…by zostawiono nas w spokoju
data:21 października 2017     Redaktor: GKut

 

„Chrystus cierpi w uchodźcach i musimy się na tych uchodźców otworzyć”, te zaskakujące słowa padły z ust Prymasa Polski, abp. Wojciecha Polaka. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, w dłuższym wywodzie usiłował następnie wytłumaczyć zdezorientowanym katolikom, co właściwie miał na myśli ks. Prymas, gdy pouczał Polaków, w szczególności nasze władze, na łamach znanego z antykościelnych i antykatolickich publikacji tygodnika, o konieczności „otwierania się na uchodźców”. *)

Trudno traktować poważnie wypowiedź hierarchy, która jest tak niejasna, że o jej właściwą interpretację musi trudzić się rzecznik prasowy, dołączając obszerną egzegezę. Tutaj chodzi jednak przede wszystkim o sens teologiczny określenia „Chrystus cierpi w uchodźcach” użytego przez osobę wysoko postawioną w hierarchii Kościoła. O nasuwające się w związku z nim pytanie: jaką religię właściwie chciałby nam zarekomendować Ks. Prymas, a w ślad za nim ks. Rytel-Andrianik. Synkretyzm religijny? Politeizm? Modernistyczną mieszankę herezji, której jednym z najgłośniejszych propagatorów był Teilhard de Chardin? Bo na pewno nie ma tu mowy o religii katolickiej, którą wyznajemy w naszym kraju od 1050 lat. 

Skoro Chrystus, zdaniem ks. Rzecznika Episkopatu „cierpi w uchodźcach”, to musi być w każdym z uchodźców obecny. W jaki sposób? Większość z nich, jak wszystko na to wskazuje, nie jest chrześcijanami, tylko muzułmanami, a zgodnie z dogmatami naszej wiary Chrystus obecny jest wyłącznie w człowieku, który przyjmuje Sakramenty Kościoła, przyjmuje Komunię św. w stanie łaski uświęcającej, a więc musi być ochrzczony i bez żadnego grzechu, czyli po spowiedzi. Są to podstawowe prawdy katechizmowe, nie trzeba być ani po teologii, ani mieć święceń kapłańskich, by to wiedzieć. 

 

Ilustracja z francuskiego Katechizmu (1889 r.)

Ilustracja z francuskiego Katechizmu (1889 r.)


Jeśli zaś jest to „tylko” literacka przenośnia odnosząca się do wskazań Ewangelii, by głodnych nakarmić, nagich przyodziać, podróżujących przyjąć pod swój dach, to na pewno nonszalancka w stosunku do Osoby Naszego Pana Jezusa Chrystusa i do prawd naszej wiary; bardzo niestosowna w ustach księdza katolickiego, a zwłaszcza Prymasa Polski. Pomijam już niepokojący fakt, że postanawia on w swoim wywiadzie instruować państwo, jaką politykę powinno prowadzić względem rzesz obcokrajowców – inspirowanych w swoim wdzieraniu się do Europy przez niejawne środowiska polityczne, emigrantów zarobkowych, zainteresowanych głównie tym, by żyć na koszt innych – przemilczając obowiązujący w każdej wspólnocie ewangeliczny wymóg porządku miłosierdzia, właściwej hierarchii udzielania pomocy. Państwo, które jest wspólnotą polskich obywateli, Polaków, w większości katolików, zobowiązane jest jej udzielić najpierw rodakom w potrzebie, których u nas nie; brakuje; taka jest racja stanu. Nie można więc inaczej ocenić tego sformułowania niż jako poważne nadużycie słowa wypowiedzianego publicznie przez osobę, na której – z racji piastowanej przez nią godności – spoczywa szczególna odpowiedzialność za każde słowo. 

Niejasny język, dwuznaczne, „ozdobione” w sposób niefrasobliwy nowomową, a pozbawione często sensu religijnego, teologicznego i logicznego wypowiedzi hierarchów Kościoła katolickiego są czymś głęboko niepokojącym ludzi wierzących; są po prostu zgorszeniem. Są sygnałem, że Kościół hierarchiczny jest w stanie poważnego kryzysu. Niezdolność do jednoznacznych wypowiedzi, zrozumiałych przez ludzi wierzących, jest symptomem poważnej choroby. Świadomość tego powinna skłaniać zwykłych świeckich katolików do obrony integralności katolickiej wiary. I do modlitwy za ludzi Kościoła.

Wiele wskazuje na to, że przy okazji komentarza dotyczącego pozornie spraw humanitarnych, a tak naprawdę wewnętrznych politycznych spraw naszego państwa, Prymas Polski, a w ślad za nim Rzecznik Episkopatu usiłują przemycić polskim katolikom nową doktrynę. Doktrynę synkretycznej religii, w które prawdy naszej wiary są zniekształcane i odrzucane, a eksponuje się postulaty z Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789. „Miłość” oznacza tu bynajmniej nie troskę o wieczne zbawienie powierzonych sobie dusz, co jest zadaniem każdego następcy Apostołów, a idealistyczne zabieganie o dobrostan wszystkich ludzi na świecie. Religia ta ogranicza się do głoszenia wzniosłych haseł o miłości, sprawiedliwości – czyli rewolucyjnej równości i braterstwie – oraz pokoju na całym globie ziemskim; nigdy nie nazywa kłamstwa kłamstwem i pozwala, by ludzki umysł snuł najbardziej fantastyczne wyobrażenia o Bogu. Stoi bowiem na gruncie „wolności religijnej” – uzupełnieniem rewolucyjnej triady jest rzecz jasna „wolność”, rozumiana przez francuskich oświeceniowych filozofów, jako wolność od dogmatów katolickich oraz od, zarówno duchowej, jak moralnej i doczesnej, władzy Chrystusa – Króla. 

Tymczasem zadaniem każdego biskupa – a Prymas Polski przecież nim jest – jest przekazywanie nieskażonej wiary katolickiej, w całej integralności doktryny i świętości , i w ten sposób przyczynienie się do przetrwania Kościoła, zwłaszcza dziś, w czasie jego ogromnego kryzysu, jakiego symptomy widać gołym okiem: pustoszejące seminaria, porzucanie stanu kapłańskiego, apostazja wśród wiernych.

 

Jules-Alexis Meunier - Lekcja katechizmu

Jules-Alexis Meunier – Lekcja katechizmu

Mamy coraz częściej wrażenie, że hierarchowie Kościoła stali się urzędnikami jakiejś organizacji międzynarodowej, która uzurpuje sobie prawo do moralnego rządu nad światem, ale stawia sobie cele wyłącznie materialne; i zarazem – w ich społecznym i politycznym wymiarze – kompletnie utopijne. 

Nie można przejść nad tym dramatem ludzi Kościoła do porządku dziennego. Katolik nie może być ślepy i głuchy, gdy na jego oczach osoby duchowne – na szczęście w Polsce większość księży naucza prawd wiary i nie odstępuje od nich w swoim życiu, i to jest ogromna łaska! – zaczynają głosić to, przed czym Kościół przez wszystkie lata swego istnienia, aż do ostatniego Soboru przestrzegał. Nie iść na kompromisy ze światem. Nauczać w porę i nie w porę tego, co jest objawione przez Boga – i jako takie, jest niezmienne, prawdziwe, wieczne. Co jedynie może człowiekowi zagwarantować zbawienie, jeśli on będzie w tę prawdę daną przez Boga wierzył, będzie do niej dostosowywał swoje życiowe wybory, niezależnie od tego, ile będzie go to kosztowało. 

Gdy Rzym po Soborze Watykańskim II, zwłaszcza w ciągu ostatnich trzydziestu lat, coraz mocniej angażował się w praktyki ekumeniczne, a nawet międzyreligijne, których kulminacją było skandaliczne spotkanie wszystkich religii w Asyżu, nie słychać było pełnego niepokoju głosu polskich biskupów. Nikt – poza jednym sędziwym, lecz bohaterskim biskupem francuskim i leciwym włoskim kardynałem – nie protestował. A przecież ich zadaniem i misją powierzoną przez Boga jest obrona wiary. W praktyce zanegowano w ten sposób w Asyżu pierwsze przykazanie Dekalogu oraz potrójną władzę Chrystusa Króla i Jego Kościoła. Czy nikt z biskupów nie pamiętał, że zostaną oni rozliczeni kiedyś właśnie z tego, czy przekażą swoim wychowankom, kapłanom, ideał katolickiego kapłaństwa w całej jego doktrynalnej czystości, jaką nadał Jezus Apostołom i jakie Kościół katolicki, zawsze, aż do połowy ubiegłego wieku wiernie przekazywał, oraz z tego, czy dochowają wierności Bogu, troszcząc się o wiarę powierzonych sobie wiernych świeckich? 

 

Ilustracja z Katechizmu z 1889 roku

Ilustracja z Katechizmu z 1889 roku

Dla muzułmanów – którzy są ludźmi takimi samymi jak my, ale nie są naszymi braćmi w wierze – najważniejsze jest to, żeby uwierzyli w Boga, porzucili fałszywą religię. Troska Księdza Prymasa nie zwraca się jednak w tę stronę. Czy ktoś z wysoko postawionych hierarchów mówił im w ostatnim okresie, posoborowej „odnowy Kościoła”, że w celu osiągnięcia zbawienia trzeba zostać katolikiem? W czasach, gdy najwyższa hierarchia Kościoła modli się razem z protestantami, gdy chwali Marcina Lutra jako człowieka „głęboko religijnego”, gdy organizuje się wspólne modły z „religiami świata”, odwiedza się synagogi i meczety, mamy obowiązek jako katolicy upominać naszych hierarchów. Przypominać im jeden z głównych dogmatów naszej wiary: Poza Kościołem nie ma zbawienia. Tak nauczał Jezus Chrystus. Ta prawda obowiązuje po kres czasu.

Gani się dziś z różnych stron zwykłych katolików, że coś jest z nimi nie w porządku, bo nie chcą przyjmować z otwartymi ramionami tysięcy przybyszów z innej części świata, z innego obszaru kultury. Pomawia się ich o najgorsze cechy, nawet że są nieludzcy. A przecież w czasach, gdy Kościół prowadził misje w krajach Afryki, misje, które polegaly rzeczywiście na nawracaniu, szerzeniu wiary, a nie na działalności humanitarnej – a cywilizację europejska wprowadzały „przy okazji”, nie była ona zadaniem pierwszoplanowym – bywało wcale nie tak rzadkim zjawiskiem, że duchowni katoliccy, nawet hierarchowie, utrzymywali jak najbardziej poprawne stosunki z muzułmanami; można było nawet mówić o pewnej serdeczności. Zyskiwali szacunek i podziw tych ludzi. Nigdy jednak drogą do tego nie było odwiedzanie meczetów, wspólne modlitwy i „dialog międzyreligijny”. Nikt nie próbował występować z absurdalną tezą, że my, katolicy i wy, muzułmanie czcimy tego samego Boga,  że „wasza religia jest równie dobra”, zostańcie po prostu „dobrymi muzułmanami”.

Dziś próbuje się na nas wymusić – groźbą, moralnym szantażem, połajankami, pogardą dla naszej rzekomo słabej, małodusznej wiary – wcale nie szacunek i naturalną postawę akceptacji wobec drugiego czlowieka, ale pełną akceptację jego błędów. A nawet zbrodni popełnianych w imię religii. To nieporozumienie. Tragiczne – gdy rzecznikiem takiej postawy stają się osobistości Kościoła.

**  **  ** 

Z relacji amerykańskiego dziennikarza, bezpośredniego świadka spotkania w Asyżu w październiku 1986 roku: 

(…) katolicy, protestanci, prawosławni, żydzi, muzułmanie, czciciele węży, Indianie północnoamerykańscy i przedstawiciele innych religii zebrali się, by wspólnie modlić się o pokój. Przedstawiciele różnych religii stanęli obok Jana Pawła II, a ten widok przyczynił się w wielkim stopniu do utrwalenia głównego błędu naszych czasów, wedle którego zabawienie można osiągnąć dzięki praktykowaniu jakiejkolwiek religii. 

Podczas tego spotkania przedstawicieli różnych wyznań zachęcano do sprawowania ich własnych fałszywych kultów. Muzułmanie wyśpiewywali chwałę fałszywego bożka Allaha; afrykańscy animiści w kolorowych szatach wzywali duchy drzew, by przyszły wesprzeć staranie o pokój; amerykańscy Indianie sprawowali pogański obrzęd, zawodząc tubalnymi głosami przeciw złym duchom i machając słomianymi wachlarzami niczym magicznymi różdżkami. Na sprawowanie fałszywych kultów zezwolono również w katolickich świątyniach. W kościele św. Piotra buddyści pod przewodem dalajlamy umieścili na tabernakulum figurę Buddy, okadzali ją i obracali przed nią swoje młynki modlitewne. Nawet kard. Oddi [Silvio Oddi,. w 1969 stanął na czele Komisji Kardynalskiej ds. Świątyń Pontyfikalnych w Pompei i Loreto, legat papieski przy bazylice patriarchalnej w Asyżu – EPP] wyraził wtedy publicznie swoją dezaprobatę: „Tego dnia (…) spacerowałem po Asyżu (…) i widziałem w niektórych miejscach modlitwy prawdziwe świętokradztwa. Widziałem buddystów tańczących wokół ołtarza, na którym w miejscu Chrystusa został umieszczony Budda, okadzających go i oddających mu cześć. Pewien benedyktyn protestował i został usunięty przez policję. (…) Na twarzach katolików, którzy uczestniczyli w tej ceremonii, malowała się dezorientacja”. [John Vennari, za: Catholick Family News, tłum. Tomasz Maszczyk] 

Rezultatem nie może być nic innego jak usiłowanie zbudowania międzynarodowego braterstwa w oparciu o naturalizm i sentymentalizm. Próbkę tego mieliśmy właśnie w postaci wypowiedzianej w nowym, pozbawionym logiki języku, zdumiewającej – dla normalnie myślącego człowieka – formuły polskiego hierarchy. 

„Niestety, moi bracia – pisał kard. John H. Newman, konwertyta z anglikanizmu – że też nie mamy w sobie więcej tego wzniosłego ducha! Jak to się dzieje, że zadowalamy się tym, co jest; że tak bardzo chcemy, by zostawiono nas w spokoju, byśmy mogli używać tego życia, iż gdy ktoś próbuje przekonać nas o potrzebie czegoś wyższego, o obowiązku – jeżeli chcemy zasłużyć na koronę – dźwigania krzyża Jezusa Chrystusa, my uciekamy się do wykrętów, wymówek i usprawiedliwień”.


 

Bóg w jasełkach

 

Próżny spór o Ilość diabłów na główce od szpilki

kiedy grzech stał się w końcu stopniem do ideału

jakim prawem miłość usidlić mogli więc kazuiści

strasząc przez wieki piekłem mrocznego banału

 

Tomista to zwolennik nauk Tomasza Müntzera

komunizm z Ewangelii czerpie słowo „wspólny”

rewolucję czas zacząć czy też raban popierasz

kim jesteś by model związku oceniać tak inny

 

Podnoszą się morza groza ocieplenia klimatu

wzmóc muszą się chyba światowe modlitwy

— może do wielu bogów odwołać się arsenału

z naturą najlepiej wszak dogadują się animiści

 

Znów idą święta choinka tuż słodkie migdały

choć jakby szybciej kręci się i drży Ziemia

czy puści oko diabeł w jasełkach tym razem

bo Bogu zabawnie broda w tryby się wkręciła

 

(październik 2017)

 

Wojciech Miotke

 

****
 
 
 
Ewa Polak-Pałkiewicz- publicystka, pisarka. Autorka m. in. "Prosto w oczy" (wywiad-rzeka z Janem Olszewskim), "Kobieta z twarzą", "Patrząc na kobiety"(2012), "Rycerze wielkiej sprawy. Szkice ziemiańskie"(2015), "Powrót pańskiej Polski"(2016).
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.