Bożena Ratter: Narracja, która nas obraża i poniża
data:17 czerwca 2017     Redaktor: Agnieszka

Na Kresach Wschodnich utraciliśmy tysiące wsi i miasteczek oraz setki miast. Ale niewiele z nich ma tak dobrze udokumentowane (efekt kilkuletniej pracy z dokumentami źródłowymi i świadkami ks. Tadeusza Patera) dzieje najnowsze i losy Polaków tam mieszkających w XX wieku, jak wieś Rumno.

 
 
 
W 1672 r. pod Komarnem rozegrała się bitwa Sobieskiego z Tatarami. W 1801 r. klucz dóbr komarnickich nabył hr. Antoni Józef Lanckoroński, marszałek regionu galicyjskiego, do którego należało też Rumno. Parafia, założona w 1472 r., największa w archidiecezji lwowskiej, miała początkowo kościół drewniany, a murowany powstał w latach 1620-1621. W okresie międzywojennym hr. Karolina Lanckorońska (która przekazała prywatną kolekcję Lanckorońskich do Zamku Królewskiego) z siostrą Adelajdą przeprowadziły tam prace konserwatorskie. Kościół ten po wojnie spotkał ten sam los, co setki innych zabytkowych obiektów I i II RP pozostałych na zabranych ziemiach. Cudowny wizerunek Matki Boskiej - wykonaną w 1644 r. kopię obrazu z rzymskiej bazyliki Santa Maria Maggiore wywieźli ocaleli z pogromu mieszkańcy do Nowolesia koło Strzelina na Dolnym Śląsku. Natomiast kościół w Komarnie Sowieci przerobili na magazyn. Potem była w nim cerkiew, a obecnie stoi zamknięty i powoli zmienia się w ruinę, chociaż stanowi wspaniały zabytek sztuki baroku (mógłby wyglądać jak bazylika w  Krzeszowie, uważana przez Niemców za perłę baroku europejskiego i chętnie przez nich odwiedzana).
 
W ciągu wieków kolejne pokolenia magnatów i szlachty budowały twierdze, wsie i miasteczka. Podnosiły z ruin i upiększały tę ziemię po najazdach Tatarów, Turków, Kozaków czy Moskali. Zawsze znajdowały się polskie ręce, które zniszczenia usuwały, ponownie zaprowadzały ład i orały pola, aby tamtejsze czarnoziemy dawały obfity plon. Polscy artyści odtwarzali spalone kościoły, zdobili je, tworzyli nowe wartościowe dzieła kultury. Agresja Niemców i Rosjan w 1939 roku zmieniła tę krainę bezpowrotnie. Bolszewizm, nacjonalizm niemiecki, nacjonalizm ukraiński  doprowadziły do eksterminacji zamieszkałej tam od wieków ludności polskiej. Zabytki dawnej świetności kultury polskiej, które tam przetrwały - zamki, pałace, świątynie są bezczeszczone, niszczone do fundamentów, starte spychaczami z powierzchni ziemi, już ukraińskiej ziemi. W najlepszym przypadku wrogowie Polski pozwalają zmieniać się zabytkowym kościołom w ruinę, jak na przykład w Komarnie, by zatrzeć ślady przynależności owych terenów do Polski. Temu celowi służy też obecnie budowa ogromnych cerkwi, by nadać krajobrazowi cechy bizantyjskie, a zlikwidować ślady kultury łacińskiej, która razem z Polską i z Polakami powinna zniknąć z ziemi ruskiej leżącej na wschód od Bugu. Na Kresach Wschodnich utraciliśmy tysiące wsi i miasteczek oraz setki miast. Ale niewiele z nich ma tak dobrze udokumentowane (efekt kilkuletniej pracy z dokumentami źródłowymi i świadkami ks. Tadeusza Patera) dzieje najnowsze i losy Polaków tam mieszkających w XX wieku jak wieś Rumno.  (prof. dr hab. Maria Pawłowiczowi - Wprowadzenie do opracowania  ks. Tadeusza Patera „Rumno. Księga rodzin polskich”. IPN Rzeszów).
 
Rumno, wioska duża, ponad 750 gospodarzy - rolników o różnej zamożności. Gospodarze w znacznej większości musieli być samowystarczalni, głównie gdy szło o zaopatrywanie się w podstawowy sprzęt rolniczy, pługi, brony, koła do wozu i do pługa, okucia przy wozie, obręcze - od dostawców kupowało się jedynie sierpy i kosy. Potrzebni byli kołodzieje, stolarze i kowale.  Kilku ich było w Rumnie. O przywiązaniu rumnian do ziemi świadczy również to, że nie było znaczącej migracji za chlebem, zaledwie jednostkowe przypadki.  Codzienne życie scalało ludzi na każdym kroku: w drodze do pracy na pole, do sklepu, do cerkwi i kościoła, do urzędu, młyna, mleczami, a dzieci - do szkoły; w poniedziałki w drodze na targ do Komarna. Polacy i Rusini zgodnie wybierali się na sołtysów we wsi. Wszyscy pełnili obowiązki gromadzkie. Głębszym wymiarem integracji społecznej były małżeństwa mieszane.  Folwark w Rumnie należał do większych i dobrze prosperujących, a to dzięki bardzo urodzajnej ziemi - sam czarnoziem - oraz dobremu zarządzaniu majątkiem. Funkcję rządcy pełnił pan Abczyński. Miał oczywiście pomocników w podziale pracy i pracowników na polu oraz w gospodarstwie hodowlanym: sezonowych i stałych. Folwark dawał możliwości pracy i uzyskania środków na utrzymanie rodzin.
 
W domu państwa Michała i Katarzyny Bryneckich, z ramienia Rady Sołeckiej Rumna, w roku 1939 na czas żniwny była prowadzona dla dzieci półkolonia - pod opieką wychowawczyni pani z Pohorców z ziemi naddniestrzańskiej. Była to nowość, radość i poważna pomoc dla mieszkańców na czas nasilonych prac żniwnych. Przed wojną Rumno stawało się ośrodkiem działalności oświatowej wśród kresowej ludności. Z różnych stron Polski przybywali tu nauczyciele, by prowadzić pracę dydaktyczną i - co należy podkreślić - pracę integracyjną między Polakami i Rusinami, których z czasem  opanowała ideologia nacjonalizmu ukraińskiego, doprowadzając do zbrodni ludobójstwa na Polakach. Pani Wanda Kaczkowska przez szereg lat uczyła w Rumnie (i jeszcze przez rok po zamążpójściu). Mąż Józef dojeżdżał ze Lwowa. Dzieci ukraińskie uczyły się w języku ukraińskim, polskie - w języku polskim.
 
Tak było do pamiętnej nocy 2 na 3 czerwca 1944 r., kiedy Polacy, mieszkańcy Rumna, zostali napadnięci, wymordowani, obrabowani, a ich dobytek pochłonęła pożoga. Wtedy i w najbliższych dniach zginęło czterdzieści osób, wśród których były malutkie dzieci. Ci, co ocaleli po ukraińskiej zbrodni, musieli uciekać, by ratować życie. W spustoszonym Rumnie zamarła radość. Zniszczone zostało życie sąsiedzkie. Zapanowała podejrzliwość i nieufność. Śmierć wyglądała zza węgła każdego budynku.
 
Co krok ukazują się mocne potwierdzenia dokumentalne pozytywnych relacji - kontynuuje ks. Tadeusz Pater - międzywyznaniowych stron rzymskokatolickich i greckokatolickich, czyli między Polakami i Rusinami (Ukraińcami). Aż trudno zrozumieć, że te tak liczne zażyłości rodzimie w krótkim czasie przemieniły się w nienawiść, tragiczną mściwość - czym stal się czerwiec 1944 r., kiedy sąsiad Ukrainiec (obywatel polski)  wyszedł z narzędziem zbrodni na sąsiada Polaka. Te czasy ukształtowała wszak świadoma ingerencja człowieka. A i dzisiaj brak woli uznania winy - popełnionej z niecnych pobudek szowinizmu przez formacje UPA zbrodni ludobójstwa.
 
Widziałam również na własne oczy rodzinę Wandyczów (6 osób), którzy uciekali na własne pole i nie zdążyli. Ukraińcy otoczyli ich na koniach na łączce i zamordowali. Widziałam, że któraś z kobiet miała obcięte piersi, głowę rozbitą jakimś narzędziem metalowym, ubrania mieli na sobie porozrywane, w garści mieli ziemię i nagarniętą trawę- zapewne z bólu ją rwali (Anna Dżugar z Rumna).
 
Tuż za gumienkami w łanie koniczyny leżała wymordowana cała rodzina Wandyczów. Leżeli w kole wydeptanym końskimi kopytami, zakrwawieni i obłoceni, zmasakrowani. Byli to:
Katarzyna Wandycz, moja ciotka, ze zmasakrowaną twarzą, ze zwisającym z ust wyciętym językiem, głową zakrwawioną;
Marysia Wandycz, jej córka, w piersiach miała wielką dziurę, a obok leżało wydarte z jej piersi serce;
Anna Wandycz, również jej córka 23-letnia, z rozpołowioną głową, z rozbryzganymi kawałkami bielącego się mózgu i dużą ilością krwi po całym ciele;
Zofia Drapała, z d. Wandycz, następna córka, która miała bardzo zmasakrowane piersi i dziury w brzuchu;
Michał Wandycz, starszy ode mnie o dwa lata, który miał zmiażdżoną głowę, z dwoma dziurami na skroniach;
Stanisław Wandycz, wujek, leżał w ogrodzie, z bardzo dużą otwartą raną pod brodą a w zastygłej ręce trzymał garść ziemi (Antoni Gąsior z Rumna).
 
Nikt nie wiedział, że gospodyni - Lucja ukrywała dwóch Żydów. Dopiero wyszło na jaw, gdy płonęły zabudowania. Żydzi uciekali przez pastwisko koło Olearczyka. Jeden został na pastwisku zastrzelony, a drugiemu udało się ujść z życiem. Lucja napad przeżyła w błotnym grzęzawisku pod korzeniami wierzby, Wydobyto ją dopiero w godzinach porannych, całą zdrętwiałą - po długich poszukiwaniach.
 
Kto był sprawcą? Znał ich prawie wszystkich, bo byli to w większości mieszkańcy Rumna, młodzi synowie ukraińskich rodzin, których rodzice byli jego rówieśnikami, z którymi chodził do szkoły, z którymi nieraz jako młody chłopak grał w »pikura« na błoniach rozciągających się wzdłuż potoku. Na pewno w mgnieniu oka w jego świadomości przemknęła historia jego życia, które w tej chwili wisiało na przysłowiowym włosku. [...] Nagle poczuł silny cios siekierą zadany mu w głowę. Przed oczyma zawirowały mu gwiazdy, a krew chlusnęła mu na twarz. To potężne uderzenie ostrym narzędziem rozpołowiło jego głowę. Ręce i nogi osłabły, całe ciało obsunęło się na ziemię, a krew jego zlała się z krwią jego żony i córeczki, które przed nim podzieliły jego los. Leżał we krwi i w nieopisanym bólu i śmiertelnych konwulsjach uchodziło jego życie. Stojący nad nim oprawcy stwierdzili, że leżący przed nimi człowiek jest już martwy i nie stanowi zagrożenia dla nich, ani dla ich samostijnej Ukrainy.
 
Cerkiew była zamknięta. Nabożeństwo majowe się nie odprawiało, bo tam mieli (Ukraińcy) skład broni. Poszli (Polacy) z tą kartką do popa [chodzi o spis Polaków, którzy mieli być zaatakowani przez Ukraińców - red.] i mówią: „Co to ma znaczyć?”. A pop  odpowiedział:  "A to jakiś durak napisał - to jest nieprawda”. A jednak za tydzień czasu zrobili co chcieli (Anna Dziduch  z Rumna).
 
Co czuli świadkowie zbrodni? Córka Andrzeja i Katarzyny - Antonina, doznała szoku psychicznego na skutek wydarzeń w nocy 2 na 3 czerwca 1944 r. Ich zabudowania sąsiadowały przez drogę z tymi, które się paliły razem z dobytkiem - byli zabici i spaleni. Dziewczęca psychika nie wytrzymała, zbuntowała się. Brak informacji o dalszych jej losach. Był to kolejny przypadek utraty zdrowia lub życia w wyniku brutalnej napaści banderowców. W takich sytuacjach serce nie wytrzymywało i następował zgon, jak u Wacława Gerusa „Wacławko", lub odebranie równowagi psychicznej na szereg miesięcy, prawie do zgonu - jak w przypadku Jana Gersua, albo utraty mowy – Michał Pańczyszyn. Takie owoce niosły tamte czyny, które jakoby miały zrodzić wolność – jak się dziś twierdzi, szukając dla nich chybionych uzasadnień.
 
Józef Dżugaj został wywieziony na Sybir. Było to ostatnie spotkanie z żoną, malutkim dzieckiem Danusią i rodzicami, przeżył - ale nigdy już do domu nie wrócił. Z rodzicami spotkał się na Ziemiach Zachodnich. Jego żona Anastazja Dżugaj - Podibka pozostała w Rumnie przy rodzicach. Mimo usilnych starań ze strony męża, Józefa - dostarczane dokumenty na wyjazd - stanowczo odrzucała możliwość opuszczenia rodzinnej wioski z obawy przed swoimi braćmi nacjonalistami, którzy ściągnęliby ją z wagonu i zabili za to, że się opowiada za mężem, Polakiem sybirakiem.
 
Ks. Tadeusz Pater ocalał i dzięki temu znamy losy Polaków zamieszkałych w Rumnie, jednej z tysięcy wsi, w których dokonano ludobójstwa na sąsiadach tylko dlatego, że byli Polakami. W tomie 8 - Ludobójstwo OUN UPA na Kresach Południowo – Wschodnich/2016 - prof. dr hab. Leszek Jankiewicz podaje uzupełnienie do listy duchownych katolickich i prawosławnych zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich lub przy ich współudziale, liście powstałej dzięki wysiłkom Szczepana Siekierki, H. Komańskiego, L. Popka, M. Dębowskiej. Śmierć z  rąk zbrodniarzy UPA poniosło 208 księży. Dlaczego o  pamięć o nich Kościół nie zatroszczył  się do dzisiaj?
 
W Hanaczowie jako pierwszy padł ofiarą UPA w połowie października były nauczyciel, ppor. rez. piech. mgr Stanisław Weiss z 73. pp, zatrudniony w tym czasie jako brakarz w lesie. Podczas wydawania drzewa podeszło do niego kilku Ukraińców. Odczytali mu wyrok w imieniu „Samostijnej Ukrainy” i zabili strzałem z pistoletu w tył głowy. Świadkiem tego zdarzenia był jeden z Polaków ukryty za drzewem. Te pierwsze wypadki mordów na Polakach nakazywały zwrócić uwagę przede wszystkim na zapewnienie bezpieczeństwa ludności polskiej (Jerzy Węgierski, W Lwowskiej Armii Krajowej).
 
Był wieczór 2 lutego. Zbliżała się godzina 21. Nagle cisza została przerwana wystrzałem rakiety. Na ten sygnał Hanaczów został napadnięty jednocześnie z kilku stron. Jedna z atakujących grup uderzyła z północy od strony cmentarza, druga od wschodu, a najsilniejsza od południowego zachodu, ówczesne meldunki i sprawozdania oceniały siły atakujących bardzo różnie — od 300 do 1000 ludzi, w tym około 20 uzbrojonych policjantów ukraińskich. Część napastników miała na sobie mundury niemieckie. Uzbrojone placówki polskie rozpoczęły walkę obronną; z tych pierwszych obrońców wielu poległo. Wachm. „Głóg” ze swym oddziałem dyspozycyjnym rzucił się do walki na odcinku południowym, a na inne odcinki wysłał plutony samoobrony. Atakujący ominęli położone na północ od wsi przysiółki Podkamienną i Zagórę, a także położoną na południu i graniczącą z Hanaczowem Hanaczówkę. Chcieli widocznie dotrzeć do centrum wsi i je zniszczyć. Udało się im opanować domy na obrzeżach samej wsi; napastnicy wpadali do nich, rozprawiali się z kobietami, starcami i dziećmi, podpalali gospodarstwa. Kto znajdował się na widocznym miejscu, ginął od kuli, noża lub siekiery. Podczas obrony domów miały miejsce liczne wypadki bohaterstwa cywilnej ludności. W jednym z budynków Magdalena Nieckarzowa, kobieta już po pięćdziesiątce, rozpłatała siekierą głowę jednemu z napastników i walczyła dopóki nie przecięto jej serią z automatu. Na zabarykadowanej plebanii obronę zorganizowali brat zakonny Damian (Franciszek Bratkowski „Hojny”) razem ze Zbigniewem Dietrichem, studentem medycyny ze Stanimirza. Najmłodszy z OO. Franciszkanów, o. Szczepan (Józef Krajewski), nie patrząc na kule, udzielał rozgrzeszenia umierającym. W walce wziął udział, ponosząc straty, również żydowski oddział partyzancki sformowany przez Abrama Bauma „Bunia” spośród Żydów ukrywających się w Hanaczowie. Na odsiecz pospieszył też z Przemyślan ze swoimi ludźmi tamtejszy komendant Rejonu AK, sierż. pchor. Tadeusz Nowy „Granat”. Zginęło według różnych ocen od 58 do 85 osób (Jerzy Węgierski, W Lwowskiej Armii Krajowej).
 
A jak wyglądała ewakuacja ocalałych z pogromu w Hanaczowie? Świadek wydarzeń, Józef Worobiec w powieści „Ziemia” opisał ewakuację wsi, której pierwowzorem była ewakuacja Hanaczowa:
 
Przez Witwice szedł, a raczej wlókł się, zbitą gromadą straszny pochód. Mężczyźni, kobiety, dzieci, jedna krowa i kilka psów. Szli w milczeniu, obdarci, brudni, pokrwawieni. Krowa ryczała, ludzie tylko jęczeli. Niektórzy szli wsparci na ramionach towarzyszy, niektórych niesiono na plecach, dzieci na rękach. Twarze, ręce, nogi okrywały  krwawe szmaty, wielu było na pół ubranych, jeden mężczyzna szedł w bieliźnie. Nieśli jakieś zawiniątka lub przedmioty naprędce porwane. Z twarzy poznawało się, że są śmiertelnie znużeni. Gdy tylko dotarli do pagórka, pod figurą Matki Boskiej rozłożyli się na trawie. Pousiadali lub pokładli się blisko siebie. Po chwili jednak rozbili się na większe lub mniejsze grupki, otoczone witwiczanami.  Rozgwarzyli się, rozpłakali. Opowiadaniom nie było końca. Tak... napadli w nocy... zaczęli podpalać chałupy... wyciągali ludzi i mordowali... Siekierami, nożami, orczykami.. Otoczyli wieś i nie można było uciec.
 
Ewakuacja nie była jednak sprawą łatwą. Aby się wydostać, trzeba było przejechać przez sąsiednie wsie ukraińskie, a tam wszędzie czekał wróg. Wróg czekał również w miastach.
 
W samym Lwowie policjanci ukraińscy rozpoczęli akcję legitymowania w godzinach wieczornych młodych ludzi i w przypadku zatrzymania Polaka mordowali go na miejscu strzałem w tył głowy. Policjanci zabierali przy tym dokumenty ofiar, być może z zamiarem podszywania się pod Polaków w wypadku nadchodzącej już, oczywistej i ostatecznej, klęski Rzeszy. Szczególnie wstrząsnęła społeczeństwem polskim Lwowa wiadomość o śmierci w dniu 11 marca Jerzego Suchary, syna profesora Politechniki; zastrzelił go policjant ukraiński pod oknem narzeczonej (Jerzy Węgierski, W Lwowskiej Armii Krajowej).
 
2 tygodnie temu prof. Andrzej Nowak zwiedzał w Brukseli, otwarty w maju, Dom Europejskiej Historii przy parlamencie UE, wybudowany za 52 miliony euro. To ma być wzorzec dla europejczyków, jak mają pamiętać historię swojego kontynentu. Nie ma miejsca ani na naukę, ani na technologię, ani na kulturę (ani na historię, a tylko na ideologię). Muzeum ma 5 pięter, pierwsze to ogólne wprowadzenie, krótko o chrześcijaństwie jako religii, która zdominowała złowrogo ten kontynent, ale na szczęście już ustępuje, podobnie krótki i krytyczny komentarz poświęcony narodom, które pojawiły się niedawno, czyli w ostatnich 200 latach,  i odpowiadają za wiele nieszczęść w dziejach Europy. Podany został konkretny przykład dwóch nowych narodów, które wyłoniły się w ciągu tych 200 lat z ruin imperiów - Polska i Grecja. XIX wiek to czas złowrogiego kapitalistycznego wyzysku i kolonializmu i tu występuje Karol Marks, przedstawiony jako autor ideologii płomiennego, szlachetnego protestu. Schemat wystawy jest prosty: przed 1957 rokiem Europa była piekłem, próbę walki z tym złem podjął komunizm, który na szczęście nie zginął i jest ideą, która ma przyszłość. Na drugim piętrze akcent polski, jest Sienkiewicz i jego Trylogia, ale jako książka, która uczy nienawiści, biblia nacjonalistycznego zaślepienia, a jako słuszna odpowiedź na wyzwania sienkiewiczowskiego nacjonalizmu - Manifest Komunistyczny. Rewolucja w Rosji - tu zdjęcie pozytywnego Polaka – Feliksa Dzierżyńskiego. Okres międzywojenny - szaleją nacjonalizmy i autorytaryzmy i jako symbol faszyzującego autorytaryzmu figurka Józefa Piłsudskiego.
 
Wstrząsająca seria zdjęć cierpiących cywilów: Niemcy jako poszkodowani, niemiecka rodzina biedna wymizerowana, białoruscy partyzanci, jeńcy armii czerwonej a na ostatnim zdjęciu młoda, elegancko ubrana Polka wychodząca z obozu dla przesiedleńców.
 
Sala poświęcona holocaustowi – na jednej ścianie pamięć wzorcowa, niemiecka, na drugiej ścianie - kłopoty z pamięcią, Polska, Francja, Ukraina jako współsprawcy holocaustu. Słowa Kwaśniewskiego: przeprasza za naród, który nie rozumie swojej winy. Główny eksponat to ”Sąsiedzi” Tomasza Grossa, który słusznie przypomniał Polakom holocaust. Włodzimierz Borodziej, prorektor UW, syn pułkownika IW,  jest autorem tej wystawy. Jest wykonawcą politycznego zamówienia z sąsiedniego budynku czyli UE. UE chce relokować ten wzór pamięci. Jest to stan świadomości lewicowych elit niemieckich.
 
A jaki jest stan świadomości Polaków i obecnie rządzących elit, jeśli chodzi o promowany przez lobby ukraińskie wzorzec pamięci o ludobójstwie na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej? Czy zamiana rolami ofiary i kata choćby w wizerunku cierpiących cywilów nie przypomina narracji lobby ukraińskiego w odniesieniu do Polaków, ofiar ludobójstwa dokonanego przez sprawców spod znaku OUN UPA? O ile za  narrację niemiecką współtworzoną przez polskie, ale wyraźnie wrogie Polsce gremia (sterowane przez ojca imperium medialnego) płacą Niemcy, o tyle za narrację ukraińską płacę ja, podatnik. A ja się z nią nie zgadzam. Kończy się Polska Ludowa i nagle okazuje się, jak wielu Polaków odkrywa w sobie gen ukraiński – słusznie zauważył prof. Czesław Partacz podczas konferencji w Kędzierzynie – Koźlu. Zajmują miejsca w rządzie, sądach, lasach, organizacjach, instytutach naukowych (historycznych, nauk społecznych, stosunków międzynarodowych) i tworzą nową narrację historyczną niczym Niemcy. Czy ktoś sprawdza, ilu z nich doszło do stanowisk bazując na polskich papierach? Jerzy Janicki dokładnie widział, kto posłużył się dokumentami z biurka rodziny.
 
W Niemczech sprawdza się pochodzenie do piątego pokolenia, a tymczasem były premier zakazał zatrudniać w policji Polaków a preferować Ukraińców by mieć wierny elektorat. Dziwne, że to rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, Roman Duda, wspólnie z panem Wielowiejskim zaproponował przyjęcie uchwały potępiającej operację Wisła. Banderowiec złapany z bronią w ręku, który ma na rękach krew matek, z których piersi wyjmuje serce a z łona dziecko  to represjonowany przez reżim komunistyczny? Czy można porównać przesiedlenie obywateli polskich narodowości ukraińskiej z drewnianych chat w Bieszczadach do murowanych poniemieckich gospodarstw na Ziemiach Odzyskanych, przesiedlonych tam z wywiezionym na furmankach z domów majątkiem, z otrzymaną od państwa bezzwrotną pożyczka na zagospodarowanie a nawet otrzymaną za czasu Gomułki rekompensatą za spaloną chatę,  z wypędzonymi z domowych zgliszczy, okaleczonymi, w bieliźnie, mieszkańcami Hanczowa? Czy efektem działania silnego lobby ukraińskiego jest brak wsparcie dla Polaków na Ukrainie? Oni pozostali na ziemi ojczystej, to my od nich odeszliśmy w wyniku decyzji Niemców i Rosji. Przekazujemy sporą pomoc finansową naszym sąsiadom, przyjmujemy ich w Polsce oferując godne warunki życia, otrzymują tu mieszkania, znajdują partnerów,  a w zamian nie jesteśmy w stanie zapewnić godnych warunków egzystencji naszym rodakom? Mniejszości narodowe rządzą w Polsce jak sycylijska mafia – jest faktem współdziałanie mniejszości narodowych, usiłowanie tworzenia wspólnego frontu. Ile polskości jest jeszcze w naszym rządzie i samorządach, czy prowadzone są takie badania w instytutach naukowych? Kiedy doczekamy się zmian w placówkach dyplomatycznych, byśmy mieli pewność, że reprezentują polską rację stanu  i mniejszości polskiej zamieszkałej w innych krajach, a nie ideologię obcego państwa czy lobby LGTB lub tylko interes własnego konta? 11 lipca to kolejna rocznica ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów OUN UPA na Polakach, którzy wciąż cierpią. Zjednoczmy się i wesprzyjmy ich naszą obecnością.
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.