„Człowiek stał się małym, malutkim celem śmierci” – wspomina Teodor Musioł, jeden z uczestników bitwy na terenie Dąbrowej-Strugi. Dzień przed zbrodnią w lesie obozowała grupa żołnierzy pochodzących z różnych wcześniej rozbitych jednostek. Byli wśród nich między innymi mężczyźni z Kielc, Piotrkowa Trybunalskiego i Częstochowy – w sumie około 600 żołnierzy. Zmierzali do Lublina, gdzie chcieli ponownie dołączyć do Wojska Polskiego. Najpierw ich celem miała być Warszawa, jednak dotarcie do niej okazało się niemożliwe. Kilka godzin później na grupę natrafił bardzo liczny batalion Wehrmachtu z 15 zmotoryzowanego pułku piechoty 29 Dywizji Piechoty, idący od strony Lipska.
Zdjęcie zidentyfikowane jako przedstawiające zbrodnie w Ciepielowie: ciała zabitych Polaków (domena publiczna).„Wybuchła strzelanina. Niemcy wycofali się. Kilka samochodów pancernych nieprzyjaciela zniszczono wraz z załogami. Zdawało się, że walka wygasa, ale piekło dopiero było przed nami” – kontynuuje swoją opowieść Musioł. Major Pelc, który dowodził Polakami, odmówił złożenia broni, które zaproponował niemiecki generała Lemmelsen. Na tę odmowę niemiecki pułk zareagował atakiem. Był to początek przesądzonej od pierwszych chwili bitwy. Niemcy byli w przewadze zarówno pod względem liczebnym jak i uzbrojenia. W ostatnich momentach bitwy Polacy walczyli już na bagnety, odnosząc przy tym niewielkie sukcesy, Niemcy jednak przeważyli dzięki bardziej zaawansowanej technicznie broni. Nikt spośród broniących się nie został oszczędzony: dobijano rannych i palono las. Musioł przeżył ukrywając się w rowie
Po kapitulacji Polaków tych, którzy przeżyli, wzięto do niewoli. Zdjęto im mundury, prawdopodobnie po to, aby upodobnić ich do partyzantów. Niemcy kazali im iść jeden za drugim drogą Lipsko-Ciepielów. Dokąd? Nie wiadomo, ponieważ momentalnie z wozów jadących za jeńcami otworzono ogień z karabinów maszynowych.
Mord na jeńcach w Ciepielowie pokazuje brutalną systematyczność i brak litości Niemców już od pierwszych dni drugiej wojny światowej. Opis jednego ze zdjęć zrobionych przez niemieckiego żołnierza brzmi „Pozbyto się polskiej piechoty”.
za: histmag.org
5 września 1939 roku w okolicach Serocka, niemiecki 604. Lekki Batalion Budowy Dróg stał się świadkiem ataku wojsk polskich na 1. Kompanię Sanitarną 32. Dywizji Piechoty. Jednak wbrew doniesieniom rozgłośni Deutschlandsender, dzięki interwencji polskiego oficera oddział ten nie ucierpiał. Batalion stracił tego dnia 6 ludzi. Strat tych „(…) dałoby się częściowo uniknąć, gdyby kompanie miały wystarczająco dużo broni. Poza tym okazało się, że młodzi członkowie Służby Pracy prawie w ogóle nie zostali przeszkoleni, przez co tracą nieco panowanie nad sobą”. W nocy z 4 na 5 września w punkcie zbiórki jeńców w Serocku doszło jakoby do próby ucieczki, podczas której wybuchła panika.
„Zaczęła się gwałtowna strzelanina, którą przerwała dopiero energiczna interwencja oficerów”. Żołnierze 604. Lekkiego Batalionu Budowy Dróg, „jeszcze trochę wzburzeni i wyprowadzeni z równowagi wydarzeniami dnia”, „z nadmiernego zdenerwowania” zastrzelili 84 jeńców. W toku przesłuchania świadków pod koniec lat sześćdziesiątych nie udało się wyjaśnić, czy jeńcy polscy w Serocku rzeczywiście podjęli próbę ucieczki. Jeńcy mieli zostać ostrzelani zarówno z karabinów, jak i z ustawionych dodatkowo armat przeciwpancernych, przy czym ogień przerwano dopiero wówczas, gdy pojawiło się niebezpieczeństwo, że ucierpią też żołnierze niemieccy. Tego samego wieczoru w sąsiednim Łowinie „w chwili przybycia około 800 jeńców zdenerwowani żołnierze również nadużyli broni podczas prób ucieczki”.
https://www.tygodnikprzeglad.pl/wehrmacht-jak-ss/
Warto przytoczyć również fragmenty poniższego artykułu, które wykazują, że niemiecka armia bardzo często działała jak organizacja terrorystyczna, nie przestrzegając żadnych międzynarodowych konwencji. Działania te miały miejsce od samego początku wojny, co wskazuje na realizowanie ściśle wytyczonego planu i obala mit o "zwykłych Niemcach zmuszonych do wojny". Walka o prawdę historyczną powinna obejmować również działania wywierające presję na niemiecki rząt, aby jego polityka edukacyjna uwzględniała historyczne fakty, czyli akty terrorystyczne wymierzone w polską armię i zwykłych Polaków.
Sprowadzenie Polaków do roli niewolników lub ich całkowita zagłada – taki cel przyświecał niemieckim oddziałom przekraczającym granice II RP 1 września 1939 r. Od samego początku z wyjątkową precyzją i skrupulatnością realizował go Wehrmacht.
(...)
Hitler i jego dowódcy przemienili Wehrmacht w sprawną maszynę do zabijania. Czasy, kiedy wojenna przemoc ograniczała się do działań frontowych, dawno minęły. W „Wytycznych do jednolitego przygotowania Wehrmachtu do wojny 1939/40” wyznaczono armii rolę wykraczającą daleko poza jej tradycyjne zadania. W planowanej okupacji Polski Wehrmacht miał dodatkowo pełnić obowiązki administracyjno-policyjne. Oznaczało to, że przynajmniej w początkowej fazie cała administracja cywilna, podobnie jak wszystkie służby mundurowe, będzie podlegała wojsku. Mimowolnie więc dokument zdradzał totalny charakter nadchodzącej wojny, w której armia miała decydować o losie ludności cywilnej.
Bomby na bezbronne miasta
Nie zawodowi żołnierze, ale właśnie cywile stali się pierwszymi ofiarami niemieckiej inwazji. Zanim pancernik „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzeliwanie Westerplatte, eskadra Luftwaffe zbombardowała Wieluń. W dwóch nalotach dokonanych wczesnym rankiem 1 września zginęło niemal 2170 osób, a ok. 75% zabudowy miasta legło w gruzach. Trzy dni później Luftwaffe zrzuciła bomby na Sulejów. Miasto zostało zniszczone w 70%, zginęło ok. 700 osób. 8 września, w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, niemieckie bomby trzykrotnie spadły na Janów Lubelski, w którym tego dnia był odpust. „O godz. 11.30 rozpoczyna się uroczysta suma. Kościół przepełniony ludźmi. W połowie sumy, po podniesieniu słychać z oddali warkot samolotów. Na pewno nie będą bombardować bezbronnego miasta, przecież tu sami cywile. Nie ma wśród nich ani jednego żołnierza. Ale warkot staje się coraz głośniejszy. I nagle spadają bomby na miasto, jedna koło kościoła; huk niesamowity, ludność ucieka. Janów płonie. Widok niesamowity. Na rynku wielu poległo od bomb. Słychać jęk ludzi, mieszający się z jękiem zwierząt. Znowu słychać warkot bombowców. Powtórnie bombardują miasto. Chcą zniszczyć kościół. Obok niego padają bomby. Inne spadają na domy mieszkalne. Godzina 16. Niemcy po raz trzeci bombardują miasto! Wokół zabici, zgliszcza domów i sterczące kikuty kominów”, wspominał ówczesny wikariusz ks. Czesław Dmochowski. Zginęło ok. 350 osób. 13 września piloci 8. Korpusu Lotniczego Luftwaffe urządzili sobie zawody w trafianiu do celu we Frampolu. W ciągu kilku godzin ponad setka samolotów zrównała z ziemią niemal całe miasto. Miejscowości te nie miały żadnego znaczenia militarnego, w żadnym nie stacjonowała polska jednostka wojskowa.
Martwe konwencje
Do najgłośniejszych przykładów bestialstwa Wehrmachtu w pierwszych miesiącach okupacji należą mord na ocalałych obrońcach budynku Poczty Polskiej w Gdańsku oraz pacyfikacja Bydgoszczy. Tylko podczas tej ostatniej akcji śmierć z rąk niemieckich żołnierzy poniosło ok. 5 tys. cywilów, których jedynym przewinieniem było obywatelstwo polskie. Aby zabezpieczyć się przed odwetem, władze okupacyjne cały czas trzymały przed swoją siedzibą zakładników. „Oni sami i przechodzący Polacy wiedzieli dokładnie, że za każdy strzał (…) jeden z nich będzie musiał zginąć – raportował 8 września szef komendy operacyjnej w Bydgoszczy. – Ponieważ polscy strzelcy z ukrycia nawet tym nie dali się odstraszyć, spełnił się los pojmanych zakładników”.
Pacyfikacja wsi
Dantejskie sceny rozgrywały się również poza ośrodkami miejskimi. Agresję niemieckich żołnierzy potęgowała bieda i zacofanie polskiej wsi. „Tam, gdzie obecny jest wyłącznie polski element, wszystko jest zniszczone, brudne i nędzne, (…) ludzie zdemoralizowani, ulice i domy brudne”, relacjonował jeden z oficerów. Według różnych szacunków, w trakcie kampanii wrześniowej Wehrmacht spacyfikował od 430 do niemal 480 wsi. Już pierwszego dnia wojny w Zimnowodzie i Parzymiechach (okolice Częstochowy) od niemieckich kul zginęło ok. 110 mieszkańców. Podobny los spotkał m.in. przygraniczny Wyszanów, gdzie 2 września wymordowano ponad 20 starców, kobiet i dzieci. Wcześniej wszyscy nadający się do pracy mężczyźni zostali wywiezieni w głąb Rzeszy. Podczas kampanii wrześniowej całkowicie znikły z powierzchni ziemi m.in. Kajetanów (Łódzkie) i Torzeniec (Wielkopolska), gdzie Wehrmacht zabił łącznie ponad stu mieszkańców. Ci, którzy cudem przeżyli, nie mieli dokąd wracać.
Polowanie na Żydów
Rozmiary bestialstwa żołnierzy Wehrmachtu niepokoiły niektórych dowódców. „Smutkiem napełnia nas widok niemieckich żołnierzy, którzy bezmyślnie podpalają, mordują i rabują (…), bez skrupułów łamiąc prawo i plamiąc honor niemieckiego żołnierza”, zwierzał się jeden z oficerów w połowie października 1939 r. Kiedy jednak mjr Rudolf Langehauser próbował interweniować w tej sprawie u szefa sztabu, usłyszał tylko, że zgodnie z rozkazami każdy Polak mógł być rozstrzelany na miejscu.
Mit uciszał sumienia
Choć te zbrodnie obciążają SS, odpowiedzialność za nie spada na Wehrmacht. To właśnie armia sprawowała wówczas pełnię wojskowej i cywilnej kontroli nad podbitymi terenami. Naturalnie zdarzali się oficerowie, którzy protestowali przeciwko bestialstwu Einsatzgruppen. Częściej jednak Wehrmacht przymykał oczy na działalność SS, a nawet czynnie ją wspierał. Tuż przed inwazją na Polskę członek Sztabu Generalnego meldował, że w sprawie funkcjonowania Einsatzgruppen „szybko doszliśmy do porozumienia”. Opornym zaś przypominano, że „wsparcie komand operacyjnych w ich zadaniach policji granicznej i państwowej jest w interesie wojska”.
https://www.tygodnikprzeglad.pl/czarny-wrzesien-1939/