WKRÓTCE PREMIERA POLSKIEGO WYDANIA  KSIĄŻKI „Ziarno wschodzi w ranie”- lektura obowiązkowa
data:21 stycznia 2017     Redaktor: GKut

Przed rokiem w związku z 35.rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, zamieszczaliśmy fragmenty książki "Ziarno wschodzi w ranie" [Sydney 1992r.] autorstwa Marka Baterowicza, poety, pisarza emigracyjnego, publicysty naszego portalu.
Dziś z radością informujemy o pierwszym polskim wydaniu tej znakomitej powieści, które ukaże się w najbliższych dniach nakładem Stowarzyszenia Solidarni 2010.

Kraków, styczeń 1982
I Wydanie - Sydney 1992II Wydanie - Warszawa 2017
 
„Ziarno wschodzi w ranie” Marka Baterowicza to powieść, która, jak należy się domyślać, powstała tuż po tragicznych wydarzeniach grudnia 1981, choć czytelnicy (nieliczni, bo tylko ci, żyjący za "daleką wodą") mogli ją przeczytać dopiero w 1992 roku.

Znajdujemy tu całą masę epizodów - wydarzeń z szarych dni stanu wojennego, których osobiście doświadczył Bohater (alter ego Autora), czy też doświadczyły osoby, z którymi on się zetknął.

Żadna z opisanych tu scen nie jest fikcją.

Czytając książkę przypominamy sytuacje i wydarzenia, o których było głośno w całej Polsce ( np. śmierć młodego chłopaka, Bogdana Włosika, 13 października 1982 roku), ale też niejednokrotnie po raz pierwszy dowiadujemy się o takich historiach, jak chociażby brutalne pobicie młodej dziewczyny, którą „zabrali z domu do samochodu i wozili za miastem parę godzin, wypytując i strasząc…. A to że zostawią ją przywiązaną do drzewa, a to, że ją oszpecą – jeden to nawet żyletkę wyjął i pod nos jej podsuwał…”(str.46).

A czy wielu z nas słyszało o tym wstrząsającym wydarzeniu?

„Świat rozcinał powietrze, by w ułamek sekundy później stopić się z głuchym odgłosem. Towarzyszył temu krzyk człowieka lub stęknięcie. Obnażone ciała wisiały głowami w dół , zaczepione za stopy u żelaznej poprzeczki, wmurowanej w ściany. W pomieszczeniu było chłodno, ale bici nie czuli prawdopodobnie zimna, wstrząsani co chwilę uderzeniem pejcza, uszytego z płóciennego woreczka, napełnionego piaskiem. Razy spadały na ich plecy i lędźwie, znacząc różowe pręgi, znikające w powierzchni skóry, wywołujące za to ból w głębi ciała. Jęki katowanych…Czkawka sierżanta…Przekleństwa tych, którzy bili….Mundurowy, nadzorujący kaźnią, złorzeczył, popijając wódkę prosto z butelki.

- Aaa…takie syny! Zachciało się wam związków niezależnych….To podyndacie! Jak nietoperze!

Najmocniej bili robotnika, powieszonego pośrodku. Nie krzyczał. Modlił się

-Zdrowaś Mario…Łaskiś pełna…Pan z Tobą…”(str.63)

A oto równie wstrząsająca historia opowiedziana przez uczestniczkę zajścia:

Kiedy złamali strajk w naszej fabryce, byliśmy otoczeni oddziałami milicji i ZOMO. Kazali ludziom opuszczać zakład…Jak wiesz u nas przeważnie pracują kobiety…Kazali wychodzić im gęsiego, i to na kolanach…A w bramie stali zomowcy i, oczywiście, zrobili szpaler. Bili pałkami. Na oślep. A jeśli któraś z kobiet upadła, wyciągali ją na zewnątrz, aby nie torowała drogi następnym…Nie mogli chyba bić za mocno, bo powstałby zator. A jednak bili tak, że wiele kobiet odniosło obrażenia i na tyle ciężko, że wymagały później pomocy lekarza. Ja zasłaniałam głowę rękami , więc mam jeszcze ślady na ramionach, łokciach i jeden złamany palec w lewej ręce. Powoli się zarasta, ale tego nie zapomnę”(str.92).

Takie tragiczne historie w książce Marka Baterowicza są przeplatane osobistymi wspomnieniami z Krakowa okresu stanu wojennego, gdy z okna widać było „samochody pancerne i czołgi, toczące się wolno po białej jezdni” …

I tylko wrażliwy poeta, któremu w grudniu 1981 roku zawalił się świat, umie to tak wyraziście ująć:

„Kolumna czołgów przesuwała się z prędkością pogrzebu. I w pewnym sensie był to pogrzeb- kondukt pancernych wozów jechał pochować niewidzialne ciało ojczyzny…”(str.55).

Autor powieści to przedstawiciel tej części Polaków, którzy, choć nie grali „pierwszych skrzypiec” w nowym, niosącym nadzieję na przyszłość związku zawodowym, to grudzień `81 był dla nich niewątpliwie najtragiczniejszym wydarzeniem w życiu. Doprawdy coś we mnie umiera- wyznaje. A kiedy słucham Marcia funebre III symfonii czuję się, jak grzebany żywcem w mroźnym uścisku tej, którą los wyznaczył mi na ojczyznę”(str.99).

W czasie wojny „jaruzelskiej” jedyną odskocznią od ponurej rzeczywistości wydaje się, jakże ważna i obecna w niemal każdej części powieści,…muzyka. Słyszymy tu „koncert klawesynowy d-moll Bacha”, „sonaty Jana Sebastiana , na wiolę i gamba z klawesynem”, „coś z preludiów Skriabina”, a „Allegro con brio”- wyznaje bohater- płynęło jak potok skaczący po porohach , unosząc mnie daleko od tej ziemi zrytej żelazem…”

Jest i Mozart, i Haydn, i mistrz Fryderyk….

Pozostają jeszcze góry. Tam, z małą córką lub wędrując samotnie można było oderwać się od dusznej atmosfery i pomarzyć o wolnej Polsce.

Żeby to wszystko opisać, należało uciec jak najdalej, by bez oka i ręki cenzora dać świadectwo.

Wydana w Sydney w 1992 roku powieść Marka Baterowicza „Ziarno wschodzi w ranie” to niezwykłe świadectwo i prawdziwy opis stanu wojennego. Po przeczytaniu tej niewielkiej lektury(zaledwie 200 stron) nikt nie będzie miał wątpliwości, że stan wojenny, to nie było, jak to określił niedawno "walczący o demokrację" płk LWP Mazguła, „kulturalne wydarzenie”.

Warto byłoby wydać w Polsce tę książkę, która również i z racji prostego, ale pięknego języka, mogłaby wejść do kanonu lektur szkoły ponadpodstawowej.

A na koniec proponuję jeden, jakże poetycki, fragment powieści pisarza "chorego na Polskę", który 35 lat temu marzył o WOLNOŚCI:

Chłopiec w płóciennych szortach wędruje po łące, nad pękniętym brzegiem Wisły. Pogwizduje na psa, który biega dokoła, goniąc czarne ptaki, wydziobujące ziarna z gleby. Chłopiec trzyma w ręku łuk, ale nie strzela do ptaków. Napina cięciwę i celuje prosto w niebo. Strzała wyrzucona w górę wznosi się wysoko, niemal pod chmury i tam załamuje swój lot. Wraca za chwilę, strącona niewidzialną dłonią, i wbija się z impetem w ziemię. Siła przyciągania silniejsza jest od pragnienia ucieczki i wzlotu. Strzała drży jeszcze wbita w kępę trawy, kiedy pies chwyta ją w zęby i przynosi swemu panu. Chłopiec bierze ją w palce i znowu napina cięciwę. Unosi łuk w górę i celuje prosto w gwiazdy, zgasłe w bielmie dnia. Poprawia strzałę na drzewcu i naciąga cięciwę, W co mierzy naprawdę, kiedy końcem lotki dotyka policzka?

Chłopiec w płóciennych szortach wędruje po łące, nad pękniętym brzegiem Wisły... (str.200)

Eliza Kutermankiewicz

 

Marek Baterowicz (ur. 1944) jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” (1971). Debiut książkowy - „Wersety do świtu” (W-wa,1976); tytuł był aluzją do nocy PRL-u. W 1981 r. wydał poza cenzurą zbiór wierszy pt. „Łamiąc gałęzie ciszy”. Od 1985 roku na emigracji, od 1987 w Australii. Autor kilku tytulów prozy oraz wielu zbiorów poezji, jak np. „Serce i pięść” (Sydney, 1987), „Z tamtej strony drzewa” (Melbourne, 1992 – wiersze zebrane), „Miejsce w atlasie” (Sydney, 1996), „Cierń i cień” (Sydney,2003), „Na smyczy słońca” (Sydney, 2008). W 2010 r. we Włoszech ukazał się wybór wierszy - „Canti del pianeta”, następnie "Status quo" (Toronto, 2014), zbiór opowiadań – „Jeu de masques” (Nantes,2014),"Nad wielką wodą" (Sydney,2015) oraz e-book jego powieści marynistycznej, osadzonej w XVI wieku „Aux vents conjurés”.
 
 
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.