Ewa Kurek: o chrześcijańskich korzeniach pozarządowego istnienia wolnych obywateli
data:08 listopada 2017     Redaktor: Agnieszka

Publikujemy artykuł, który powstał przed rokiem w bardzo określonym kontekście. Jego główne tezy warto przypominać obecnie, gdy nadal lansowane i dofinansowywane są niemal wyłącznie wiernopoddańcze wobec zagranicznych idei i ośrodków politycznych organizacje i uniemożliwia się aspirowanie wolnych obywateli do tego, by być należycie traktowanymi w Polsce AD 2017. Koncepcja: Jak wszystko zmienić, by nie zmieniło się nic? jest skutecznie realizowana przez "trzymających kasę, a więc i władzę" poza, ale i wewnątrz struktur państwa. Walczmy o należne nam miejsce!

(dor), (pap)
 
 
 

 

MINISTER PIOTR GLIŃSKI, CZYLI NEPOTYZM, PROFESORSKA BUTA

I ZWYKŁA NIEZNAJOMOŚĆ RZECZY

 

W związku z aferą w warszawskim ratuszu wyszło na jaw, że Hanna Gronkiewicz-Waltz i ministrowie z rządu PO-PSL obficie sponsorowali fundacje, w których pracowały córki prezydenta Komorowskiego i prezesa Rzeplińskiego. Ku zaskoczeniu wszystkich, kilka dni temu minister kultury Piotr Gliński przeprosił obie panie. Ponieważ nikt nie wiedział, za co i w czyim imieniu przeprasza minister, dziennikarz TVP zadał je panu ministrowi w wywiadzie telewizyjnym w dniu 27 listopada 2016. Pan minister zamiast odpowiedzieć na pytanie, najpierw zarzucił telewizji, że od pewnego czasu prowadzi krucjatę przeciwko organizacjom pozarządowym i w sposób niewybredny „sięga do argumentów dotyczących na przykład koneksji rodzinnych”, co ministrowi Piotrowi Glińskiemu zamiast z nepotyzmem, skojarzyło się jednoznacznie z „braniem dzieci w niewolę”. Gdy prowadzący wywiad dziennikarz nie dał się zbić z tropu i drążył temat, zamiast odpowiedzi usłyszał profesorskie połajanki na temat dziennikarskiego zawodu i pracy TVP w ogóle, potem wyliczył swoje własne zasługi w walce o demokrację i inne bzdury. W końcu przyciśnięty do muru oświadczył, że prawdą jest, iż fundacji, w radzie której zasiada jego żona, minister przyznał dotację w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych. Uważając dziennikarza, widzów i własnych wyborców za przygłupów, minister podkreślił jednak z całą mocą, że jego żona w radzie fundacji zasiadła nie dobrowolnie, ale została do tego zmuszona przez jakąś enigmatyczną zagraniczną instytucję. A tak w ogóle, to co się dziennikarz czepia? Fakt, że w tej samej fundacji zasiada córka prezydenta Komorowskiego lub prezesa Rzeplińskiego nie ma przecież żadnego znaczenia.

Dalej było już tylko gorzej. Z wypowiedzi ministra wicepremiera prof. Piotra Glińskiego wynika bowiem, że minister traktuje Państwo Polskie jak własny folwark, a rozdzielając dotacje organizacjom pozarządowym zupełnie nie ma świadomości, że nie są to jego własne pieniądze, lecz pieniądze podatników czyli wyborców. Szczycąc się w wywiadzie swą profesorską wiedzą z zakresu socjologii, w której to nauce ponoć „przez trzydzieści lat zajmował się sektorem pozarządowym i w sektorze akademickim był pierwszym”, który coś tam wymyślił, jednocześnie stwierdza, że w organizacjach pozarządowych nastąpił „zanik funkcji kontrolnych”, bowiem, zdaniem ministra, organizacje pozarządowe „powinny kontrolować władzę i być finansowane z pieniędzy publicznych centralnych i samorządowych”. Aby zrozumieć bezsens profesorsko-ministerialnego bełkotu, warto zastanowić się, czym są i skąd się wzięły w Polsce organizacje pozarządowe, czyli sięgnąć do odległej przeszłości. Ministra profesora Piotra Glińskiego zadziwi pewnie ten fakt, ale geneza organizacji pozarządowych tkwi w wydarzeniach połowy wieku XI, kiedy to społeczeństwo Zachodu dojrzało na tyle, że było w stanie w sposób wyraźny zaznaczyć, iż wybiera własną odrębną od innych cywilizacji drogę w sferze umysłowości i polityki.  

Przestrzeń geograficzno-polityczna i umysłowa, którą dziś nazywamy Europą, ten krąg cywilizacyjny, uformował się i przybrał ostateczne kształty w X-XI wieku po Chrystusie; historycy bliscy są dziś przyjęcia roku 1000 jako symbolicznej daty powstania tej właśnie przestrzeni politycznej. Granice uformowanej wówczas zachodniej christianitas, której podwaliny stanowiło zachodnie chrześcijaństwo, istnieją do dziś w niezmienionym kształcie; w wiekach XII-XIV poszerzyły się jedynie o dzisiejszą Litwę, Łotwę i Estonię. Chrześcijaństwo zachodnie w wieku IX-X w sferze struktur wewnętrznych i duchowości przeżywało głęboki kryzys. W atmosferze rozprzężenia obyczajów wśród kleru, rozluźnienia dyscypliny w klasztorach i skandalicznych rządów papieży okresu „pornokracji”, Rzym nie panował nad strukturami kościelnymi, a szafarzami godności kościelnych stali się nawet nie władcy, lecz podrzędni hrabiowie i książęta. Jednym słowem, Kościołem katolickim rządziła symonia, czyli pieniądz, bowiem symonia to nic innego jak sprzedaż godności kościelnych. Praktyka obsadzania stanowisk kościelnych przez możnowładców doprowadzała do sytuacji, w której w celu powiększenia swych dochodów, władcy często nie sprzedawali nawet wyższych stanowisk kościelnych, lecz zajmowali je sami. Jednym z nich był hrabia Paryża, od roku 987 król Francji, który sam siebie mianował opatem czterech klasztorów i z powodu noszonego płaszcza opackiego (capa), którym z racji „funkcji” się odziewał, otrzymał przydomek Hugo Kapet[1]. Jeszcze gorzej przedstawiała się sytuacja z biskupami, którzy nie dość, że zarządzali diecezjami jedynie dlatego, że zapłacili za stanowisko odpowiednią sumę pieniędzy, to jako lennicy królów lub książąt, byli przede wszystkim panami feudalnymi, i jako tacy, prowadzili lokalne wojny, podczas których dopuszczali się gwałtów i grabieży. Stanowiska niższych szczebli kościelnych także kosztowały. Dlatego często zajmowali je nie ci, którzy mieli odpowiednie predyspozycje i wykształcenie, lecz analfabeci z odpowiednio pokaźną sakiewką.

Duch odnowy Kościoła katolickiego wyszedł z klasztoru benedyktyńskiego w środkowej Francji, którego zakonnik został papieżem Grzegorzem VII. W oparciu o oddolne społeczne ruchy reformatorskie, odwołując się do mas ludności chrześcijańskiej, przeprowadził ostateczną reformę Kościoła, która do historii przeszła jako reforma gregoriańska. Na zebranych w latach 1074 i 1075 synodach Grzegorz VII potępił prawo władców do obsadzania stanowisk kościelnych i ekskomuniką zagroził panującym, którzy usiłowali nadal obsadzać stanowiska kościelne. W programowym piśmie  Dictatus papae przedstawił doktrynę o wyższości władzy papieskiej nad cesarską i stwierdził, że papież może zwalniać z przysięgi złożonej niegodnemu władcy. Tego było już niemieckiemu cesarzowi za wiele. Musiało dojść do wojny. Pewny siebie niemiecki cesarz Henryk IV nadal rozdawał stanowiska kościelne, a w odpowiedzi na grożący klątwą list papieża Grzegorza VII, porywczy cesarz ogłosił światu jego detronizację. W tym momencie cała Europa podzieliła się na dwa wielkie obozy: gregoriański i antygregoriański. Jak dowodzą źródła, dysputy na temat tego, kto ma rację, toczyli teologowie i prawnicy, ale także zwykli śmiertelnicy rozprawiający na miejskich placach i rynkach o racjach cesarza i papieża, co przyczyniło się do wzrostu świadomości społecznej mieszkańców Europy oraz rozwoju prawa (kanonicznego i świeckiego) oraz publicystyki. Polska stanęła wówczas po stronie papieża.    

Reakcją papieża Grzegorza VII na skierowane pod swoim adresem obelgi i detronizację było obłożenie cesarza klątwą. Klątwa oznaczała rozwiązanie wszystkich ślubów i przysiąg wierności złożonych przez poddanych Henrykowi IV jako królowi Niemiec. Papieska klątwa podziałała jak piorun z jasnego nieba. Wkrótce Henryk IV okazał się samotny, a jego poddani zażądali, aby cesarz w przeciągu roku oczyścił się z klątwy i zaprosili papieża do Niemiec w charakterze rozjemcy w ich sporze z cesarzem. Na wieść o podróży Grzegorza VII do Niemiec, cesarz wyruszył mu naprzeciw. Stanął pod murami zamku w Canossie i odziany w worek pokutny, przez trzy dni boso stał na mrozie u bram zamku prosząc papieża o rozgrzeszenie i zdjęcie klątwy. Walka cesarstwa z papiestwem trwała jeszcze kilkadziesiąt lat. Zakończyły ją dopiero postanowienia konkordatu wormackiego podpisanego w 1122 roku, które stanowiły, że w razie wakatu na stolicy biskupiej, nowego biskupa wybierze zgodnie z prawem kanonicznym kapituła i zatwierdzi zwierzchnia władza kościelna, zaś wybrany przez władze kościelne biskup złoży władzy świeckiej (cesarzowi, królowi) przysięgę wierności. Konkordat wormacki otworzył drogę do kształtowania się w Europie nowego modelu stosunków pomiędzy Kościołem a państwem, a szerzej rzecz ujmując, rozdział Kościoła i państwa stawał się powoli zasadą.

Konkordat wormacki w roku 1122 otworzył także narodom Europy drogę do budowy nowego modelu stosunków pomiędzy władzą państwową a społeczeństwem. W podręcznikach historii okresu PRL i dzisiejszych publikacjach lewackich historyków, średniowieczna historia walki niemieckiego cesarza Henryka IV z papieżem Grzegorzem VII o prawo do obsadzania stanowisk kościelnych przez osoby świeckie jest przedstawiana jako przykład walki Kościoła katolickiego o dominację nad władzą świecką. Nic bardziej mylnego. Canossa tylko na pozór była klęską cesarstwa. Była jedynie klęską średniowiecznego absolutyzmu, czyli jedynowładztwa monarchy. Canossa wykreowała natomiast model europejskiego państwa, w którym przestrzeń religijna i duchowa człowieka została oddzielona od funkcji świeckich, dzięki czemu powstały w Europie warunki do powstania przestrzeni wolności duchowych oraz społeczeństwa obywatelskiego.

Wygrana Watykanu wzmacniała oczywiście pozycję papieża i Watykanu. Tyle tylko, że owo wzmocnienie nie miało charakteru politycznego, lecz dotyczyło wszystkich tych sfer, które nie mieszczą się w polityce: wiary, nauki, sztuki itp. Walcząc z cesarzem, Watykan nigdy nie zakwestionował tego, że obywatel ma obowiązek służenia swemu państwu i władcy w sposób prawem przewidziany (podatki, wojna obronna itp.). Uważał jednak, że ponieważ każdy człowiek składa się z ciała i z duszy, musi postępować zgodnie z Ewangelią, która mówi, żeby „oddawać co Boskie Bogu, a co cesarskie cesarzowi”. Zwycięstwo papieża w Canossie ogłaszało zatem po wsze czasy zachodniemu chrześcijaństwu ewangeliczną prawdę, że wprawdzie człowiek winien oddawać cesarzowi co cesarskie, ale sfera duchowa człowieka (religia, sztuka, nauka) do cesarza nie należy, ponieważ przestrzeń duchowa obywatela należy wyłącznie do obywatela i wyłącznie obywatel może nią dysponować w sposób, jaki uzna za stosowne w granicach przewidzianych przez normy religijne, moralne, społeczne i prawne.

Obywatelski aspekt papieskiej walki o inwestyturę jest bardzo ważny, bowiem trzeba pamiętać o tym, że papież Grzegorz VII wygrał w Canossie dla mieszkańców Europy prawo do wolności ducha tylko dlatego, że w swej walce otrzymał potężne wsparcie ze strony społeczeństwa, czyli chrześcijan wszystkich stanów, od królów poczynając – w tym także króla Polski –  a na plebsie kończąc.  Innymi słowy mówiąc, w Canossie mieszkańcy Europy wymknęli się w XI wieku spod kontroli władzy świeckiej i poczęli zagospodarowywać tę obywatelską wolność zgodnie ze swymi potrzebami i w sposób najlepszy te potrzeby zaspokajającymi. To wymknięcie się religijnej, duchowej i społecznej sfery obywateli spod kontroli władców oznaczało powstanie przestrzeni, do której władca nie rościła sobie dłużej pretensji. Przestrzeń tę obywatele cywilizacji zachodniej zaczęli zagospodarowywać już w końcu wieku XI wieku poprzez tworzenie tysięcy małych ludzkich wspólnot oraz organizacji o charakterze religijnym, zawodowym, naukowym i obywatelskim. Wszystkie te wspólnoty w średniowieczu obejmowała łacińska nazwa communitas – wspólnoty te zwane są dziś organizacjami pozarządowymi, którym to mianem określamy wszelkiego rodzaju bractwa, stowarzyszenia, fundacje itp.

Jeśli Kościół katolicki uznać za – mówiąc współczesnym językiem – pierwszą europejską organizację pozarządową, czyli dobrowolne stowarzyszenie ludzi wierzących, religijne communitas, to trzeba przyznać, że wygrana walka z cesarstwem zaowocowała w krótkim czasie niespotykaną w innych cywilizacjach erupcją kreatywności społecznej. Na szczególną uwagę zasługuje rodzaj wspólnot lokalnych o fundamentalnym i powszechnym znaczeniu, który umocnił się w XI wieku i nazywany był parafią. Parafia to organizacja pozarządowa, społeczność, wspólnota religijna, która skupia ludzi od momentu narodzin do chwili śmierci. Aby dobrze zrozumieć Europę w jej specyficznej odrębności kulturowej, warto sobie uzmysłowić, że przez setki lat Europa była rodzajem federacji parafii. W zachodnim chrześcijaństwie już w XIV-XV wieku istniało około 130-150 tysięcy parafii a ich politycznym reliktem jest do dziś leżące w Pirenejach księstwo Andora, które od średniowiecza stanowi federację siedmiu parafii. Strukturę i tradycje parafii podtrzymywali w następnych wiekach także protestanci.

Ważnym po dziś dzień dla Zachodniej Europy rodzajem organizacji pozarządowych są także powstałe w średniowieczu communitas (wspólnoty) uczonych i ludzi uczących się, czyli uniwersytety. Pierwszy uniwersytet w Europie Zachodniej założony został w Bolonii w roku 1200. W wieku XIII powstały także uniwersytety w Paryżu, Oxfordzie, Cambridge i Padwie, zaś w następnym wieku XIV powstały uniwersytety w Rzymie, Florencji, Pizie, Pradze i Krakowie. Uniwersytety Zachodniej Europy od chwili powstania zajmowały się nauką poza kontrolą i nadzorem władców, bowiem z zasady cieszyły się szeroką autonomią i prawną niezależnością od władzy. Zagospodarowywanie od końca XI wieku przestrzeni życia człowieka wolnych od ingerencji władzy państwowej – dodajmy, będących jednocześnie przestrzeniami, których ta władza nie była w stanie zagospodarować: pożary, napady rabunkowe, choroby, zdobywanie wiedzy itp. – zaowocowało w krótkim czasie rozwojem wszelkiego rodzaju obywatelskich wspólnot, bractw i stowarzyszeń: europejskie punkty opieki nad chorymi, czyli szpitale, powstały na bazie wspólnot braci i sióstr szpitalików; dzisiejsza policja i straż miejska to naśladowcy średniowiecznych organizacji pozarządowych, czyli bractw strzegących murów miejskich; cechy rzemiosł to wspólnoty ludzi wykonujących ten sam zawód; straż pożarna to następcy powstałych w średniowieczu bractw św. Floriana skupiających wolontariuszy chroniących wsie i miasta przed pożarem. Udokumentowane bractwa strażackie w Polsce sięgają czasów średniowiecza. Przekształcone w wieku XIX w Ochotnicze Straże Pożarne, do dnia dzisiejszego są obywatelską organizacją pozarządową chroniącą polskie wsie i miasteczka przed pożarami i wspomagającą państwowych strażaków.

Tak jest w całej zachodniej Europie. Skutkiem tych wszystkich procesów, już około wieku XV średniowieczna Europa była kontynentem o ogromnym poczuciu wspólnoty opartej na religii chrześcijańskiej; stosunku do wolności osoby i wolności wspólnot ludzkich, czyli organizacji pozarządowych; rozdziału funkcji politycznych i duchowych człowieka; wytworzeniu w obrębie Europy podobnych instytucji politycznych oraz podobnych wspólnot obywatelskich (szpitalnych, strażackich itp.) i poczuciu odrębności w stosunku do innych kontynentów.

Żeby rozumieć europejską współczesność i europejski wynalazek, jakim są organizacje pozarządowe, musimy bardzo dobrze rozumieć obywatelski etap dziejów Europy, to znaczy wieki XI-XV, w których – poprzez zwycięstwo wolnego ducha w Canossie – ukształtowało się społeczeństwo obywateli. Naturalnie, pięćset lat temu obywatelom Europy daleko było do wolności współczesnych i zwycięstwo ducha w Canossie wcale nie oznaczało, że europejscy władcy nie podejmowali w następnych wiekach prób rozszerzenia swojej władzy w stylu azjatyckim, czyli sprawowania rządów także nad duszą Europejczyków. Nasi przodkowie w wiekach XI-XV wywalczyli jednak tak wielką przestrzeń wolności obywatelskich, że nigdy już nikt na trwałe nie był w stanie ich zniszczyć. Dodać należy, że duchowa przestrzeń wolności dotyczyła wszystkich stanów. W średniowieczu członkiem europejskiej uniwersyteckiej organizacji pozarządowej mógł zostać zdolny chłop i książę; wiejskie organizacje pozarządowe ludzi gaszących pożary tworzyli chłopi; miejskie organizacje pozarządowe, czyli wspólnoty obrońców murów tworzyli rzemieślnicy itd.

Upadek organizacji pozarządowych wiąże się w Polsce z czasem zaborów. W Rosji organizacje pozarządowe nigdy znane nie były, bowiem ich idea kłóciła się z zasadą jedynowładztwa carów, sekretarzy i prezydentów. Z tych samych względów w czasach PRL jedynymi obywatelskimi organizacjami pozarządowymi były struktury opozycyjne oraz tolerowane przez komunistyczne władze ochotnicza straż, koła gospodyń wiejskich i zlikwidowane w 1973 roku Zrzeszenie Studentów Polskich. Z niewielką przerwą dwudziestolecia międzywojennego, dwieście lat unicestwiania obywatelskości Polaków zrobiło swoje.

Po roku 1989 organizacje pozarządowe wróciły do nas w formie zachodniej nowinki jako NGO-sy i stały się polem działania nie tyle obywateli, ile kręgów elit związanych bardzo ściśle z kręgami finansowymi kolejnych rządów oraz zachodnich struktur ekonomiczno-ideologicznych.

Ogromnym zastrzykiem dla tego typu „organizacji pozarządowych” okazały się pieniądze z europejskiego funduszu społecznego. Po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, w całej Polsce ruszyły szkolenia m.in. dla bezrobotnych, w wyniku których rosło bezrobocie i rosły konta bankowe szkoleniowców oraz umocowanych dobrze we władzy członków zarządów rad fundacji i stowarzyszeń.

W wyniku takiego stanu rzeczy obecnie – jak słusznie zauważył prowadzący wywiad z ministrem Glińskim dziennikarz – organizacje pozarządowe powstałe na wskutek rzeczywistych inicjatyw społecznych upadają z braku dofinansowania, zaś fundacje dobrze umocowane w międzypartyjnych strukturach władzy (n.p. córki prezydenta i prezesa związanych z PO oraz żona ministra z PiS) za miliony zwykłych podatników uczą tychże podatników niby obywatelskości. Szkopuł polega jedynie na tym, że Polacy z samej natury są społeczeństwem obywatelskim. Wystarczy im nie przeszkadzać i zamiast niszczyć, wesprzeć ich działania.

Według współczesnych definicji, organizacje pozarządowe to wszystkie podmioty, które nie są organami lub jednostkami podległymi administracji publicznej (rządowej i samorządowej) oraz których działalność nie jest nastawiona na osiąganie zysku. Czasami o organizacjach pozarządowych mówi się jako o „trzecim sektorze”, w odróżnieniu od sektora publicznego oraz sektora przedsiębiorstw. Takie rozumienie organizacji pozarządowej jest zbliżone do definicji prawnej, którą określa Ustawa z dnia 24 kwietnia 2003 r. o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie (Dz. U. 03.96.873). Jest to definicja, która mówi, że „organizacjami pozarządowymi są: organizacje niebędące jednostkami sektora finansów publicznych, w rozumieniu ustawy o finansach publicznych; organizacje niedziałające w celu osiągnięcia zysku; osoby prawne lub jednostki organizacyjne nieposiadające osobowości prawnej, którym odrębna ustawa przyznaje zdolność prawną, w tym fundacje i stowarzyszenia”.

Nie wiem, panie ministrze Piotrze Gliński, gdzie pan zdobywał i w jakich kręgach prezentował swą profesorską wiedzę. Z udzielonego wywiadu wynika, że o organizacjach pozarządowych nie ma pan zupełnie pojęcia. Nie ma pan pojęcia zarówno o historii organizacji pozarządowych jak i współczesnej ich roli i rozumieniu. W wywiadzie telewizyjnym stwierdził pan bowiem, że organizacje pozarządowe: „powinny kontrolować władzę za pieniądze publiczne centralne i samorządowe”.

Nie zauważył pan nawet, że w pańskim twierdzeniu tkwi podstawowa logiczna sprzeczność. W jaki sposób organizacja pozarządowa – a więc z samej nazwy mająca działać poza kręgami władzy i finansów rządowych – może być finansowana przez władzę i zarazem zobowiązana do kontroli tejże władzy? Bywało, że w średniowieczu władcy hojnymi datkami dofinansowywali organizacje pozarządowe. Królowa Jadwiga ponoć przeznaczyła wszystkie swe klejnoty na odbudowę organizacji pozarządowej o nazwie Uniwersytet Jagielloński. Ale z tytułu darowizny nie uzurpowała sobie prawa do naruszania uniwersyteckiej autonomii ani tym bardziej nie domagała się, aby Uniwersytet Jagielloński kontrolował i w jakikolwiek sposób osądzał jej królewską władzę. Czy myśli pan, panie ministrze, że organizacja pozarządowa, którą pan sponsoruje, uczciwie skontroluje pański nepotyzm? Czy myśli pan, że dokona tego zasiadająca w radzie fundacji pańska żona lub córki prezesa i prezydenta? Wolne żarty. Nawet pies nie gryzie ręki karmiciela.



[1] B. Zientara, historia powszechna średniowiecza, Warszawa 1973, s. 228.

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.