Bożena Ratter: Tylko prawda nas wzbogaci
data:16 stycznia 2017     Redaktor: ArekN

 
1 stycznia 2017 roku ulicami Kijowa, Zaporoża, Lwowa przeszedł kolejny marsz ku czci Bandery. Około tysiąca uczestników, zapalone pochodnie, okrzyki: «Bandera, Szuchewycz bohaterami Ukrainy!», «Chwała narodowi, śmierć wrogom!» , «Nasza religia – nacjonalizm, nasz prorok – Stepan Bandera». Neobanderyzm w pełnym rozkwicie, na bazarach nawet kawa i mydło toaletowe marki banderowskiej (Lwowska Fala). Kilka dni później wysadzony został pomnik w Hucie Pieniackiej.

 
12 stycznia obejrzałam program „Warto rozmawiać”. Jan Pospieszalski poruszył temat wysadzenia pomnika i – co stwierdzam ze smutkiem – jedynie wypowiedź ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego była logiczna, odważna (czyli zgodna z prawdą, a nie poprawna politycznie) i dotyczyła relacji polsko-ukraińskich.
Relacje polsko-ukraińskie na poziomie prywatnych kontaktów są tak samo pozytywne jak relacje między członkami różnych  narodowości, o ile wzajemnie się oni szanują. I przypisywanie aktu wandalizmu w Hucie Pieniackiej prowokacji rosyjskiej – bo przypisanie jej nacjonalistom ukraińskim popsuje prywatne relacje polsko-ukraińskie – jest demagogią. Relacje prywatne pozostaną bez zmiany. Brak jest jednoznacznego potępienia sprawców zbrodni przez rząd Ukrainy, zbrodni dokonanej na rdzennych mieszkańcach Ziem Wschodnich Polski, utraconych wskutek decyzji obcych mocarstw wrogich Polsce. Zbrodni dokonanej pod wpływem ideologii faszystowskiego nacjonalizmu ukraińskiego
 
„Jedyną drogą wyjścia z obecnej sytuacji jest potępienie OUN-UPA przez naczelne organy państwowe Polski i Ukrainy i dopiero po tym nastąpi całkowita normalizacja w stosunkach polsko-ukraińskich, która leży w interesie narodu polskiego i ukraińskiego” – autorem tych słów jest Wiktor Poliszczuk, wybitny ukraiński historyk, który kilkadziesiąt lat poświęcił badaniom nacjonalizmu ukraińskiego, dokonując obszernej kwerendy w dokumentacji ukraińskiej na terenie Ukrainy i poza jej granicami).
Nazwanie rzeczy po imieniu nie ma nic wspólnego z dobrymi relacjami międzyludzkimi, wręcz je uzdrawia. Przecież miliony ludzi udaje się do gabinetów psychologów, psychoanalityków, wróżbiarzy, sekciarzy, by dzięki nazwaniu emocji, których kiedyś doświadczyli, wyleczyć się z depresji, niskiej samooceny, zawiści, zazdrości czy braku zaradności. I są w stanie wiele za takie spotkania zapłacić.

Czy nazwanie napaści nazistowskich Niemiec na Polskę agresją, zbrodni dokonanej przez nich na Polakach – ludobójstwem, w tym szczególnej zbrodni shoah na narodzie żydowskim, zaburza relacje niemiecko-izraelskie, polsko-niemieckie, polsko-izraelskie? Czy powinniśmy milczeć? Czy diaspora żydowska milczy i udaje, że nie było shoah? W myśl retoryki prezesa ukraińskiego IPN Wołodymyra Wjatrowycza, należy otoczyć murem milczenia i murem betonowym niemiecki obóz zagłady Auschwitz-Birkenau i inne niemieckie obozy koncentracyjne oraz stawiać pomniki Hitlerowi, Goebbelsowi i innym zbrodniarzom w imię dobrych relacji żydowsko-niemieckich (czy polsko-żydowskich). Szkoda, że wypowiedź prezesa ukraińskiego IPN pozostała bez komentarza, utrwala ona nikczemne zakłamanie ludobójstwa dokonanego w myśl dekalogu Dymytro Doncowa przez nacjonalistów ukraińskich.

„Huta Pieniacka to polska wioska położona niegdyś w województwie tarnopolskim na pograniczu Podola i Wołynia. Mieszkańcy tej wsi żyli tak jak wszyscy w okolicy. Ich domy stały w niewielkich sadach. W oknach haftowane firanki, a w bielonych murach i drewnianych ścianach radość, gniew, zazdrość, smutek czy rozpacz. Jak to w domach. Mieszkali obok siebie, pomagali sobie w pracach polowych. Ich dzieci chodziły do szkoły, a jesienią piekły ziemniaki na kartofliskach. Klacze źrebiły się, koty wygrzewały się w słońcu. Wiatr przynosił z pól zapach ziół i brzęczenie pszczół. Żyli... Huta Pieniacka przestała istnieć o świcie 28 lutego 1944 r. Część mieszkańców rozstrzelano na cmentarzu, pozostałych zapędzano po kilkanaście osób do stodół i domów i kościoła, zamknięto i podpalono. Próbujących uciekać rozstrzeliwano lub mordowano w bestialski sposób. Dobytek mieszkańców – bydło, rzeczy, zboże – zrabowano. Zginęło ponad 1 000 osób – kobiet, mężczyzn, starców i dzieci – mieszkańców Huty Pieniackiej i okolic (Huciska Pieniackiego, Pieniaków – w tym ukrywający się w Hucie Pieniackiej Żydzi i Polacy uciekinierzy z Wołynia).” („Huta Pieniacka 2007” – Rajd Pamięci 6–7 października 2007)

Prezydent, minister MSZ, Sejm i Senat, pracownicy ambasad, samorząd Warszawy demonstrują swoją wrażliwość na shoah, kierują środki finansowe na Instytuty Historii Żydów, Muzeum POLIN, budowę cmentarza żydowskiego, który będzie kolejnym miejscem w Warszawie przypominającym shoah i kulturę żydowską, na filmy o kulturze i tradycji Żydów, współorganizują międzynarodowe uroczystości upamiętniające shoah, edukują młodzież, kierując ją do Muzeum POLIN. Dlaczego nie chcemy uwrażliwić Polaków na dziecko spalone w stodole Huty Pieniackiej? W tej stodole płonęło również dziecko żydowskie. Czy tylko dziecko żydowskie, spalone w piecu krematoryjnym Auschwitz-Birkenau, zasługuje na pamięć i opłakiwanie?
Nie tylko od 70 lat milczymy o tej barbarzyńskiej zbrodni (tak jak i zdawkowo mówimy o zbrodniach w Ponarach, Augustowie, Kazachstanie, na Syberii itp.), nie przepraszamy za lata fałszywej propagandy, za pogardę, za lata milczenia i wykluczenia tych, co przeżyli, nie pomagamy osieroconym i okaleczonym, nie udzielamy pomocy terapeutycznej, nie pokazujemy tej tragedii młodym, by uwrażliwić ich na skutki zaniku człowieczeństwa w ideologiach fałszywie promujących wolność i szczęście wybranym.

W Warszawie istnieje instytut, gdzie uczy się polską młodzież wrażliwości na shoah. To Centrum Edukacji Kultury Żydowskiej. „Jestem zafascynowana językiem hebrajskim, nauczyłam się i uczę innych” – opowiada sympatyczna młoda dziewczyna. Zapoznaję się z historią, nic nie wiedziałam o getcie, nie wiedziałam o podróży bydlęcymi wagonami do krematorium, teraz już wiem”. Młodzi działający w CEKŻ opowiadają o ukrytym archiwum z getta; to zbiór dokumentów dotyczących zagłady, nie ma takiego drugiego. Listy ludzi, którzy mają świadomość śmierci i jest w nich wiele troski o bliskich. Młodzi, poruszeni shoah, czytają Korczaka, odwiedzają niewidomego Dawida Katza, by mu czytać. (to pokazywał film dokumentalny TVP).

Gdzie w Warszawie jest Centrum Edukacji Kultury Polskiej na Kresach? Gdzie jest Instytut Historii Polaków z Kresów? Gdzie jest miejsce, w którym młodzież pochyli się z wrażliwością i miłością nad losem tych, którzy zostali zarąbani na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, zamordowani w więzieniu w Wilnie, Grodnie, Lwowie, w Katyniu, wiezieni na śmierć w bydlęcych wagonach do łagrów na Syberii i na stepach Kazachstanu, którzy zostali zamordowani w katowniach UB? Gdzie jest miejsce na czytanie listów Polaków spod szubienicy, spod topora, spod lufy – Polaków, którzy słali listy pełne czułości, miłości i troski o ocalałych, listy z Katynia, katowni UB, z łagrów Syberii (choćby listy w książce „Kordian i Helena”)? Kiedy kilometry wspomnień, archiwum dokumentów o gehennie narodu polskiego będą dostępne w celach edukacyjnych? Czy Polacy, którzy od wieków mieszkali w części Polski nazywanej symbolicznie Kresami są ludźmi gorszej kategorii? Czy europejscy żydzi, zwożeni wagonami z Niemiec, Austrii, Francji, Szwecji do Auschwitz-Birkenau zasługują na wieczne pamiętanie, a polscy żydzi, polscy Polacy, polscy Ormianie, polscy Ukraińcy, czyli nasi Rodacy zamordowani na Ziemiach Wschodnich Polski – na wieczne zapomnienie? Dlaczego nie przepraszamy tych, którzy uciekając przed nożami oprawców z ziemi ojców, zatrzymali się w okolicach Rzeszowa czy Krosna, a po zakończeniu wojny powtórnie przeżyli traumę podczas barbarzyńskich zbrodni oddziałów OUN-UPA w wolnej Polsce?

Dopiero przesiedlenie bojówkarzy OUN-UPA z tych terenów w ramach akcji „Wisła” zakończyło tragedię Polaków znienawidzonych przez nacjonalistów. Dzisiaj wypędzeni z Kresów Polacy przeżywają traumę powtórnego wykluczenia. Zlikwidowano bowiem ich miejsca pracy w hutach, kopalniach, zakładach pracy w Bielawie, Dzierżoniowie i w tysiącach innych miejsc (niegdyś doskonale promujących Polskę), często prywatyzowanych za cenę gruntu przez tych, którzy bojkotują obecne władze zmierzające do repolonizacji Polski.

A jaki jest los tych, którzy pozostali na ojcowiźnie? „Polskie władze wspierają tu różne abstrakcyjne projekty, podczas gdy starzy Polacy na Ukrainie nie mają na obiad” – denerwuje się brat Wawrzyniec z Drohobycza. Brat Wawrzyniec, energiczny mężczyzna po czterdziestce, pochodzi z Białej Podlaskiej. W Drohobyczu mieszka od dwóch lat. „Obecnie jest nas trzech. Mamy pod stałą opieką sześć osób, do których domów wciąż jeździmy, z tego cztery są leżące i wymagają codziennej troski. Nie mają nikogo na świecie, a tu prawie nie ma struktur pomocy ludziom samotnym i starszym. Gdybyśmy nie podawali im codziennie leków i jedzenia, umarłyby – mówi wprost. (…)
Mały domek na obrzeżach Drohobycza. Wiekowe, drewniane schody trzeszczą pod nogami. Brat szybko wchodzi do środka, uchylając skrzypiące drzwi, z których osypuje się farba. – Pani Otylio, pora wstawać – mówi ciepło. Siwa staruszka leżąca na łóżku czym prędzej nakrywa głowę kołdrą. – Jeszcze nie chcę, jeszcze nie – zawodzi. Jak mała dziewczynka. Po długich namowach w końcu ciężko siada. – Trzeba wstać i się ubrać – przekonuje brat. – Najpierw uczesz mi włosy! – domaga się kobieta. Brat rozczesuje Jej siwe włosy i wiąże je w dziewczęcy koński ogon. Otylia zakłada okulary i figlarnie się uśmiecha. Z szafek i ścian spoglądają spokojne oczy Jezusa na świętych obrazkach.
Nad stołem wisi portret eleganckiej kobiety w kapeluszu. Na stole leży kilka różańców i Pismo Święte po polsku. Obok pudełko lekarstw. I pusty flakonik po perfumach. A także sztuczne kwiaty i mokre chusteczki dla niemowląt, którymi brat Jan Grandę zaraz będzie mył Otylię. W domu nie mu toalety. Za prysznic służy wystający ze ściany mały kranik, w którym zimą zamarza woda. Pani Otylia siedzi więc w różowej koszuli nocnej i czeka na śniadanie. Mój braciszek prosto z gimnazjum poszedł do polskiej armii – chwali się staruszka. – A najgorsze było, jak ojciec nam zginął. Nie pamiętam, jaki to był rok. Ale pamiętam, że płakaliśmy. Wcześniej było wiele lat i wiele aresztowań – macha ręką. – Bo oni ojca ciągle zabierali. Dobrze, że nie umarł w więzieniu, tylko w bombardowaniu. Bo my go pochowaliśmy, a nie państwo. Biedni byliśmy, gdy zostaliśmy bez ojca: mama, ja i braciszek. A potem mnie zabrali... – poważnieje.
 
Było tak: pewnego dnia 14-letnia Otylia stała w kolejce po chleb. W kolejce tak jest, że różne rzeczy się mówi. Dziewczynka dla żartu wyraziła się niepochlebnie o Stalinie. NKWD zabrało ją prosto z tej drohobyckiej kolejki. – Cały dzień stałam w tej kolejce i nie dość, że na Syberię zabrali, to i chleba nie kupiłam – żali się. – A potem te wagony... Straszne wagony! Do piekła z tym! Człowiek przeżył i wrócił. W jej opowieściach wciąż pojawia się chleb. Teraz brat kroi chleb z serem na precyzyjne kostki i podaje jej na kolorowym talerzyku. Ale Otylia jest zbyt podekscytowana, by jeść. Co ty wiesz o jedzeniu, co ty wiesz o jedzeniu! Ty byłeś jeszcze malutki, nic z tego nie pamiętasz – mówi oskarżycielskim tonem. Na Syberii to figa była. Jedzenia nie było, człowiek tylko kawał chleba chwycił. Pięć lat byłam na tej Syberii. Jak mnie wypuścili, to myślałam, że niebo się zwaliło. Matka mnie nie poznała. Bo biedna matka czekała pięć lat i wszyscy ją przekonywali, że nie żyję. („To nie jest kraj dla starych ludzi”, Monika Andruszowska, Biuletyn SPZD nr 19).
Jakże przydałaby się Pani Otylii młoda wrażliwa dziewczyna, usiadłaby przy łóżku i poczytała staruszce. A może zachęciłaby się do nauki lwowskiego języka zwanego bałakiem?
 

Tymczasem w Polsce fundusz przyznany na rok 2017 mniejszości ukraińskiej wynosi półtora miliona złotych, na antypolskie pismo Piotra Tymy ponad 400 000 zł, na odbudowę siedziby w Przemyślu 500 000 zł. Jako podatnik i człowiek wolny mam prawo dysponować swoimi pieniędzmi i domagam się, by przekazane one zostały na wsparcie Polaków starych, chorych i niepełnosprawnych żyjących w Polsce i na dawnych Ziemiach Wschodnich. Nie przeznaczam ich na inwestycje w stworzenie „nowych Polaków” , którzy nie utożsamiają się z Polską, a tylko z Kartą Polaka dającą im konkretne korzyści finansowe.
Dotyczy to również wspierania działania WOŚP. Nie mam nic przeciwko temu, by dyrektor Łazienek Królewskich wpłacił znaczącą kwotę na konto WOŚP ze swoich prywatnych apanaży, ale organizować bezpłatny wstęp do obiektów na podstawie czerwonego serduszka WOŚP, jednocześnie domagając się od podmiotów publicznych środków na renowację tych obiektów? Niech każdy z nas rozlicza się ze swojej działalności charytatywnej prywatnie.
http://www.lazienki- krolewskie.pl/pl/aktualnosci/ darmowe-zwiedzanie-lazienek- krolewskich-z-serduszkiem-wosp
 

Duże jest zainteresowanie kulturą żydowską wśród młodzieży polskiej. Ono nie wzięło się znikąd, ono jest wynikiem ustawicznej skutecznej promocji diaspory żydowskiej. I skutek jest taki, że młody człowiek czyta o Korczaku, a nie czyta o tysiącach ludzi służących bezinteresownie, z narażeniem życia, jak choćby o Tadeuszu Fedorowiczu, który dobrowolnie wcisnął się do bydlęcego wagonu wiozącego mieszkańców Lwowa na śmierć, na Syberię (Karolina Lanckorońska).
Czas na promocję diaspory polskiej.

Bożena Ratter
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.