Medytacja na 30 Niedzielę Zwykłą
data:26 października 2017     Redaktor: GKut

Pozwól Bogu być sobą

 

Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» On mu odpowiedział: «„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy».

Mt 22, 34-40

 

 
 
 

„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” ( Mt 22, 37)

„Dobre uczynki bez miłości nie mają żadnej wartości” (Św. Augustyn).

Faryzeusze pytają Jezusa o to, które przykazanie w Prawie jest największe. Na co tym razem liczyli, wystawiając Go na próbę? Czyżby nie wiedzieli, które przykazanie jest pierwsze? Mało prawdopodobne. Owszem, uczeni w Prawie namnożyli rozmaitych przepisów, nakazów i zakazów, w których można się było pogubić. Często przecedzali komara – jak mówił Jezus, nie widząc różnicy między tym, co ważne a tym, co drugorzędne. Ale z drugiej strony, w odpowiedzi na ich pytanie Jezus przywołuje słowa Tory, które przecież były i są codzienną modlitwą każdego wierzącego Żyda: „Szema Izrael” Powtarza się je nieustannie właśnie po to, by nie zapomnieć, co jest najważniejsze.

Musiało więc chodzić o coś innego. Myślę, że najtrafniejszą intuicję ma w tej kwestii św. Jan Chryzostom. Uważa on, że faryzeusze „zadają to pytanie, sądząc, że Jezus odkryje im jakąś słabą stronę, uzupełniając to oświadczeniem, że On sam jest Bogiem”. Skoro intrygi z podatkiem, a potem, w wydaniu saduceuszów, ze zmartwychwstaniem umarłych, spaliły na panewce, pozostała jeszcze „iskierka nadziei”: gdyby tak Jezus przy okazji wygadał się, że jest Synem Boga, można by Mu zarzucić bluźnierstwo. No i znowu się przeliczyli. Jezus na pierwszym miejscu stawia miłość do Boga, czyli Ojca.

Ale jak w ogóle można kochać Boga? Niewidzialnego, niesłyszalnego, niedotykalnego, nieskończonego. I to całym sercem, duszą i umysłem?  

Zacznijmy od tego, że nasza miłość do Boga zawsze jest odpowiedzią na to, co wydarza się w naszym wnętrzu. Św. Tomasz z Akwinu uważa, że do duszy ochrzczonego „wlewana” jest miłość Boga (nie do Boga). Jest to miłość, którą Bóg nas kocha i równocześnie sprawia, że my Go kochamy.  A także siebie samych i bliźnich. Nigdy na odwrót.

Jezus mówi o dwóch przykazaniach, nierozdzielnie związanych ze sobą: miłości do Boga i do bliźniego. Oznacza, to, że miłość ma dwie strony: widzialną, która wyraża się w słowach, uczuciach i konkretnych czynach naszego ciała wobec Boga i bliźnich oraz niewidzialną, która pojawia się w sercu jako energia, motywacja, myśl pobudzająca do działania widzialnego, zarówno wobec Boga jak i bliźniego. Zadziwiające, że w hymnie o miłości (Por. 1 Kor 13, 1-13) św. Paweł pisze tylko o jej „duszy”, czyli wewnętrznych właściwościach. Nie znajdziemy tam ani słowa o „ciele” miłości, czyli o uczynkach. Apostoł pisze o tym na innym miejscu.

Raniero Cantalamessa dzieli się ciekawym spostrzeżeniem, że “kiedy mówimy o miłości bliźniego nasza myśl zwraca się niemal natychmiast w kierunku “uczynków” miłości, do rzeczy, które należy uczynić bliźniemu: dać mu coś do jedzenia lub picia, odwiedzić go, w sumie jakoś mu pomóc. Ale to jest skutek miłości, a nie sama miłość. Najpierw jest życzliwość, a potem dobroczynność, to znaczy, chcenie dobra poprzedza czynienie dobra”.

Podobnie jest z miłością do Boga. Sam Jezus przestrzega przed tym, że można czynić dobre i pobożne rzeczy, ale nie chcąc dobra. Można czcić Boga, ale tylko ustami i zewnętrznymi gestami, a serce jest oddalone od Niego o lata świetlne. Krytykuje tych, którzy modlą się, poszczą i dają jałmużnę, by się „ludziom podobać”. Oczywiście, oni też kierują się miłością, tyle że do samych siebie. Chcą być podziwiani i uznani za takich, którymi nie są, bez przyjęcia wewnętrznej przemiany – oczyszczenia ich intencji przez miłość, która nie szuka swego, czyli miłość Boga i do Boga.

Takie spojrzenie na miłość zgadza się z logiką najważniejszego wydarzenia w historii świata – Wcielenia. Św. Jan pisze, że „w tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał nam Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu” (1 J 4 -9). Miłość niewidzialna, która istnieje od zawsze, niedostępna dla ludzkich oczu, odsłoniła się i ukazała w Synu – Człowieku, którego można było dotknąć, słuchać, zobaczyć. A więc miłość Boga wyraziła się też cieleśnie, a nie w jakichś nadzwyczajnych objawieniach.

Ponieważ niektórzy sądzili, że można kochać tylko samego Boga, odseparowując się od bliźnich, św. Jan musiał upomnieć wspólnotę, do której pisał:  „Nikt nigdy Boga nie oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała” (1 J 4, 12). Niemniej Jezus wyraźnie przedkłada miłość do Boga nad miłość do bliźniego, ale ich nie rozdziela.

Na czym więc polega „sama miłość” do Boga?

Rozwijają ją już trzy pierwsze przykazania Dekalogu. Streszcza ją pierwsza połowa modlitwy „Ojcze nasz”. Gdy mowa o miłości do Boga Katechizm Kościoła Katolickiego najpierw wymienia religijność, której kluczowym wyrazem jest adoracja - zasadnicza postawa człowieka. „Adorować to uznać Boga za Boga” (KKK, 2096), a siebie za „stworzenie przed swoim Stwórcą” (KKK, 2628). Nic prostszego. Miłość najpierw pozwala drugiemu być tym, kim jest.  To nie jest czyn, lecz wewnętrzna postawa, korzeń wszystkich naszych czynów. Miłość do Boga polega na tym, że pozwalam Bogu być Bogiem, a sobie pozwalam być stworzeniem, a więc kimś, kto zależy od innych. Następnie miłość do Boga to nieustanne przypominanie sobie, że jestem przez Niego kochany i dlatego mogę też kochać.

Jeśli się ten porządek odwróci, a na tym polega istota grzechu, człowiek zaczyna walczyć z Bogiem, z sobą, a innych ludzi postrzega jako zagrożenie dla swojej uzurpowanej boskości. Dlatego człowiek religijny ćwiczy się w miłości Boga także wtedy, gdy dziękuje Mu za to, że go stworzył i że przez Chrystusa wyzwala od zła. Uniża swego ducha i pełen czci milczy przed Bogiem. Z tego źródła wypływają wszelkie formy modlitwy, wszelkie ofiary i przyrzeczenia, dobre mówienie o Bogu, świętowanie niedzieli, słuchanie Słowa Bożego i przyjmowanie sakramentów, które z kolei stają się siłą napędową miłości bliźniego.

Nie wyklucza to oczywiście „zewnętrznej” strony miłości, czyli naszego ciała. Pięknie mówił o tym jeszcze przed Franciszkiem Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 2 grudnia 2009 roku:  „Drodzy przyjaciele, nasze serce jest z ciała, i kiedy kochamy Boga, który jest samą Miłością, jakże nie wyrazić w tym związku z Panem również naszych jak najbardziej ludzkich uczuć, takich jak czułość, wrażliwość, delikatność? Sam Pan, kiedy stał się człowiekiem, kochał nas sercem cielesnym!”

Dariusz Piórkowski SJ

 

 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.