pułapka pod księżycem"(Wydawnictwo Literackie Kraków-Wrocław, 1983).

 

Było późne popołudnie i prószył lekko śnieg. Stałem na przystanku tramwajowym wypatrując siódemki. Oprócz mnie czekało w pobliżu sporo przemarzniętych osób. Zbliżały się święta i w mieście panował duży, go­rączkowy ruch. Ludzie snuli się objuczeni zakupami, pudełkami prezentów, często taszcząc pod pachą choin­kę, której nie udało się umknąć bystremu oku drwala. Pojutrze Wigilia — jeden z niewielu rytuałów groma­dzących przy stole obcych sobie nierzadko członków tej samej rodziny! Parę kroków dalej kołysał się pijany mężczyzna, ruchem wahadłowym — cała naprzód i wstecz! W ręku trzymał siatkę, z której wystawały ogon i głowa karpia. I on poddany był tej huśtawce, zakłócanej tylko słabą czkawką. W rozchylonym płasz­czu i z niedbale zarzuconym szalikiem, właściciel kar­pia miał wygląd desperata gotowego łamać się opłat­kiem nawet ze swoim serdecznym wrogiem. Nie byłby to oczywiście akt odpuszczenia grzechów, ale...

Do Wigilii jednak jeszcze dwa dni, wszystko się może zdarzyć. Być może nawet ów dżentelmen zdąży wytrzeźwieć... Być może nie zgubi swojej ryby, która wydaje się jeszcze łowić powietrze przez szerokie ocz­ka siatki. Ale prawdopodobnie jest to złudzenie. Karp leży nieruchomo, zapewne zdążył już zesztywnieć, gdyż mróz bierze świąteczny.

Święta... święta... W tych dniach przypominam so­bie wszystkie wigilie, jakie z wielką ceremonią urzą­dzano w naszym domu rodzinnym. Na parę dni przed Bożym Narodzeniem panowała już krzątanina i słychać było odgłosy nerwowych narad naczelnego sztabu, któ­ry składał się z babci, matki i ojca. Ja z siostrą na szczęście nie musiałem brać udziału w tych przygoto­waniach, a naszym jedynym życzeniem było posiada­nie drzewka od podłogi do sufitu! I zwykle taką choin­kę trzymaliśmy potem przynajmniej do lutego. Pamię­tam prezenty, które kryły się pod jej zielonymi skrzy­dłami... Pamiętam też ławice zielonych igiełek wymia­tane przez Julcię z okolicy drzewka...

Pamiętam również żałosne karpie, najpierw wesoło pluskające w wannie, a następnie zabijane bezlitośnie na drewnianej desce! Huk tych uderzeń jeszcze dzisiaj rozbrzmiewa mi w głowie... Do dziś mam też przed oczyma plamy krwi w kuchni i zapach mąki... Po ca­łym stole walały się łuski i rybie wnętrzności. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem o wróżbach czynionych przez Rzymian z wnętrzności ptaków, podejrzewałem, że wyznawcy Neptuna z pewnością wróżyli z wnętrz­ności ryb. Nie miałem jednak niczego na poparcie moich przypuszczeń. Widok krwawej miazgi po tym, co niegdyś wypełniało zwinne i połyskujące kadłuby, przyprawiał mnie o rodzaj mdłości. Wstrzymywałem wtedy oddech wycofując się z kuchni. Łuski niekiedy spadały na podłogę, gdzie wyglądały jak wytarte ce­kiny, oderwane ze strojów lalek. Łuski, wnętrzności, kręgosłupy... Taką to rzeźnię urządzają ludzie stworze­niom w dniu radosnego święta Zbawiciela! Przyznam się, że nadal nie potrafię tego zrozumieć. Zawsze też ów krwawy rytuał psuł mi nastrój nadchodzących świąt i radość odkrywanych upominków.

Na tym ponadto nie kończyła się ponura historia z karpiami. Po obrazkach z rzeźni następowały sceny przy stole wigilijnym, gdzie poczesne miejsce zajmo­wały półmiski z rybą smażoną i pokaźne salaterki z głowami i ogonami karpi!

Zaledwie wymieniono opłatki i życzenia, a babcia uczyniła znak krzyża — w ruch szły łyżki i widelce.

Patrzyłem ze zgrozą, jak ojciec piętrzy na swoim ta­lerzu stos rybich głów, które wpatrywały się we mnie pustymi oczodołami. Widziałem, jak rozcina ich siną skórę, wysysa smak do ości, a na talerzu gromadzą się odłamki szkieletów, resztki galarety... Nie mogłem po­jąć tego apetytu i tej pasji, z jaką ojciec pochłaniał odrażające i śliskie łby karpi. Ich pyski, teraz unie­ruchomione w galarecie, otwierały się rytmicznie jesz­cze wczoraj, kiedy podglądałem ich pląsy w wodzie. Starałem się nie patrzeć na te rybie szczątki, aby inne dania wigilijne nie stawały mi w gardle. Największą ulgą był zawsze koniec tej monstrualnej uczty, zapach jodełki i widok mrugających świeczek na gałęziach.

Były to czasy, kiedy kolędy słyszało się nie tylko w radiu. Podczas pasterki i świąt chór, w którym śpie­wał nasz ojciec, dawał koncerty w różnych kościołach Krakowa. Były to chyba najpiękniejsze msze w moim życiu! „Bracia, patrzcie jeno..." — dudniły dostojnie basy — „...jak niebo goreje!" — odpowiadały im jas­nym obłokiem tenory, a potem grzmot całego chóru wstrząsał betlejemską szopką...

Nagle zadźwięczał dzwonek tramwaju i obudziłem się z zamyślenia. Trzasnęły automatyczne drzwi. Właś­nie przegapiłem siódemkę! Ze złości ścisnąłem mocniej rękawiczkę. Mój sąsiad — zawiany jegomość z kar­piem — nadal kiwał się z uporem, nie zwracając naj­mniejszej uwagi na numery tramwajów. Raz jeszcze rzuciłem okiem na podrygującą w siatce rybę, na jej lekko rozchylony pysk i wystający ogon. Nie czekając na następną siódemkę, ruszyłem piechotą. Niestety lu­dzie mijani na chodnikach także nieśli ociekające za­winiątka i siatki, z których wystawały ośnieżone płetwy!

      

Od redakcji:

Zachęcamy do nabycia wydanej przez nasze stowarzyszenie książki Marka Baterowicza - opowieści o"wojnie jaruzelskiej"- ZIARNO WSCHODZI W RANIE

ziarno@solidarni2010.plSzczegóły: TUTAJ]

Marek Baterowicz (ur. 1944) jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” (1971). Debiut książkowy - „Wersety do świtu” (W-wa,1976); tytuł był aluzją do nocy PRL-u. W 1981 r. wydał poza cenzurą zbiór wierszy pt. „Łamiąc gałęzie ciszy”. Od 1985 roku na emigracji, od 1987 w Australii. Autor kilku tytulów prozy(M.in "Ziarno wschodzi w ranie"-1992 i 2017) oraz wielu zbiorów poezji, jak np. „Serce i pięść” (Sydney, 1987), „Z tamtej strony drzewa” (Melbourne, 1992 – wiersze zebrane), „Miejsce w atlasie” (Sydney, 1996), „Cierń i cień” (Sydney,2003), „Na smyczy słońca” (Sydney, 2008). W 2010 r. we Włoszech ukazał się wybór wierszy - „Canti del pianeta”, następnie "Status quo" (Toronto, 2014), zbiór opowiadań – „Jeu de masques” (Nantes,2014),"Nad wielką wodą" (Sydney,2015) oraz e-book jego powieści marynistycznej, osadzonej w XVI wieku „Aux vents conjurés”.
 
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.