Odsłona Gietrzwałdu(zakończenie)
data:16 września 2017     Redaktor: GKut

 
 

„Starożytne złe duchy bliskie człowiekowi, pospołu panowie i słudzy, straszliwi patriarchowie, którzy kierowali pierwszymi krokami Adama na progu przeklętego świata, Chytrość i Pycha patrzą oto z daleka na to cudowne Stworzenie umieszczone poza ich zasięgiem, nietykalne i bezbronne. Zapewne, nasz biedny rodzaj ludzki niewiele jest wart, jednak dziecięctwo wzrusza go do głębi, niewiedza maluczkich każe spuszczać oczy. […] Najświętsza Panna była Niewinnością. […] Spojrzenie Najświętszej Panny to jest jedyne spojrzenie naprawdę dziecięce, jedyne prawdziwe spojrzenie dziecka, które kiedykolwiek spoczęło na naszej hańbie i naszej niedoli” (Georges Bernanos, Pamiętnik wiejskiego proboszcza).

 

Gorges Bernanos, pisarz francuski (1888-1948)

 

Nie wolno pominąć dziewczęcości Niepokalanej. Ona przy poczęciu Syna była jednocześnie dziewczynką i kobietą. Całkowita niewinność i całkowita dojrzałość duchowa splotły się w tym Arcydziele rąk Boga w jedną, absolutnie niezwykłą i najbardziej naturalną zarazem całość.

Maryja przychodzi w Polsce do dzieci, które miały na co dzień do czynienia z ziemią, z przyrodą, z ciężką pracą, ze zwierzętami, z narodzinami i ze śmiercią – bo to wszystko nieodłączne jest od życia na wsi – a zarazem do osób, które potrafią się już modlić, dla których modlitwa jest czymś naturalnym. Przychodzi zatem do istot, które niezawodnie nie były oderwane od rzeczywistości.

Szczególna cecha, która to poświadcza: Barbara Samulowska z Gietrzwałdu tak jak Bernadeta Soubirous z Lourdes nigdy nie opowiadała osobom postronnym – po złożeniu szczegółowych zeznań wobec władzy duchownej, które zostały utrwalone w oficjalnym dokumencie Kościoła – o tym, co widziała i słyszała podczas objawień Matki Bożej. Nigdy też nie przyjmowała – podobnie jak dzieci z La Salette i z Fatimy – żadnych podarunków, nawet najdrobniejszych, jedzenia czy pieniędzy od ciekawskich, którzy pragnęli nakłonić ją do zwierzeń. Bernadeta tak jak Barbara często była indagowana przez pielgrzymów, nie uważała się jednak powołana do tego, by snuć opowieści i wspomnienia, zwierzać się ze swoich przeżyć, rozprawiać o uczuciach i wrażeniach. Czasem tylko z ust tej milczącej dziewczynki, potem niezwykle pokornej i cichej zakonnicy, wyrywał się, niczym głęboko skrywana skarga, wielki okrzyk tęsknoty za niebem.

Ta dyskrecja, powściągliwość, a wręcz żelazna dyscyplina słowa u osób bardzo młodych musi zastanawiać. (Zwłaszcza dziś, gdy jesteśmy na każdym kroku bombardowani informacjami o „cudownościach”, które całymi kaskadami spływają ponoć na uczestników spotkań charyzmatycznych, a którzy potem dzielą się ze wszystkimi naokoło swoimi przeżyciami jakby opowiadali sensacyjny film).

Barbara Samulowska nigdy też nie pojawiła się już w Gietrzwałdzie – od czasu swego wyjazdu stąd, jeszcze w tym samym roku 1877, niedługo po objawieniach. Gdy jedyny raz, w 1923 roku, przyjechała, jako siostra zakonna, z Gwatemali do Polski i znalazła się w Chełmie, by spotkać się z bratem, nie była w stanie przełamać lęku przed urzędnikami i policją niemiecką, by powrócić raz jeszcze do miejsca, gdzie rozmawiała z Matką Bożą. Pamięć psychicznych tortur i upokorzeń, jakich tam zaznała przed blisko pięćdziesiecioma laty musiała być bardzo żywa.

O tym, co zdarzyło się w Gietrzwałdzie w 1877 roku można mówić jak o jeszcze jednym z „dziwów tego świata”, które nie wiadomo, czy są prawdą czy legendą („…i właśnie wtedy na drzewie zapaliło się światło, wśród wielkiej jasności dziewczynka ujrzała sylwetkę młodej kobiety, kobieta siedziała na tronie, a nad jej głową aniołowie podtrzymywali złotą koronę…”), ale  dziś wielu z nas ma trudności z przyjęciem tego rodzaju opowieści, szuka zakorzenienia w materii mniej widowiskowej, podświadomie obawiając się, żeby nie okazać się prostaczkiem.  

Matka Boża jest w Gietrzwałdzie niezwykle powściągliwa. Mówi bardzo mało.  

„Jedna z zasad antykryzysowych przedstawionych przez biskupa Poitiers, Louis-Édouard kard. Pie (1815—1880), który oglądał na własne oczy skutki porewolucyjnego kryzysu we Francji i Europie, głosi, że Bóg nigdy nie pozostawia społeczności i instytucji pogrążonych w kryzysie samym sobie. Pomoc przychodzi niezawodnie, nie bezpośrednio jednak, ale przez pośredników. Przez pojedynczego człowieka albo grupę ludzi. Narzędzie to najczęściej w ocenie postronnych jest całkowicie nieodpowiednie, słabe, niezdarne, wręcz żałosne i śmieszne. A jednak Bóg sprawia, że okazuje się ono de facto silne i skuteczne. Jest to znak, że to nie owo narzędzie, lecz sam Bóg kieruje biegiem wydarzeń”, czytamy w jednym z esejów. Oto cała tajemnica wybrania analfabetki i nędzarki w łachmanach, Bernadety Soubirous w Lourdes, pasterki Joanny D’Arc w wiosce Domrémy – która przywdziała zbroję i stanęła na czele armii – małych dzieci z Fatimy, prostaczków z La Salette i ubogich dziewcząt z Gietrzwałdu. Jest jednak istotny warunek. Narzędzie wybrane przez Boga musi być uległe. Nie może lekceważyć natchnień, które otrzymuje. Musi być wytrwałe i wypełniać je.

Gdy Matka Boża czterokrotnie (dodając objawienie na Rue du Bac w Paryżu) w XIX wieku i raz w XX wieku ukazuje się osobom najbardziej chyba na świecie wyzutym z przeświadczenia o tym, że są kimś lepszym od innych – z przekonania o własnej bezgrzeszności, mądrości, nieograniczonych możliwościach i całkowitej niezależności – zapewnia je nie tylko o swej opiece, ale i o władzy królewskiej, którą otrzymała od Boga. Zawsze, choć na różne sposoby, powtarza słowa, które wyrzekła pięćset lat wcześniej do Indianina Juana Diego w Meksyku w 1531 roku: „Czyż nie jestem przy tobie ja, Twoja Matka?” Do dzieci w Fatimie w 1917: „Nie bójcie się… Przychodzę z Nieba”. I w Gietrzwałdzie: „Nie smućcie się, bo Ja zawsze będę z wami”… (były to ostatnie słowa Maryi skierowane do wizjonerek i do Polaków). Ale pragnie jednego: byśmy Jej posłuchali. Żeby Jej posłuchać trzeba zrozumieć, co mówi. Pojąć Jej język. To, wbrew pozorom, nie jest ani tak bardzo proste, ani tak oczywiste.

 

Diego Velazquez - Koronacja Najświętszej Maryi Panny

Diego Velazquez – Koronacja Najświętszej Maryi Panny

 

Chyba czymś najgorszym jest niezrozumienie własnej Matki. Niezrozumienie, co mówi do nas, gdy wypowiada słowa: „Jam jest Niepokalane Poczęcie”. I gdy prosi o stały, codzienny różaniec. Czy na pewno rozumiemy te słowa?

Nowy rodzaj człowieka

Gdy patrzymy na minione lata, podczas których objawienia w Gietrzwałdzie były właściwie całkowicie w życiu Kościoła polskiego pomijane, musi pojawić się pytanie, jakiego rodzaju człowiek może, nie popadając w wewnętrzny konflikt, ignorować fakt przyjścia Matki Bożej na polską ziemię i pomijać milczeniem, lub zagłuszać potokiem niepotrzebnych słów to, o co prosiła? Zwłaszcza, gdy jest on katolikiem, księdzem, a nawet biskupem. A nawet kimś więcej.

Żeby to zrozumieć, najpierw trzeba zadać sobie pytanie, skąd brał się w XIX wieku atak niemieckiej furii wymierzonej w katolicyzm, reprezentowany przez polskie parafie, na ziemi zagarniętej przez Prusy?

Niemiecką mentalność owego czasu zdominował całkowicie protestantyzm. Dobrą analizę choroby, jaką jest protestantyzm przedstawił ks. Yves le Roux FSSPX, rektor seminarium Bractwa św. Piusa X w Stanach Zjednoczonych. „Protestantyzm stworzył nowy rodzaj człowieka”, zauważa francuski duchowny, „którego postawa zmienia się stosownie do chwilowych uczuć oraz okoliczności. Błędem byłoby jednak postrzegać tego nowego człowieka po prostu jako hipokrytę: w istocie jest jeszcze gorzej! Hipokryzja jest świadomą i rozmyślną postawą względem prawdy, mającą na celu stworzenie wrażenia, że w rzeczywistości się ją kocha i jest się jej oddanym” [Powrót Attyli, cyt. za Zawsze Wierni, nr 6/187, tłum. Tomasz Maszczyk. Pierwodruk: The Angelus, 2006].

Ks. Y. le Roux dowodzi, że tutaj chodzi o taki typ człowieka, który w ogóle nie ma kontaktu z prawdą i rzeczywistością. Jest całkowicie poza nią. „Skupiony całkowicie na sobie samym, zafascynowany pozorami, człowiek współczesny żyje kłamstwem, nie zdaje sobie jednak z tego sprawy. Dla niego jest to permanentny, normalny stan życia”.

Taki jest stan umysłów ogromnej większości ludzi w krajach niegdyś katolickich. Nie jest to jednak jedynie owoc degrengolady ostatnich lat, radykalny efekt rewolucji kulturowej, postmodernizmu i dewastacji norm moralnych. To efekt długotrwałego procesu, stopniowej destrukcji w dziedzinie religijnej, moralnej i filozoficznej, który dokonał się na naszym kontynencie od czasów Lutra i której protestantyzm był początkiem i źródłem. „Obecnie człowiek prowadzi powierzchowne życie w całkowicie fikcyjnym świecie”. Jak do tego doszło?

 

Ks. Yves le Roux

Ks. Yves le Roux

Autor eseju wyjaśnia, że protestantyzmu nie można uznać za żadną religię (choć przywdziewa maskę religii, a nawet religii chrześcijańskiej!). Nie tylko dlatego, że nieobecny jest w nim kapłan, ołtarz i ofiara. Rzecz tkwi w  socjologicznym i filozoficznym aspekcie tego nurtu myślenia. Przyjmując i głosząc zasadę wolnej interpretacji wyraża on „absolutną wyższość rozumu nad wszystkim innym, nawet w sferze religijnej. Rozum może osądzać wszystko, jest bowiem suwerenny i niezależny. W ten sposób rozum sam staje się źródłem porządku, zamiast być instrumentem nakłaniającym nas do podporządkowania się dyscyplinie danej nam przez Boga”.

I w tym tkwi zapewne przyczyna faktu, iż Maryja przychodząc na ziemię posługiwała się prawie zawsze dziećmi, istotami, które lepiej niż dorośli, w sposób naturalny – zwłaszcza te wychowane na wsi – uznawały swoją zależność i potrafiły się bez problemu podporządkować (rodzicom, katechecie, starszym), nie było w nich nawet najmniejszej iskierki buntu.

Bowiem to właśnie „absolutna suwerenność rozumu” rodzi bunt i prowadzi w dziedzinie społecznej prostą drogą do aktu rewolucyjnego. Ks. Yves le Roux przypomina, że istotą rewolucji jest niezmiennie „nienawiść do wszelkiego porządku, który nie zostałby ustanowiony przez samego człowieka i w którym nie byłby on królem i bogiem równocześnie” (wg znanej definicji Jean-Joseph Gaume`a ). To jest kwintesencja zasady wolnej interpretacji.

Żyjąc pośród natury, obserwując jej prawa, człowiek uczy się pokory wobec Stwórcy, nie jest skłonny przyznawać sobie sprawstwa – nawet tylko potencjalnego – tego, co istnieje wokół niego. Gdy jest katolikiem nie ma ambicji, by pokonywać, modyfikować, czy ulepszać zasady życia, które są odwieczne. Tymczasem rewolucja protestancka jest czymś, co dokonuje się stale, nie da się jej powstrzymać; rozum człowieka, który przyjął protestantyzm jest tak wzburzony, że „nie może uznać żadnego autorytetu i stale musi być w stanie buntu”. Taka jest przyczyna braku doktryny w protestantyzmie. Jedyną instancją jest tu własne sumienie, ma ono rozstrzygające zdanie także we wszystkich kwestiach moralnych. Zdaniem protestantów nie tylko nie potrafimy nie popełniać grzechów, wręcz musimy grzeszyć, ale Pan Bóg nam ich nie odpuszcza. Tkwimy w błędnym kole naszych ograniczeń, niemożności, upadku i poczucia zarazem, że to my „jesteśmy wszystkim”.

Bluźnierstwo protestantyzmu

„Protestantyzm jest potwornym bluźnierstwem przeciwko miłosierdziu Bożemu”, podsumowuje autor Powrotu Attyli, „stałym źródłem skrupułów dla swych wyznawców. Ma też destrukcyjny wpływ na samą religię, jako że – postrzegany przez wielu jako religia – czyni ich niewolnikami grzechu i buntownikami przeciw ładowi ustanowionemu przez Boga, zwłaszcza zaś przeciwko porządkowi Jego miłosierdzia”.

Dlatego właśnie Bismarck nie widział innej możliwości postępowania wobec Polaków – żadnego uznania, szacunku, nie mówiąc już o współpracy itd. – jak tylko czynić wszystko „by ich wytępić”. Tak, nie przymierzając, jak tępi się pchły, szczury czy pluskwy.

I oto Bismarckowi, jako rządcy w Prusach, a potem personie numer jeden w zjednoczonych – dzięki jego niewątpliwemu geniuszowi politycznemu – Niemczech, spada z nieba instrument do rozprawienia się z Polakami, zwłaszcza z polskimi katolikami: prawo. Tylko na tym polu, mnożąc restrykcyjne ustawy, wszelkie ogranicznia, klauzury, obostrzenia, może sprowadzić społeczność tak mu niemiłą do rangi obywateli podrzędnej kategorii, a więc faktycznie niemieckim butem „wdeptać ich w ziemię”.

 

Otto von Bismarck w ostatnich latach życia

Otto von Bismarck w ostatnich latach życia

Prawo dla protestantów jest rodzajem zastępczej religii. (Dziś widzimy żałosny triumf podporządkowania się temu absurdalnemu kultowi prawa, gdy próbuje się na forum Unii Europejskiej oskarżać Polskę przed unijnym trybunałem o to, że broni swych obywateli przed terroryzmem, czy przed – toutes proportions gardées – rozprzestrzenianiem się zarazy niszczącej drzewa w polskich lasach). Tak się dzieje, skoro nic po grzechu pierworodnym nie jest  – zdaniem protestantów – dobre, nawet Bóg „nie jest w stanie” przezwyciężyć jego skutków – wszystkie nasze uczynki są bezużyteczne, a nawet złe; pokój, jaki mogą nieść nie jest nigdy czymś prawdziwym. „W tej sytuacji tylko prawo może decydować o tym, co jest dobre, co złe” (ks. Yves le Roux). I to ono, a nie cnota, „może też uczynić nas dobrymi”. Stąd niewątpliwie bierze się niemiecki legalizm, kult prawa i siły oraz całkowita bierność obywateli niemieckich wobec niemoralnego, a wręcz zbrodniczego prawa, które rozkwitło w III Rzeszy.

Skoro nie istnieje doktryna, to także moralność w protestantyzmie – i w każdej zbudowanej na protestantyzmie instytucji państwowej – nie ma się na czym oprzeć i staje się jedynie moralizmem, a moralizm skutecznie niszczy prawdziwą moralność. Co nie kłóci się z faktem, iż „[protestantyzm] zgodnie z zasadą wolnej interpretacji odrzuca wszelki autorytet i uważa go za bezprawny”. Ks. Yves le Roux dowodzi, iż „promowana obecnie zasada wolności religijnej prowadzi w nieunikniony sposób do rozpadu społeczeństwa, niezdolnego już oddać czci należnej swemu Stwórcy”. Czyż trudno jest znaleźć na to dowody obserwując co dzieje się za naszą zachodnią granicą? Tak właśnie, widać to jak na dłoni we współczesnych Niemczech, przejawia się ostateczny efekt protestantyzmu w wymiarze społecznym, a jest nim utrata kontaktu z rzeczywistością elit politycznych, a wraz z nimi całego społeczeństwa. „Społeczeństwo przestaje istnieć, poza płaszczyzną czysto materialną, w której liczą się różne techniki zdobywania pieniędzy”. To jednak nie zapewni żadnemu państwu, ani żadnemu społeczeństwu przetrwania.

Neopogaństwo, jakie uderza nas dziś w Niemczech, całkowite niemal wyzucie z chrześcijańskich zasad, z chrześcijańskiego stylu zachowań, języka, z odruchów chrześcijańskiego miłosierdzia, owocujące wyraźną skłonnością do irracjonalizmu, utopijnej wizji świata, zostało pieczołowicie wyhodowane na protestantyzmie. Protestantyzm przenika dziś jednak, nie napotykając właściwie żadnych przeszkód, żadnego oporu, także do wnętrza Kościoła katolickiego, dokonując w nim rewolucyjnej zmiany, zgodnie ze swoją naturą. Brakuje dziś w Kościele ciał odpornościowych, które potrafiłyby tę zarazę zwalczyć, bowiem przyjęta została zasada ekumenizmu i wolności religijnej, jako podstawowe „zdobycze na drodze postępu”, usankcjonowanego przez ostatni (duszpasterski) Sobór. Europa, pozbawiona duchowego i moralnego przywództwa Kościoła katolickiego, staje dziś na skraju rozpadu.

 

Józef Chełmoński - Przed burzą

Józef Chełmoński – Przed burzą


„Zamalowywano freski, detronizowano świętych, rozbijano figury, niszczono ołtarze – by utorować drogę do wielkiego marszu ku przyszłości, będącego w istocie buntem przeciw naszym przodkom w wierze. Byliśmy jak niewdzięczne dzieci, które nie chcą, by im mówić, co mają robić” (Anthony M. Esolen, Pobożność i ojcostwo).

Nie tylko jednak ołtarze i figury świętych niszczono, bądż – jak w niektórych miejscach w Polsce, gdzie dewastacja miała dużo łagodniejszy przebieg niż na Zachodzie – wynoszono na strychy plebanii lub stawiano w ciemnych kątach zakrystii.  „To, co utraciliśmy, jest daleko cenniejsze, ważniejsze i ma bardziej fundamentalne znaczenie. (…) Tym, co utraciliśmy, co utraciła olbrzymia większość katolickiego duchowieństwa, jest przekonanie o niezmienności katolickiej prawdy. Świadomość prawdziwej wartości świętych obrazów i szacunek wobec ołtarzy są bowiem wynikiem uznania niezmienności prawdy – niezmienności wiary katolickiej. (…) właśnie owa utrata wiary w niezmienność obiektywnej prawdy jest zwodniczym wpływem naszych czasów…” (John Vennari, Fatima i wielka kara, za: Catholic Family News, tłum. Tomasz Maszczyk).  

Jest całkiem prawdopodobne, że Otto von Bismarck, po objawieniach w Gietrzwałdzie zrozumiał to, czego nie pojmował dotąd sam i czego nie potrafili w żaden sposób zrozumieć jego zwolennicy, dla których był czymś na kształt świeckiego bożka. Że ignorował do tej pory rzeczywistość – łudząc siebie i innych, że potrafi ją w stu procentach uporządkować, budując świecką potęgę swojego państwa. „Zdziczały geniusz” miał wszelkie dane, by pod koniec życia pogrążyć się w rozpaczy. Fortuna okazała się zmienna, ludzie, a nawet głowy koronowane, niesprawiedliwi. Najbliżsi, w tym ukochane zwierzęta – śmiertelni. A na skraju jego imperium Dziewica w koronie nad głową zachęcała po polsku do modlitwy te „uprzykrzone muchy”, niesforny lud, jaki zanieczyszczał jego państwo. Lud, który przyrównywał do zwierząt.

Znak białego płótna, symbol wody ze źródła

Nigdy dość przypominania, że łaska buduje na naturze. Przestaliśmy dziś rozumieć własną naturę, współpracować z nią, żyć z nią w harmonii… A wiejskie wychowanie na ziemiach polskich w XIX wieku, to było wychowanie w karności, twarde chłopskie życie, gdzie obowiązek jest zawsze na pierwszym miejscu, a przyjemności rzadkie i niewyszukane, szacunek wobec dorosłych jest społeczną normą, więź z najbliższymi zasadą życia, niewinność czymś oczywistym, podziw zaś wobec dzieła stworzenia tym, co wyznacza horyzont intelektualny. To wszystko, a nade wszystko prosta, dziecięca wiara „widzących” – dały podstawy, by mogła rozegrać się właśnie tu, na wsi, nieopodal starego parafialnego kościoła, w całym swym dramatyzmie, ta – czterokrotnie powtarzająca się w całym stuleciu – nieprawdopodobna scena rozmowy bardzo młodych ludzi z Niebem.

Jeden z najpiękniejszych obrazów z Gietrzwałdu to rozłożenie u stop klonu, na którym objawiała się Matka Boża jako Królowa, na Jej prośbę, czystego, wybielonego na rosie i słońcu, lnianego płótna. Po to, by mogli dotknąć się go chorzy. I pobłogosławienie przez Nią źródła, które było niedaleko, by jego wodą można się było obmyć i odzyskać to, co utraciliśmy. Zdrowie duszy i ciała. Bo tym właśnie jest, w symbolicznym sensie, obmycie się wodą – dotarciem do prawdy, do sensu, do istoty. „Idźcie do źródła i obmyjcie się”, mówiła Maryja łagodnie, ale zarazem stanowczo do Bernadety, bo zawsze zwracała się do tej niedożywionej dziewczynki – która razem z rodziną mieszkała w wilgotnej norze zwanej „lochem” – per „Wy”.

„Lourdes [Fatima, Gietrzwałd – EPP] potwierdza, że nadprzyrodzoność jest obiektywna i nie emanuje z umysłu lub fantazji ludzkiej. Tam natura chorej cielesności ulega, wbrew prawom fizycznym i pewnikom medycyny, nadprzyrodzonej potędze. Ta zaś udziela się w bardzo czytelny sposób, manifestując swój Boski charakter. Bóg objawia się nie jako produkt ludzkich uczuć, lecz ten inny, transcendentny, jako Bóg i Pan, jako Król i Ojciec, pochylający się w wielkim miłosierdziu nad nędzą swoich dzieci, aby je uratować i zbawić w wieczności. To nie człowiek stworzył Boga, jak chcą materialiści wszystkich odcieni. To Bóg stworzył człowieka. Taka jest prawda, a Lourdes [Fatima, Gietrzwałd] jest tej prawdy jasnym potwierdzeniem” (ks. Karol Stehlin FSSPX).

Matka Boża pojawia się na ziemi w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat tak często, bowiem prawda ta jest zagrożona – zagrożona w samym Kościele.

Pojawia się w Gietrzwałdzie, przy całym swym dziewczęcym wdzięku, niewinności, delikatności, jako Postać najbardziej na świecie mężna, zbrojna, otoczona hufcami anielskimi, zwycięska: Obrończyni prawdy o Bogu. Obrończyni prawdy o swoim Synu, Jezusie Chrystusie, Odkupicielu świata. Demaskatorka wszystkich herezji – najohydniejszch, najbardziej wulgarnych kłamstw o Bogu, najokropniejszych blędów myślowych, w jakie zabrnąć może rodzaj ludzki. Stolica Mądrości, przychodzi do nas osobiście, by nas przed herezją protestancką, której skutkiem jest modernizm, skutecznie obronić. W małej polskiej wiosce ukazuje się na tronie, wśród oddających Jej hołd aniołów, w królewskim majestacie, który mówi o władzy, jaką otrzymała od Boga. Wskazuje na różaniec, bowiem on zawiera wszystkie podstawowe, niezmienne prawdy naszej katolickiej wiary. Kontemplując je powracamy do rzeczywistości. Przypominamy sobie Komu zawdzięczamy zbawienie, i jaka jest jego cena. Uprzytomniamy sobie, kim jesteśmy wobec Boga. Prawdy dziś zanegowane, odrzucone, wyśmiane, nie tylko przez świecki, niegdyś chrześcijański świat, sprotestantyzowany do szpiku kości, ale przez modernistyczną teologię głoszoną przez ludzi Kościoła. Maryja przychodzi, by nam powiedzieć, że gdy będziemy te prawdy zachowywać, nie mamy się czego bać. Mamy tylko, jako istoty rozumne, korzystające prawidłowo z daru rozumu, potrafiące wywieźć skutek z przyczyny i uznające zasadę niesprzeczności, trzymać się niezmiennej prawdy, jaka została ludziom przez Boga objawiona. Prawda o Bogu jest niezniszczalna. Prawda ta jest podstawą wszelkiego ziemskiego ładu. Prawda ta – o ile ją zachowamy – da nam, Polakom duchową siłę, przytomność umysłu, moralną pewność, które traci w zawrotnym tempie świat.

Kościół Jej Syna nie zostanie nigdy pokonany. Polska, Jej królestwo, nie zginie, pomimo zakusów wrogów.

 

Gietrzwałd, tuż przy miejscu objawień (fot. Wiesława Konopka)

Gietrzwałd, tuż przy miejscu objawień (fot. Wiesława Konopka)

 

 

****
 
 
 
Ewa Polak-Pałkiewicz- publicystka, pisarka. Autorka m. in. "Prosto w oczy" (wywiad-rzaka z Janem Olszewskim), "Kobieta z twarzą", "Patrząc na kobiety"(2012), "Rycerze wielkiej sprawy. Szkice ziemiańskie"(2015), "Powrót pańskiej Polski"(2016).
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.