Zjadacze kodeksów o żołądkach strusi
data:24 grudnia 2016     Redaktor: GKut

Poniżej prezentujemy kolejny fragment książki o stanie wojennym autorstwa  Marka Baterowicza wydanej w Sydney w 1992 roku - "Ziarno wschodzi w ranie".
Opisany epizod nawiązuje do grudnia 1981 roku i pokazuje, że stan wojenny to nie było, jak sądzą przyjaciele obecnej opozycji, "kulturalne wydarzenie"

 

 

Na sali w sądzie rejonowym znajdowało się kilkadziesiąt osób. Rozprawę ogłoszono nagle i nie wszyscy znajomi Wacka mogli się o niej dowiedzieć, tym bardziej że nadal nie działały telefony. Ewę zawiadomiła żona Wacka, jeszcze tego samego dnia, rankiem. Jej mąż wpadł wracając ze strajku w fabryce silników samolotowych. Przewoził taksówką ulotki, które miał potem rozprowadzić w zakładach pracy i na uczelniach. Sprawa wyglądała na poważną — jak mówił adwokat — a sam strajk jeszcze się nie skończył i przebywał tam polonista Wiesiek, by dodać otuchy robotnikom. Ewa z Ludwiką zdążyły zawiadomić wiele osób o porze rozprawy, a nawet objechały miasteczko studenckie.

Ściszony gwar wypełniał niską salę sądu. Ziąb przenikał jej ściany i szyby okryte były u dołu mgiełką szronu, choć dochodziło południe. Milicjanci wprowadzili Wacka. Siedział między nimi, na ławie oskarżonych toczonej przez korniki, zmęczony i blady. Był jak apostoł pośród łotrów stojących po stronie kłamstwa. Oskarżał prokurator w mundurze i długo cytował odnośne przepisy wojennego dekretu. W przerwach między zdaniami kręcił wąsa, wielkiego jak dwa skrzydlate żuki. Kończył:

"... a także uczestniczył w strajku i rozpowszechniał materiały, które mogą osłabić gotowość obronną PRL oraz wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, które to czyny podpadają pod artykuły 48 i 50 wspomnianego dekretu i podlegają karze więzienia do lat trzech..."

I tu prokurator osunął się z trzaskiem na krzesło.

— Czy oskarżony przyznaje się do winy? — zapytał sędzia ubrany w szynel koloru niedojrzałych jabłek.

Wacek wstał i chrząknął. Był zdenerwowany, ale nie ze strachu. Przeciwnie, z jego twarzy można było odczytać pogardę dla sądzących go urzędników w mundurach.

—  Przyznaję się wyłącznie do tego — że udałem się na miejsce strajku z reporterskiego obowiązku, tylko jako dziennikarz, który powinien wchodzić do kanału po to, aby inni nie musieli tam wchodzić...

Na sali wybuchły oklaski. Wacek przerwał i skłonił się

zebranym.

—  Proszę o ciszę! — zawołał przewodniczący zespołu sędziowskiego — to sala rozpraw, a nie sala teatralna!

Ktoś zdusił śmiech na widowni. Prokurator toczył wściekłym wzrokiem po sali i szarpał wąsy. Ewa na chwilę poczuła jego wzrok na sobie, co zirytowało ją w najwyższym stopniu. „Ze też takie bydlę musi mnie kalać spojrzeniem!" — pomyślała ze złością i wysiąkała nos w chusteczkę, jakby ten gest mógł ją oczyścić.

—  A zatem oskarżony nie przyznaje się do udziału w akcji protestacyjnej, organizowanej nielegalnie przez NSZZ Solidarność? — kontynuował sędzia.

—  W żadnym wypadku, powtarzam raz jeszcze, w fabryce znalazłem się tylko w charakterze reportera.

—  A co oskarżony może powiedzieć o ulotkach, które przewoził, a które wręczono mu właśnie na strajku?

—  Były to materiały nie do kolportażu, miałem je tylko ocalić od zniszczenia, przekazać je do muzeum... pamięci — skłamał tym razem z premedytacją, idąc za radą broniącej go adwokat ki.

Prokurator aż podskoczył, sędziowie spojrzeli po sobie.

—  Ach tak? A gdzież znajduje się owo muzeum pamięci? Zapewne zna pan adres...

Wacek ważył odpowiedź. — Nie znam. Widocznie załoga nie miała do mnie zaufania, a materiały miałem zostawić w katedrze, w pierwszym konfesjonale z prawej strony... Ktoś miał je odebrać...

Wśród zebranych rozległ się szmer. Prokurator wyglądał jak rażony piorunem. Jeden z sędziów uśmiechał się pobłażliwie.

... zresztą to są pytania, jakie zadano mi w toku śledztwa i udzieliłem już na nie odpowiedzi — skończył sucho Wacek.

Zapanowało zamieszanie. Urzędnicy w mundurach porozumiewali się szeptem, przeglądali akta.

—  Głos ma obrońca! — oświadczył w końcu sędzia. Wstała starsza pani, znana w całym mieście adwokatka,

występująca już nieraz w procesach dysydentów. W ręku trzymała jakąś książkę.

—  Wysoki sądzie! Mój klient powiedział prawdę — jako dziennikarz miał on nie tylko prawo, ale i obowiązek znaleźć się w strajkującej fabryce... Jego etyka zawodowa wręcz domagała się tego... W momentach przełomowych, historycznych — reporterzy mogą nagle stać się cząstką narodowego sumienia i to cząstką bynajmniej nie błahą... Dzięki ich odwadze i pracy powstają później takie dzieła jak oto — i tu pani mecenas uniosła w górę trzymaną w dłoni książkę — ta publikacja, poświęcona październikowi roku 1956... Wysoki sądzie... Czy można skazywać na karę więzienia kogoś, kto tylko wykonuje swój zawód? — pani mecenas wyskandowała te słowa — i kogoś, kto wypełnia swoje obowiązki zgodnie ze statutem dziennikarskim?

Na sali rozległy się brawa, wyciszone na znak adwokatki.

... kogoś, kto w poczuciu etyki profesjonalnej ryzykuje reportaż, bez względu na okoliczności? Wysoki sądzie! Przestudiowałam dokładnie cały dekret o stanie wojennym i... — tu zawiesiła głos — proszę wziąć pod uwagę fakt następujący — nie ma w nim ani jednego paragrafu, który zabraniałby wykonywania zawodu! W związku z tym wnoszę o uniewinnienie mojego klienta, albowiem jego zawodem jest właśnie praca reportera, a to z kolei zawiodło go na teren zakładu, gdzie działy się sprawy godne jego pióra, jak ocenił to z instynktem dziennikarza, a ten bywa silniejszy od innych ocen i często bierze górę nad obawami czy nad tym, czego oczekuje od nas rzeczywistość nie znajdująca pełnego odbicia w dekretach...

 

Nowa salwa braw, tym razem trwającej dłużej, przypieczętowała wywód pani mecenas. Prokurator siedział pochmurny, jakby ktoś ugodził go bagnetem w lędźwie. Sędziowie zbierali papiery, zaszyci w workach mundurów. W ich wzroku nie można było odczytać żadnych uczuć — ani aprobaty, ani nienawiści. Unikali zresztą spojrzeń ludzi, nie patrzyli nawet na siebie — zjadacze kodeksów o żołądkach strusi.

(...)
 
  
Marek Baterowicz ( ur. w 1944 w Krakowie ), poeta, prozaik, publicysta, tłumacz poezji krajów romańskich, latynoskich i Quebec’u. Romanista – doktorat o wpływach hiszpańskich na poetów francuskich XVI/ XVII wieku ( 1998), fragmenty tej tezy ukazały się we Francji. Wydał też tomik wierszy w języku francuskim – „Fée et fourmis” ( Paris, 1977). Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” ( w 1971). Debiut książkowy: „Wersety do świtu” ( W-wa,1976) – tytuł był aluzją do nocy PRL-u. W r.1981 wydał zbiór wierszy poza cenzurą: „Łamiąc gałęzie ciszy”. Od 1985 roku na emigracji, od 1987 w Australii.Wydał też kilka tytułów prozy. Autor wielu zbiorów wierszy jak np. „Serce i pięść” ( Sydney, 1987), „Z tamtej strony drzewa” ( Melbourne, 1992 – wiersze zebrane), „Miejsce w atlasie” ( Sydney, 1996), „Cierń i cień „ ( Sydney,2003) czy „Na smyczy słońca” ( Sydney, 2008). W r.2010 we Włoszech ukazał się wybór jego wierszy – „Canti del pianeta”, "Status quo"(Toronto, 2014) oraz najnowszy tomik- " Nad wielką wodą"(2015).

 
 
 
 
 
 
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.