Chcieli pochować niewidzialne ciało ojczyzny
data:31 grudnia 2016     Redaktor: GKut

Poniżej prezentujemy kolejny fragment książki o stanie wojennym autorstwa Marka Baterowicza wydanej w Sydney w 1992 roku - "Ziarno wschodzi w ranie".

 

 

Sen wyrzucił mnie na brzeg, gdzie rzędy palm tworzyły granicę morskich przypływów. Wyznaczały też szerokie aleje o białych domach, pobielanych murach i rezydencjach. Każdy kamień malowano tu na biało, a dachy kryto nieskazitelną bielą. Słońce rozjaśniało jeszcze tę pustynię kolorów, promienie ślizgały się jak skarabeusze, które potrącałem idąc wydmą opadającą w stronę morza. Szedłem w kierunku białych murów miasta, zwieńczonych blankami i wieżami. Minąłem bramę, strażnicy spali w cieniu. Z ulgą spacerowałem po chodnikach ułożonych z piaskowca, czując pod bosą stopą przyjemne ciepło rozgrzanej skały. Nie znałem tego miasta, ani jego nazwy, a także nikogo z jego mieszkańców. Mijali mnie zasłaniając twarze białymi turbanami. Kobiety w białych chustach przechodziły niosąc na głowach kosze owoców. Wyciągnąłem rękę po daktyle, ale zanim dotknąłem ich, obudził mnie hałas pędzącej ciężarówki.

Kiedy wyjrzałem przez okno w moim mieście, zobaczyłem dwa rzędy topoli okrytych śniegiem i szronem.

Próbowałem znowu zasnąć, ale tym razem obudziło mnie drżenie szyb w oknach. Natarczywe i posępne jak tremolo kosmicznych kontrabasów. Poza wibracją szkła słychać było ciężkie dudnienie, w rytmie tak powolnym jakby ktoś włączył motory okrętu na najniższych obrotach. Dźwięk ten narastał, rozlewał się w żyłach płytkiego jeszcze snu. Spojrzałem na zegarek — była północ. Zerwałem się szybko i stanąłem przy oknie. Ujrzałem samochody pancerne i czołgi, toczące się wolno po białej jezdni. Chrzęst gąsienic wyciszała warstwa lodu i śniegu, ale ziemia uginała się pod ciężarem dygoczącej stali, przenosząc drżenia na mury domów i na szyby w oknach. Obudziła się i ciotka. Narzuciła szlafrok. Stanęliśmy razem przy oszklonych drzwiach balkonu. Kolumna czołgów przesuwała się z prędkością pogrzebu. I w pewnym sensie był to pogrzeb — kondukt pancernych wozów jechał pochować niewidzialne ciało ojczyzny, od paru dni krążące jak widmo nad miastami. Mroczna kapela silników grała pod bladym światłem ulicznych lamp.

W tym półcieniu z trudem odróżniałem numery pojazdów, ich znaki. Na żadnym z nich nie widziałem gwiazdy. Były to zatem czołgi polskiego wojska, chociaż ich lufy szły w pokornym hołdzie za tamtą gwiazdą, kołysząc się na gąsienicach, żłobiąc ślady w asfalcie naszych ulic.

— Ostatni raz widziałam czołgi za okupacji... i to były niemieckie czołgi... szepnęła ciotka, bliska szlochu.

— I teraz mamy okupację, ciociu, i nowych faszystów... Czerwonych... Oni też lubią się bawić czołgami...

Dygotanie szyb i wyczuwalne drżenie podłogi towarzyszyło żelaznej procesji. Procesji bez chorągwi. Straciłem rachubę pojazdów, ale z kilkanaście czołgów i tyleż wozów pancernych przetoczyło się przed naszym domem. Zamknięte włazy ukrywały wojowników bez imion i bez twarzy. Cielska tych nosorożców demonstrowały potęgę stalowych pancerzy. Wybór ich drogi przez środek miasta świadczyły o intencji zabicia w nas wszelkich marzeń o oporze wobec generalskiego dekretu. Kolumna zmierzała bowiem w kierunku strajkującej huty, a wiodła tam przecież krótsza trasa, szosą wokół osiedla Olszy. Najwidoczniej lufy czołgów chciano pokazać jak największej ilości ludzi, aby złamać nasze serca. Za czołgami jechało kilka wojskowych samochodów osobowych, wioząc oficerów tej pancernej dywizji. A całą kolumnę zamykały dwie wysokie karetki pogotowia, co z pewnością oznaczało, że generał z determinacją będzie walczył o ojczyznę do ostatniej kropli krwi. I wreszcie, na samym końcu, ostatni samochód pancerny czuwający nad bezpieczeństwem tej procesji, prychał jak dopalająca się fajerka.

W żółtawym świetle lamp opancerzone kształty były jak zjawy wyłaniające się z krateru innej planety. Planeta była przecież ta sama. To my zapomnieliśmy o tym, co ukrywała ona w swoim wnętrzu. Gigantyczna gąsienica z żelaza, płynąca w stronę wielkich pieców huty, budziła ze snu ludzi, a może i ptaki śpiące w gniazdach. Topole, okryte szronem, prężyły wysmukłe pnie, drżąc od korzeni po ośnieżone czuby. Dzwoniły i kryształy w kredensie, coraz słabiej i słabiej, aż wszystko ustało. W dali rozlegał się ledwie słyszalny niski pomruk silników.

Za szybą obraz był znowu czysty i, jak zawsze o tej porze roku, trawniki spowite śniegiem. Białe włócznie topoli. I jezdnia pokryta lodem jak rzeka. Ogródki przed willami wznosiły ciemne łodygi bez kwiatów i liści. Krzaki bzu, zakwitające w maju, tworzyły plątaninę gałązek, spojonych jasnymi piórami szronu. Wszystko trwało jak dawniej i tylko w oddali dogorywał cichy szum żelaznego konduktu. A na jezdni widziałem ślady po gąsienicach czołgów — ich pasma wyryły jakby granicę pomiędzy światem wczorajszym a jutrem.

— Nie wiedziałam, że dożyję takiego dnia, aby znowu zobaczyć w Polsce czołgi... — westchnęła ciocia Maria.

— Defilują tylko... — próbowałem ją uspokoić — chcą nas przestraszyć, odebrać nam nadzieję... Ale to się nie uda!

Tej nocy nie mogłem zasnąć aż do godziny czwartej, a nad ranem dręczył mnie dziwny sen. Nasz dom stał poniżej poziomu morza i poza wzgórzami huczał ocean. Wysokie fale, wzbijane wichurą, przelewały się przez skaliste zbocza i spadały na naszą stronę, grożąc powodzią.

 

 
 
 
 
Marek Baterowicz ( ur. w 1944 w Krakowie ), poeta, prozaik, publicysta, tłumacz poezji krajów romańskich, latynoskich i Quebec’u. Romanista – doktorat o wpływach hiszpańskich na poetów francuskich XVI/ XVII wieku ( 1998), fragmenty tej tezy ukazały się we Francji. Wydał też tomik wierszy w języku francuskim – „Fée et fourmis” ( Paris, 1977). Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” ( w 1971). Debiut książkowy: „Wersety do świtu” ( W-wa,1976) – tytuł był aluzją do nocy PRL-u. W r.1981 wydał zbiór wierszy poza cenzurą: „Łamiąc gałęzie ciszy”. Od 1985 roku na emigracji, od 1987 w Australii.Wydał też kilka tytułów prozy. Autor wielu zbiorów wierszy jak np. „Serce i pięść” ( Sydney, 1987), „Z tamtej strony drzewa” ( Melbourne, 1992 – wiersze zebrane), „Miejsce w atlasie” ( Sydney, 1996), „Cierń i cień „ ( Sydney,2003) czy „Na smyczy słońca” ( Sydney, 2008). W r.2010 we Włoszech ukazał się wybór jego wierszy – „Canti del pianeta”, "Status quo"(Toronto, 2014) oraz najnowszy tomik- " Nad wielką wodą"(2015).






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.