Osoby, które są zainteresowane posiadaniem książki, prosimy o wpłatę na cele statutowe Stowarzyszenia Solidarni2010 kwoty 35 zł (osoby z Polski) oraz przesłanie informacji na adres ziarno@solidarni2010.pl
Oto nr konta:
67 2490 0005 0000 4520 4582 2486
Po zaksięgowaniu wpłaty, książka zostanie wysłana na wskazany adres.
Książka wydana została staraniem i środkami członków Stowarzyszenia Solidarni 2010 w ramach działań statutowych.
Poniżej fragment książki czytany przez Autora.
Natarczywy dzwonek do drzwi zbudził Ewę. Budzik wskazywał ósmą. Wstała, zaniepokojona tą wczesną pobudką, i podeszła do judasza. Poznała sąsiadkę z drugiego piętra. Odetchnęła.
– Pani Ewo, ja przepraszam, że tak wcześnie... Dzień dobry... Bałam się, że później pani nie zastanę... – tłumaczyła się pani Adela.
– Proszę, ależ proszę... – i Ewa wpuściła sąsiadkę, szczęśliwa że to ona składa jej wizytę, a nie inne, nieoczekiwane osoby – niech pani siada... O, napijemy się kawy, bo jeszcze oczy mi się kleją...
– Stokrotnie przepraszam, złocieńka... Gdybym wiedziała...
– To nic, czas wstawać i coś robić! – uspokoiła ją Ewa. Posadziła sąsiadkę w kuchni, sprzątając ze stołu spodeczki i brudne szklanki. – Co się stało, moja droga?
Pani Adela westchnęła ciężko, miała podkrążone powieki jak po nieprzespanej nocy. Klamra spinała jej przyprószone siwizną włosy.
– Pani Ewo, przychodzę do pani, bo pomyślałam, że pani właśnie powinna wiedzieć, co się dzieje w naszym kraju... Potworność! Rodzina przywiozła mi wczoraj bratanicę, skatowaną na UB... Biedna dziewczyna jest w takiej depresji, jakby postradała zmysły... Albo opowiada o tym, albo milczy godzinami... Czy może pani przyjść do nas i posłuchać, nie chcę jej zostawić samej na dłużej! Ja też mam kawę, prosimy do nas!
Ewa zawahała się. Znała panią Adelę od lat i miała do niej zaufanie. Zgasiła więc gaz pod czajnikiem. Na piżamę ubrała owerol i zeszły piętro niżej. W jadalni, na wersalce, leżała młoda dziewczyna, przykryta kocem.
– Basiu, Basieńko... – powiedziała pani Adela – poznaj moją najlepszą przyjaciółkę... Pani Ewa...
Dziewczyna spojrzała z niepokojem, ale z ciekawością.
– Nie bój się, pani Ewa jest z „Solidarności"... – Barbara ożywiła się i uniosła na łokciu. Patrzyła z lękiem, nie ufając jeszcze.
– Proszę pani, za co oni nas... – urwała i znowu opadła na poduszkę.
Ewa usiadła koło niej, na krześle. Nie wiedziała, jak się zachować, aby nie pogorszyć stanu nerwów dziewczyny. Milczała. Pani Adela usiadła obok bratanicy i wzięła ją za rękę.
– Basieńko... Ta pani pracowała w radiu, a teraz wyrzucili ją... Możesz powiedzieć wszystko, pani Ewa przekaże to „Solidarności"...
– To „Solidarność" jeszcze działa? – zdziwiła się Barbara – przecież internowali...
– Na szczęście nie mogli wszystkich – wyjaśniła Ewa – i nie dadzą rady. Teraz będziemy działać w ukryciu... Założymy biuletyn w podziemiu i tam właśnie będziemy informować ludzi, także o prześladowaniach... Co tobie zrobili?
Barbara otworzyła oczy, spojrzała na Ewę i znowu spuściła powieki.
– Ciociu... – odezwała się półgłosem – opowiedz ty... ja już...
– Dobrze, kochanie. Więc tak, zabrali ją z domu do samochodu i wozili za miastem parę godzin, wypytując i strasząc… A to, że zostawią ją przywiązaną do drzewa w lesie, a to, że ją oszpecą – jeden to nawet żyletkę wyjął i pod nos jej podsuwał...
– Pytali o archiwum – przerwała jej Barbara – a wszystko spalił kolega, bo ktoś go uprzedził o stanie... Naprawdę już nie istniało... Oni nie wierzyli i w końcu... stało się najgorsze...
– Tak – podjęła pani Adela – zawieźli Barbarę na komisariat i tam, wie pani, są takie metalowe szafy. Wsadzili biedactwo do jednej z nich, zamknęli i bili pałkami... Domyśla się pani, jaki to hałas, jak to grzmi!
– Ile to trwało? – spytała Ewa.
– Nie wiem... chyba wieki... – odparła Barbara – koszmarne łomotanie, jakby się góry waliły... Z początku modliłam się, ale straciłam głowę... Jak skończyli, nie mogłam mówić... Boję się, że zrobią mi to samo...
– Dlatego brat przywiózł ją do mnie, Basia teraz boi się mieszkać w rodzinnym mieście, widzi pani do czego doszło... Chciała ukryć się u mnie, nawet do lekarzy boi się pójść!
– Lekarza da się załatwić... – wtrąciła Ewa
– Nie chcę nikogo!...
– Dobrze, dobrze – uspokoiła ją Ewa – nie zawołam lekarza, masz rację, Basiu, twoja ciocia zastąpi go lepiej!
– Aha, miałam zrobić kawę! – i pani Adela pobiegła do kuchni. Ewa udała się za nią. Stanęła przy oknie i patrzyła na klon rosnący po drugiej stronie ulicy.
– No i widzi pani – szepnęła pani Adela – niby nie bili jej, a zabili w niej duszę... Czy otrząśnie się z tego?