Okiem Shorka - Trzynastego grudnia
data:13 grudnia 2017     Redaktor: Shork

Gdybyście teraz zapytali Jarosława Kaczyńskiego, czy to on wywołał Stan Wojenny, odpowiedzią byłoby z całą pewnością znaczące milczenie. A ja wam opowiem, jak było naprawdę...


W mroźny wieczór 12 grudnia, mniej więcej około godziny 22, Jarosław Kaczyński nienawistnie dysząc wykręcił tajny numer do siedziby generała Jaruzelskiego, chwilę napawał się rozpaczliwym "halo", zanim wysyczał w złowieszcze sitko mikrofonu umówione hasło „Tera, tera, tera”.
 
Generała zmroziło, mimo bojowego doświadczenia walki z faszyzmem i reakcją. Zdrętwiałą ręką odłożył słuchawkę, westchnął ciężko i z kasy pancernej, pamiętającej Marszałka Żukowa wyjął zalakowaną teczkę, o której starał się przez miesiące zapomnieć.
Wezwał przez zaspanego adiutanta swojego przyjaciela Czesława Kiszczaka.
Ten, gdy tylko przestąpił próg dopinając pod szyją mundur i spojrzał Wojciechowi prosto w oczy, już wiedział, co się stało i łzy bezsilności zabłysły w jego błękitnych oczach.
Obaj wpadli w misterną sieć pułapek i szantażów chytrego Jarosława. Sieć tkaną misternie i cierpliwie z charakterystyczną morderczą skutecznością, wskazującą na skrajne okrucieństwo kata.
Obaj walczyli dzielnie. Niestety. Zło, karmione jadem kontrrewolucji, okazało się zbyt silne. Czesław uległ pierwszy. Jarosław znalazł jego słaby punkt. Swoimi kanałami zablokował tymczasowo dostawę ulubionej farby do włosów Kiszczakowej. Z początku Czesław myślał, że uda mu się zastąpić farbę wyciągiem z rumianku wzmocnionym perhydrolem. Jeździł po ten specyfik do zabitej dechami wsi na Podlasiu. Niestety żona szybko się zorientowała i obiła go miotłą. Uległ. Musiał. Każdy by uległ.
Z Jaruzelskim było trudniej. Twardo zniósł tortury polegające na sprajowaniu murów hasłami szkalującymi imię ojczyzny. Kilkukrotnie mało brakowało, żeby wytarł nos podrzuconym papierem ściernym, niemal ugiął się, gdy rano znalazł swoje ulubione buty misternie zasznurowane włoskim makaronem. I dopiero jak Jarosław podłożył bombę w wytwórni papieru, a Jaruzelski dostał pisany niebieskim maczkiem list – groźbę, której wykonanie mogło się skończyć brakiem podręczników dla dziatwy szkolnej, uległ. Chaos byłby niewyobrażalny.
 
Obaj dzielni mężczyźni wpatrywali się milcząco w lakową pieczęć jawnie nawiązującą do swastyki. Nieco tylko wykoślawioną po prawej stronie.
Czesław zacisnął bezsilnie pięści.
- Nie róbmy tego. Naprawdę nie róbmy.
Wojciech był twardszy.
- Trzeba. W imię wyższych zasad.
 
Pieczęć pękła w silnych dłoniach.
Na stół posypały się ponumerowane dokumenty, polecenia, rozkazy…
 
Przeczytali pospiesznie i udali się na przeznaczone im w teatrze dziejów sceny.
 
Rano z telewizorów zabrzmiało:
 
„Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej!
 
Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. „





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.