TYCHY: Spotkanie z JANEM KARANDZIEJEM
data:21 grudnia 2016     Redaktor: GKut

10 stycznia, godz.19
parafia św.Krzysztofa w Tychach

 
 
 
 
 
-----------------------------------------------------
 
 
 
Poniżej historyczne zdjęcia z czasów ROP
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
-----------------------
 
 

„Jakbym mógł, poszedłbym tą samą drogą”

Rozmowa Jana Karandzieja ze Stefanem Mazgajem,

czyli spotkanie dwóch nieznanych przyjaciół

(wywiad przeprowadzony w sierpniu 2016)

 

 

Jan Karandziej (J.K.) – urodzony w Waczy na Karelii (Rosja), obecnie mieszka w Kudowie Zdroju; działacz okresu I Solidarności; patriota niezłomny; współtwórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża; jeden z  inicjatorów i uczestników strajków 1980 roku na Wybrzeżu; współpracownik Anny Walentynowicz oraz Joanny i Andrzeja Gwiazdów; internowany w Stanie Wojennym; w latach 1983-1989 przebywa na emigracji ( nie z własnego wyboru) m.in. w Stanach Zjednoczonych; w  III RP jako zapomniany bohater mający stałe trudności z uzyskaniem pracy, służy dalej Polsce, która dla niego po Bogu jest wartością najwyższą; obecnie ponownie bezrobotny.

 
 

 
 
 
Stefan Mazgaj (S.M.) – urodzony w Lędzinach, obecnie mieszkaniec Tychów woj. śląskie; pochodzi z rodziny o tradycjach patriotycznych, dziadkowie byli uczestnikami  Powstań Śląskich; działacz okresu I Solidarności; uczestnik strajków, protestów  na Śląsku w sierpniu 1980r na Kopalni „Ziemowit” w Lędzinach; w Stanie Wojennym aktywnie uczestniczył w protestach przeciw władzy komunistycznej i systemowi opresji w PRL – u;  obecnie aktywny emeryt, który na rowerze podróżując po Polsce i Europie, promuje pamięć o Żołnierzach Wyklętych oraz polskość w jej najlepszym wydaniu.
 
 
 
----------------------------
 

S.M. Jak się zaczęła Pana działalność opozycyjna? Jak rodziła się Solidarność na Wybrzeżu?

 

J.K. Chciałem zacząć od działalności Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża sprzed 1980 roku. Działałem w Wolnych Związkach zawodowych jeszcze przed 1980r. Nie będę opowiadać całej działalności, czasu niewiele. Na początek wspomnę, że od początku roku 1980 SB nasiliła represje wobec działaczy opozycji antykomunistycznej, a szczególnie na Wybrzeżu wobec działaczy Wolnych Związków Zawodowych. Zaczęto masowo z pracy zwalniać ludzi współpracujących z WZZW, nasilono inwigilację, areszty, rewizje. WZZW nasiliły również swoją aktywność.      

    

     Prowadziliśmy szeroką akcje przeciwko wojnie i wejściu Sowietów do Afganistanu. W 1982 r. zbliżały się wybory więc przeprowadzaliśmy akcja ulotkowe, uświadamialiśmy wyborców o niedemokratyczności komunistycznych wyborów, namawialiśmy do ich bojkotu, co okazało się dość skuteczne.  Stawaliśmy w obronie wszystkich zgłaszających się do nas, a także (...) przez służby bezpieczeństwa i inne komunistyczne struktury.

     Pracowałem w Stoczni Północnej i obserwując zachowanie załogi, można było zauważyć, że już w 1979 r. nastroje ludzi wskazywały na to, że ludzie mają już dość Komuny. To nasze "podnoszenie głowy" pokazywało, że trzeba walczyć, że Komuna cofa się przed presją, dodawało  otuchy każde nawet drobne zwycięstwo. Naszą działalność firmowaliśmy nazwiskami więc ludzie zgłaszali się do nas prosząc o pomoc, jednocześnie widząc, że się nie boimy. Odpowiadaliśmy, mówiliśmy, że nie powinni się bać, że tym sposobem przeciwstawiają się dyktaturze. Tą działalnością udało się nam przygotować społeczeństwo Wybrzeża do strajku jaki nastąpił w sierpniu 1980r i do zwycięstwa "Solidarności".

      Strajki zaczęły się w związku z podwyżkami cen, cała fala protestów przelała się przez Polskę. Ówczesny rząd w każdym mieście ustępował, wycofywał się z podwyżek. Na jakiś czas to wszystko ucichło, w sierpniu władze prowokacyjnie zwalniają z pracy przed samą emeryturą  Panią  Anna Walentynowicz  ze Stoczni Gdańskiej. To był  krok za daleko, a my zdecydowani byliśmy bronić swoich ludzi. Przypadek Pani Ani był wyjątkowy no i osoba znamienita. Zostały rozkolportowane ulotki w szybkiej gdańskiej kolejce i Stoczni Gdańskiej. Od tych działań rozpoczął się strajk i wielki Sierpień 1980 r.

 

S.M. Co Pan wie o dostarczeniu Lecha Wałęsy, w czasie Strajku w Stoczni Gdańskiej, do strajkujących  

        stoczniowców?  Czy faktycznie przywieźli go motorówką?

 

J.K. Z wypowiedzi p. Anny Walentynowicz, z którą miałem dość ścisły kontakt wynika, że dowieziono go motorówką. Ja osobiście nie widziałem, więc nie mogę rozstrzygać jak to było, ale ze znanych mi opowiadań p. Walentynowicz wynikało jasno, że ktoś z Marynarki Wojennej poinformował p. Anię, że Wałęsa został dostarczony do Stoczni motorówką. Moim zdaniem nie było żadnego skoku  przez płot. Lech Wałęsa według relacji Borusewicza powinien być  rano w stoczni. Chociaż w tych relacjach Borusewicza występują nieścisłości, bo mówił, że on wyznaczył Wałęsę na przewodniczącego Strajku, a jednocześnie w innej relacji, że wyznaczył go do roznoszenia ulotek. Wałęsa w jednym i drugim nie brał udziału. Nawiasem mówiąc, jeżeli przygotowuje się kogoś na przewodniczącego to nie naraża się go na tak niebezpieczną akcję, bo możne wpaść przy rozdawaniu ulotek. Wałęsa miał być rano w Stoczni a przyszedł dopiero ok. godz. 9:00 i przejął prowadzenie tego strajku.

 

S.M. Jak Pan wtedy odbierał protesty innych środowisk strajkujących w Polsce? Ja np. brałem udział w strajkach na  

        Śląsku, gdzie zostały potem podpisane odrębne Porozumienia Jastrzębskie? Jakie były nastroje wśród

        strajkujących?

 

J.K.  Wszystkie przystępujące do strajków nowe zakłady pozytywnie wpływały na morale ludzi, którzy strajkowali w Stoczni Gdańskiej. Rozprzestrzenianie się tej fali pobudzało do działań, dawało radość, bo każdy taki sygnał, że jest nas coraz więcej dodawało ducha i pozwalało dalej walczyć.

    Strajk sierpniowy trwał  długo i to zmęczenie psychiczne powodowane zagrożeniem dawało się we znaki. Nikt nie był pewien czy nie dojdzie do rozwiązania  siłowego. Ta groźba interwencji ZOMO, wojska, wisiała nad nami. Może opowiem takie zdarzenie… Byłem w tym czasie  przewodniczącym strajku w Gdańskim Przedsiębiorstwie Robót Inżynieryjnych, w którymś dniu strajku dostałem telefon ze Stoczni: Czy Pan Karandziej? Odpowiadam tak. Słyszę kobiecy głos, który informuje mnie, że dzwoni że Stoczni i w bardzo dramatyczny sposób opowiada, że Stocznia Gdańska w ogniu, strzelają do nas, krew się leje… Tak wiarygodnie relacjonowała, że uwierzyłem w to wszystko, że faktycznie tak jest. Trzeba było podjąć decyzję, bo człowiek nie wiedział co się stanie z załogą, jak wkroczą, bo to przecież ja odpowiadam za życie tych ludzi, którym przewodzę w tym strajku. Zastanawiałem się, czy nie przerwać strajku i rozpuścić ludzi. Kolega mówi przedzwoń do Stoczni. Zrobiłem to. A tu cisza w Stoczni, nic się nie dzieje. Ubecy wykorzystywali zmęczenie psychiczne by doprowadzając do rozstroju nerwowego.

 

S.M. Jak  wyglądała Pana działalność związkowa bezpośrednio przed wprowadzeniem i w czasie Stanu Wojennego?

 

J.K. 13 grudnia 1981, jak wybuchł Stan Wojenny, byłem  pracownikiem Zarządu Portu Gdańsk w portowej "Solidarności",  pracowałem jako drukarz. Samego 13 grudnia byłem w Kołobrzegu, jechaliśmy w nocy, widzieliśmy jak transporty wojska posuwały się w stronę Gdańska. Myśleliśmy, że to próba zastraszenia lub coś takiego. Jechaliśmy odwiedzić szwagra który w tym czasie służył w wojsku.

Sierżant z tej  jednostki wojskowej powiedział, że żadnego widzenia nie będzie, gdy nalegaliśmy, wyciągnął broń i powiedział, że będzie strzelać. Ustąpiliśmy pola, aby nie narażać się bez potrzeby i powróciliśmy do Gdańska.

     Po powrocie do Gdańska zauważyliśmy, że miasto było wyludnione,  dowiedzieliśmy się, że jest Stan Wojenny i aresztowano mnóstwo ludzi. Do drukarni w nocy włamało się ZOMO. Pracownicy jedną maszynę zdążyli uratować i przenieśli ją na barkę, drugą ZOMO zniszczyło. W poniedziałek po rozmowie ze Stanisławem Jaroszem, przewodniczącym "S" Zarządu Portu, kontynuowałem pracę i drukowałem oświadczenia i komunikaty wydawane przez portową Solidarność. Port stał najdłużej w Trójmieście. Byłem w tym czasie w  Stoczni Gdańskiej i chciałem się zorientować jak wygląda tam sytuacja. Jako działacz związkowy WZZW  byłem znany, więc wpuszczano mnie bez problemów na teren Stoczni. Widziałem  czołgi udekorowane kwiatami. Mieszkańcy  Gdańska zaprzyjaźnili się z załogami tych czołgów. Później wymieniono te załogi. Strajkujących w Stoczni szybko spacyfikowało ZOMO. Port zmilitaryzowano i otoczono przez ZOMO. Gdy spacyfikowano  inne zakłady Trójmiasta i pozostał tylko strajkujący port, Jarosz podjął pertraktacje i wyraził zgodę na zakończenie strajku. Warunkiem było, że nikt nie zostanie aresztowany , a port przejmie wojsko a nie ZOMO. Doszło do porozumienia i zakończono strajk. Zapomniano mnie jednak o tym poinformować ,wię, c nie mając wiedzy, nadal drukowałem i dopiero wieczorem  ktoś z pracowników portu zauważył, że ja nadal drukuję

    W czasie trwania strajku czułem się w miarę bezpieczny, trwała walka, byłem wśród walczących. Nagle koniec, zostaje sam w walce z Komuną. To było mocno przygnębiające uczucie, bardzo bliskie beznadziei, z którym szybko musiałem się uporać i podjąć poszukiwania sojuszników do dalszej walki. Takie są moje wspomnienia związane z początkiem Stanu Wojennego, w grudniu 1981 roku. Jakiś czas potem ukrywałem się, później 30 grudnia 1981 po zostałem aresztowany i osadzony w obozie dla internowanych w Strzebielinku.

 

 

S.M. Jakie były relacje między aresztowanymi działaczami Solidarności w Stanie Wojennym, aresztach?

 

J.K. Było różnie w kontaktach, ci co już wcześniej działali przed sierpniem 1980 roku, myślę o ludziach WZZW trzymali się dobrze, większość z nich już wcześniej była doświadczona aresztami. Na fali Solidarności przyszło wielu ludzi, którzy nie zawsze byli patriotycznie zaangażowani, chcieli załapać się z prądem im dość łatwo przychodziło bratanie się z ubekami. Część działaczy, z którymi siedziałem już za czasów legalnej "S" popadło w pychę i nosili się jak celebryci, z nimi często zdarzały się konflikty. Poza tym każdy martwił się co się dzieje w domu. To wpływało na ludzi. W sytuacjach zagrożenia widać były różnice charakterów, podejścia do spraw niepodległości Polski. Niektórzy uważali, że przez Solidarność polepszą sobie życiowy status, część jako etap w działaniu w celu uzyskania  wyzwolenia z komunistycznej okupacji.

 

S.M. Czy Pan dziś poszedłby tą samą drogą?

 

J.K. Jak bym mógł, na pewno poszedłbym tą samą drogą, chociaż, jak się patrzy z perspektywy tych czasów, to człowiek usiłowałby zrobić więcej, iść dalej, mocniej naciskać. Można było tę walkę lepiej poprowadzić.  Naród w czasie strajków w sierpniu 1980r i pierwszych dniach Solidarności miał swoje morale, siłę, nabierał tożsamości i wszystko świetnie funkcjonowało. Stan wojenny zniszczył wielu ludzi, złamał charaktery, wielu poszło na współpracę. Była to wyjątkowa, paskudna wojna przeciw własnemu narodowi, przeciw rodzącej się odnowie moralnej, przeciw wolności.

S.M. Jak nazwałby Pan, zatytułował, nasz wywiad?

J.K. Nazwałbym go rozmową  między dawnymi nieznanymi przyjaciółmi.

S.M. Czyli miłość do Polski jest tą,  która łączy nawet nieznajomych i potrafi ich zbratać .

         Dziękuję bardzo za wywiad.

 

Współpraca i opracowanie: Elżbieta Cygan,

Kudowa Zdrój – Tychy – Nowa Ruda, sierpień 2016r

 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.