O samotnym mścicielu, walce w cieniu i zwykłych ludzkich emocjach
data:11 marca 2017     Redaktor: GKut

Felieton Krzysztofa Osiejuka- TOYAHA

fot.premier.gov.pl
 
Słowo daje, że jeszcze do wczoraj miałem szczery zamiar choćby jednym słowem nie zająknąć się na temat brukselskich wyborów Przewodniczącego Rady Europejskiej, a to z dwóch głównych powodów. Przede wszystkim ja nie widzę najmniejszego powodu by angażować swoje emocje w coś tak z naszego, polskiego punktu widzenia nieistotnego, jak to, kto będzie szefem jednego z wielu urzędów tworzonych regularnie w ramach owej fikcji, jaką znamy pod nazwą Unii Europejskiej. I jest to dla mnie kompletnie bez znaczenia, czy owym przewodniczącym, prezydentem, czy komisarzem będzie Polak, Francuz, czy Niemiec, bo – powtarzam raz jeszcze – według mojego rozeznania, dla nas tu w Polsce, nie ma to najmniejszego znaczenia. Nasz sukces, czy porażka zależy bowiem wyłącznie od tego, jak my sobie będziemy radzić tu na miejscu. Oczywiście, jeśli ktoś obejmowanie tych stanowisk traktuje jako zaszczyt, czy prestiżowe wyróżnienie, proszę bardzo. Ja jednak w tej kwestii zachowuję pełną obojętność. I to nawet jeśli spojrzę na sprawę czysto po ludzku, a więc mając w tle Donalda Tuska. To bowiem, czy on tam spędzi jeszcze dwa i pół roku, a potem pojedzie do Londynu, by objąć stanowisko doradcy w jednym z banków, czy już pojutrze wróci do Polski, jest mi doskonale obojętne, bo każde z tych rozwiązań jest zarówno dobre, jak i złe. Nie wróci Tusk do Polski, trudno go będzie wybatożyć za to, co Polsce uczynił, wróci – będzie trzeba go codziennie oglądać, jak się wypowiada na tematy bieżące i tracić nerwy. Z drugiej strony, jeśli on wróci, miło będzie popatrzeć, jak się bierze za twarz ze Schetyną i Petru w walce o przywództwo i z każdym dniem coraz bardziej się zasusza i powoli niknie nam z oczu.

      A zatem, ów brak zainteresowania tematem jest pierwszym z powodów, dla których nie miałem ochoty się tu jakoś szczególnie napinać. Drugi powód to ten, że choć mam oczywiście świadomość, że to iż Prawo i Sprawiedliwość tak bardzo zaangażowało się w rozkręcenie tej awantury stanowi część szerszego planu, który, biorąc pod uwagę skalę tego zaangażowania, musi stanowić coś naprawdę dużego, niemniej jednak wszystko co mi chodzi po głowie na ten temat, to są czyste spekulacje, a – i tu wracam do wcześniejszych moich słów – ponieważ lokalny wynik tego, co się dzieje w Brukseli, nie ma dla nas żadnego znaczenia, jedyne co nam pozostaje to czekać na to, co się dopiero wydarzyć zamierza. A zatem czekam, a czytając siłą rzeczy te wszystkie analizy, jakich w sieci setki, jedynie wzruszam ramionami.

      No ale, mimo to, jak widać, siedzę dziś i piszę ten tekst i to zupełnie na poważnie. Powód tego jest prosty. Otóż wczoraj właśnie oglądałem w stacji TVN24 transmisję konferencji prasowej premier Szydło i proszę sobie wyobrazić, że kiedy ona już weszła na najwyższy poziom owej sztuki prowadzenia skutecznej polityki, który przed wielu jeszcze laty Eryk Mistewicz z prawdziwym wzruszeniem określał angielskim słowem „story”, stacja w pół zdania przerwała transmisję i bez słowa wyjaśnienia przeszła do dalszej części programu. Myślę, że potrafimy to sobie wyobrazić. Dziennikarz pyta Szydło o słowa prezydenta Francji w sprawie pozbawienia Polski unijnych dotacji, ona ze spokojnym uśmiechem na ustach najpierw oświadcza, że nie widzi najmniejszego powodu, by się przejmować szantażem ze strony polityka, który aktualnie uzyskuje społeczne poparcie na poziomie 4 procent i już za chwilę będzie nikim, a potem tym swoim cudownie płaczliwym tonem zaczyna opowiadać, jak to Polska nikomu nic nie zawdzięcza i nikogo o nic nie musi prosić, bo na swój sukces zapracowała talentem i ciężką pracą Polaków… i w tym momencie ta banda durni – ciach i ją kasuje.

      Dlaczego? Co takiego się stało, że oni tę wypowiedź w tym akurat momencie zdecydowali się ocenzurować? Otóż dla mnie sprawa jest jasna. Oni, w przeciwieństwie do nas, doskonale rozumieją, co się tutaj dzieje. Być może nawet jako jedyni, wiedzą, że wobec czegoś takiego nie mają żadnych szans. I nie ma najmniejszego znaczenia, w jaki sposób czy to opozycja, czy tak zwani „obiektywni” komentatorzy z prawej strony sceny politycznej będą oceniać działania naszego MSZ-u oraz ostateczny wynik tego szczytu, fakt pozostaje faktem, że dla każdego nieskażonego głupimi kompleksami umysłu, pozostaje rzeczą bezdyskusyjną, że Beata Szydło jest tu autentycznym bohaterem. I to bohaterem w wymiarze wręcz literackim. Kontekst, w jakim Prawo i Sprawiedliwość ją nie tylko tu, ale i w ogóle w pełni przydzielonej jej roli, umieściło, wywodzi się z najbardziej prostej tradycji westernu, gdzie samotny szeryf staje naprzeciwko bandy zbirów, przegrywa raz, przegrywa drugi raz, by w końcu, za trzecim razem ich wszystkich przy akompaniamencie oklasków wystrzelać jak psy. I przepraszam bardzo, ale to jest coś tak oczywistego, że aż wstyd o tym mówić. Normalnych ludzi nic nie obchodzą takie głupstwa, jak to, co sobie o Polsce będzie myślał świat, bo tak naprawdę im dłużej będzie słychać tamten rechot, tym bardziej obserwująca owe starcie jednego przeciw wszystkim publiczność będzie stała po stronie czegoś, co sama premier Szydło wielokrotnie i jak najbardziej celowo, określiła słowem „zasady”.

      Prawo i Sprawiedliwość ma za sobą osiem długich lat naprawdę ciężkiej walki, gdzie niemal wszystko niejednokrotnie wskazywało na to, że to już koniec i trzeba być kimś wyjątkowo tępym, by się wciąż trzymać owej idei. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, że jeśli tak wiele osób przez tak długi czas cierpliwie czekało do tej ostatniej już sceny, to właśnie dlatego, że ów szczególny rodzaj emocji, tak pięknie wyrażony pamiętnym zdaniem „Nawet wtedy gdy wasze strzały przesłonią nam niebo, będziemy walczyć w cieniu”, jest czymś równie naturalnym, jak owo tak bardzo ludzkie pragnienie sprawiedliwości, oraz duma z tych, co sprawiedliwość wymierzają.
      Mimo tego więc, że wciąż jeszcze ton większości komentarzy jest zdecydowanie Prawu i Sprawiedliwości nieprzychylny, łatwo jest też zauważyć, że im częściej te głosy nadchodzą ze strony środowisk czysto opozycyjnych, tym bardziej można w nich rozpoznać ową nutę strachu, który się zwykle kryje za prostą wściekłością. No i oczywiście tym bardziej też można poczuć swąd czegoś na kształt klasycznego obłędu. Tak jak to miało miejsce podczas wspomnianej transmisji w telewizji TVN24. Niemal słyszę ten wrzask: „Wyłącz ją, kurwa, bo ja tu za chwilę oszaleję!”

-------------------------------
 
Polecamy książki Toyaha- Krzysztofa Osiejuka

 
 
 






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.