Poprzednie pikiety organizowane pod Szpitalem Bielańskim zazwyczaj przebiegały bardzo spokojnie i monotonnie. Przechodzący pacjenci i pracownicy szpitala ostentacyjnie odwracali wzrok, czasem coś szeptali pod nosem, ale przez większość czasu mieliśmy poczucie, że nasz przekaz odbija się od nich jak groch od ściany. Wtorkowa pikieta udowodniła nam, że wytrwałość przynosi owoce.
Już od samego początku pikiety spotkaliśmy się z „oburzonymi” rodzicami twierdzącymi, że naszych banerów nie powinny oglądać dzieci. Tej samej wrażliwości nie wykazywali wobec dzieci zabijanych w Szpitalu, z którego wychodzili – informacje o dokonywanych tam aborcjach zbywali machnięciem ręki. Pojawili się również tacy, którzy zamiast podjąć merytoryczną dyskusję rzucali w naszą stronę obelgi, po czym szybkim krokiem uciekali, żeby nie usłyszeć naszego zdania.
Bez wątpienia najciekawszą postawę zaprezentował kierownik ochrony Szpitala Bielańskiego. Już na samym początku pikiety podszedł do nas, co nie zdarzyło się ani razu od prawie roku naszych pikiet, i spytał, o której godzinie kończymy zgromadzenie. Później, kiedy wybiła godzina do której mieliśmy zarejestrowaną pikietę, stanął przy głównym wejściu i z daleka energicznie gestykulując dawał nam znać, że mamy sobie już iść.