W niebie, czyli herbata francuska
data:26 lutego 2017     Redaktor: GKut

Z portalu EWY POLAK-PAŁKIEWICZ

 

Są takie miejsca, w których przebywanie sprawia człowiekowi wielką przyjemność. Miejsca pełne estetycznego ładu,  za jakim tęsknimy. A gdy jeszcze ład ten posiada pewien staroświecki urok i można tam coś naprawdę smaczego zjeść…  Wtedy człowiek przez kilka kwadransów czuje się, jak to się mówiło niegdyś,  „jak w niebie”.

Jest taka kawiarenka, czy cukierenka. Zupełnie nieduża, z wielkimi oszklonymi oknami na starą, przedwojenną Warszawę. Nie sili się na miejsce przestylizowane, ale kawa jest dobra, a ciastka o poetyckich nazwach oryginalne, w ciekawy sposób nawiązujące do kuchni francuskiej. (Tak, to są prawdziwe wykwity gastronomicznej kultury ancien regime`u). Szemrze delikatnie klasyczna muzyka. Fotele są wygodne. Nie ma pretensjonalnych ani frywolnych grafik na ścianach. Ale nie dlatego o niej piszę. Rzecz w tym, że obsługa w tej kawiarence-cukierence nie jest ani nadskakująca, przesłodzona, ani znudzona, pełna pretensji, pouczająca, nonszalancka, niedokształcona, źle ubrana (jak to nieraz bywa). Przeciwnie, ci młodzi ludzie zostali naprawdę dobrze przygotowani do swojego zawodu, a ponadto wyczuwa się w nich ludzkie ciepło. Są po prostu taktowni. Wygląda na to, że lubią być kelnerami. To oni w istocie tworzą klimat, w którym chce się przebywać. Klimat kultury międzyludzkiej, do którego każdy normalny człowiek zwyczajnie tęskni. Wytworzył się więc w tym lokalu rodzaj niepisanej umowy przestrzegany przez obie strony. Skoro kelnerzy i sprzedawcy są na wysokim poziomie, klienci dostosowują się w sposób naturalny. Nikt nie podnosi głosu, nikt głośno nie narzeka. Przyciszone rozmowy, żarty przy ladzie, uśmiechanie się do nieznajomych, drobne przysługi przy stolikach dość szczelnie wypełniających niewielkie pomieszczenie są tu na porządku dziennym. Swoboda, ale nie luzactwo. Raczej czytanie książek niż rozmowy przez komórkę.

 

000 AA aa sr.

 

I oto w pewne popołudnie paskudnej lutowej pogody, gdy za drzwiami kawiarenki mocno wiało i cięło niemiłosiernie deszczem ze śniegiem, wtoczyły się tu, z trudem przepychając się przez drzwi, dwie panie i już od progu zagrzmiały groźnie: „Czy są pączki?”

— Niestety, nie – padła odpowiedź.

I tu z ust dam popłynęła wiązanka. Nie tych najgrubszych przekleństw, wystarczyło jednak, by w kawiarence nagle obudziła się pełna grozy cisza. Damy opadły na fotele, wykrzykując na cały głos: „No, nie! I po co szłyśmy taki kawał!”, na przemian z dalszym ciągiem, dość monotonnych przekleństw.

Najwyraźniej zdecydowały się jednak obyć bez pączków i spędzić tu dłuższy czas. „A czy ma pan dobrą angielską herbatę?”, zaryczała słabszym już głosem jedna z nich, wbijając bazyliszkowe spojrzenie w sprzedawcę za ladą.

Ten jednak już od dłuższego czasu czujnie przyglądał się przybyłym i bez zmrużenia oka wyrecytował:

— O, nie, proszę pani. Mamy tylko francuską herbatę. Francuska herbata jest najlepsza.

Damy zawyły przeciągle: „Wychodzimy!”

Wszyscy odetchnąwszy wrócili do swoich gazet i książek, a kelnerzy oraz sprzedawca w milczeniu przyglądali się gniewnemu wymarszowi rozczarowanych pań. Nie było żadnej scysji. Nie było grubiaństwa. Gorzkich wyrzutów. Upominania i moralizowania.

Można powiedzieć, nic się nie stało. Niepasujący do atmosfery zostali dyskretnie i taktownie nakłonieni do opuszczenia lokalu przy użyciu wybiegu. Nieszkodliwego, dowcipnego.

 

Lwowska kawiarnia

Lwowska kawiarnia


A jednak wydarzyło się wiele: został rozbity czyjś stereotyp, ośmieszony rytuał. Postawa „Żądam, bo mnie stać. Płacę i wymagam”, w tym miejscu okazała się bezużyteczna. Ktoś stawił skuteczny opór, choć nie krzyczał: „Hola ze dwora!”. Chłopak za ladą w kelnerskim czarnym ubraniu mógł mieć dwadzieścia trzy, może dwadzieścia cztery lata.

Zagrożenie – w komicznym damskim przebraniu – zatrzymało się zdziwione, cofnęło zdezorientowane, i potulnie jak baranek opuściło przyjazne ludziom miejsce.

Opisuję to zdarzenie będąc świeżo po lekturze oświadczenia dyrekcji pewnego warszawskiego teatru, które broni reżysera i aktorów, po tym jak posypały się na ich głowy słowa oburzenia i krytyki za bluźnierczy spektakl. Przebija z tego oświadczenia ton zadowolenia i triumfu. Udało się! „Oni nam dowalają oskarżeniami, grożą karami, my im zasuniemy pogardą. Oni ciosem, my odpowiemy nokautem”. Przecież to dzieło sztuki, wykwit wizji artystycznej, wara od niego, profani!, zaryczał dyrektor. Czyli: klasyka tego sportu.

Być może zabrakło finezji. Zabrakło czujnego spojrzenia podobnego do tego, jakim młody chłopak zza lady z ciastkami badał przez chwilę zachowanie rozjuszonych klientek, które naruszyły zasady panujące w jego lokalu.

Mogli nie prowokować, ktoś mógłby zauważyć. Oczywiście. Ale nie jest tajemnicą, że człowiek ma naturę słabą, skłonną do różnego rodzaju upadków i zwichnięć. Nie wszyscy wiedzą, co robią. Emocje często zaciemniają umysł. Zdarzało się w historii świata miliony razy przekupstwo, oszustwo, zwodzenie, bezczelny atak na społeczność i jej zasady, rodem z Biesów. Skoro już jednak wydarzyło się tyle złego, sztuką jest wyjść z tego bez brudzenia sobie rąk. I bez nagłaśniania treści spektaklu. Elegancko i z dystansem. Dowcipnie i bez złości. Tak, by artyści i dyrekcja wycofali się chyłkiem, ośmieszeni, a nie chwycili za drągi i kamienie.

Jean-Etienne Liotard - Czekoladziarka

Jean-Etienne Liotard – Czekoladziarka


Nasz „lokal” to nasze państwo. Jeśli chcemy, by było w nim dobrze, by zasady były szanowane, świętości zachowywane, nie dajmy się sprowokować. Nie pozwalajmy się kąsać, zwracajmy się jednak do ludzi z uśmiechem, gdy oni zachowują się grubiańsko, albo jak niezupełnie zdrowi. Współczujmy im ich nędzy, a nie złorzeczmy. Oni i tak się wycofają. Podawajmy futro wychodzącym, a nie zatrzaskujmy za nimi ze złością drzwi.

Być dobrym „kelnerem” (jeśli użyć tego słowa) to dziś sztuka. Dobry kelner to nie tylko ten, ktory podaje, ale ten, który czuwa. Stara się, by dobrze czuli się w jego lokalu ci, którzy potrafią uszanować atmosferę, jaka tu panuje. I przywołuje do życia nieco już zapomnianą, ale jedyną do przyjęcia w cywilizowanym świecie, i jedyną, pozwalająca naprawdę istnieć społeczeństwu w jego spoistości, konwencję.

Polska (pod nowymi władzami politycznymi) jest jak dobry lokal. Wszyscy mogą doń wejść. Rzecz w tym, by niektórzy zechcieli też wyjść.

 

 

-----------------

 

 

Ewa Polak-Pałkiewicz - publicystka, pisarka. Autorka m. in. "Prosto w oczy" (wywiad-rzaka z Janem Olszewskim), "Kobieta z twarzą", "Patrząc na kobiety"(2012), "Rycerze wielkiej sprawy. Szkice ziemiańskie"(2015), "Powrót pańskiej Polski"(2016).
 
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.