Według Bogdana Musiała, polskiego historyka, który mieszka w Niemczech, początek dezinformacji miał miejsce zaraz po II wojnie światowej, gdy utworzono demokratyczną Republikę Federalną Niemiec.
Po powstaniu nowoczesnych, powojennych Niemiec, czyli RFN w 1949 roku, rząd niemiecki musiał się zmierzyć z ważnym problemem – cały świat kojarzył naród niemiecki ze zbrodniami niemieckimi – przypomniał. – Pojawiło się pytanie, co z tym zrobić. Stworzono zatem politykę propagandy, której celem było „odniemczenie” zbrodni niemieckich. Ten proces toczy się do dzisiaj – dodał.
Historyk wyjaśnił, Niemcom udało się dopiąć swego. – Zaczęto od niemieckich rządów Adolfa Hitlera. Zarzucono określenie „rząd niemiecki” i posługiwano się słowami „naziści”, „faszyści”, „dyktatura”, a sprawcy, którzy popełniali zbrodnie m.in. w Polsce, to nie byli „niemieccy sprawcy”, ale albo „SS”, albo „gestapo”, albo „faszyści”, albo „naziści”. Nie używano w ogóle pojęcia „niemiecki” – wyliczał.
I dowodził, że rząd RFN na początku bronił niemieckich zbrodniarzy wojennych. – Zbrodniarze niemieccy często byli w elicie przywódczej, gospodarczej, społecznej. Praktycznie RFN została zbudowana przez byłych nazistów – przekonywał.
Prof. Musiał tłumaczył również, czemu Polska przed lata nie prowadziła własnej polityki historycznej. – Polska nie mogła prowadzić takiej polityki historycznej w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, bo była uzależniona od ZSRR – mówił. – PRL nie prowadziła polityki historycznej w celu ochrony dobrego imienia polski, wręcz przeciwnie. A po 1989 roku nie było tej świadomości – podkreślił.