Prywatyzacja banków: zyskaliśmy zaledwie 15% ich wartości
data:19 grudnia 2016     Redaktor: ArekN

 
Ogromne zyski wyprowadzane za granicę i możliwość wpływania na polskie firmy, a w konsekwencji ogromne straty dla naszej gospodarki – to tylko niektóre skutki prywatyzacji polskich banków, z jaką mieliśmy do czynienia w latach 90. i na początku XXI wieku.

 
Już 10 lat temu obecny wiceprzewodniczący sejmowej komisji budżetu i finansów publicznych, poseł Janusz Szewczak wyceniał straty dla budżetu wynikające z prywatyzacji banków na 200 miliardów złotych, a samą prywatyzację sektora bankowego oceniał jako niefachową i szkodliwą.

    Przeprowadzono ją w sposób pospieszny, prymitywny, szkodliwy i wysoce niefachowy w sensie opłacalności oraz bardzo kosztowny dla Skarbu Państwa i wszystkich Polaków. Bank przed sprzedażą najpierw oddłużano, potem dokapitalizowano i umarzano zaległości podatkowe w latach 1994–1998 – mówił w Janusz Szewczak w rozmowie z portalem bankier.pl i dodawał: W czasie, kiedy prywatyzowano banki, otrzymywały one ogromną pomoc z budżetu państwa, na zasadzie specjalnych pożyczek oprocentowanych na 1 proc. W tym samym czasie polski przedsiębiorca płacił za taki kredyt 40–60 proc. W ten sposób sprywatyzowano m.in.: PKO S.A., Bank Handlowy i BIG Bank Gdański, Polski Bank Rozwoju i Polski Bank Inwestycyjny. Były to kwoty rzędu miliardów złotych. Dziwne, że nikt nie chce podnieść w Polsce problemu, że wielkie polskie banki były zwalniane z podatku tuż przed prywatyzacją, o czym zwykły, uczciwy przedsiębiorca nie mógł nawet śnić.
 

Korzystając z takich udogodnień, sprywatyzowane banki zaczęły zarabiać bardzo duże pieniądze. W chwili obecnej zagraniczne instytucje bankowe działające na polskim rynku mogą pochwalić się zyskami rzędu 15 mld złotych rocznie. Dodajmy, że łączna kwota za którą zostały sprzedane wynosi ok. 25 miliardów, czyli 15 proc. tego, ile faktycznie były warte. Co więcej, często powtarza się, że te pieniądze jednak zostają w kraju i napędzają naszą gospodarkę. Niestety, to tylko mit. Ogromne środki pochodzące z kieszeni Polaków są transferowane za granicę, do krajów właścicieli banków. Mechanizm jest bardzo prosty. Banki, korzystając z możliwości, jakie daje im prawo, wypłacają sobie dywidendy, które następnie trafiają do centrali.

Jak pisze Artur Ceyrowski w artykule na portalu wgospodarce.pl:

    W samym tylko 2015 roku banki z przewagą kapitału polskiego zarobiły 4,63 mld zł, z czego na dywidendę przeznaczyły niewiele ponad 7 proc. tej kwoty. W tym samym czasie banki ze strategicznym inwestorem zagranicznym zarobiły 10,47 mld zł i wypłaciły w formie dywidendy 4,1 mld zł, czyli prawie 40 proc. zysków. A to i tak niewiele, jeśli porówna się te dane z zyskami i dywidendami w latach ubiegłych. W poprzednich latach transferowano za granicę nierzadko nawet 70 proc. zysków.

Weryfikację tej patologicznej sytuacji przyniósł dopiero rok 2015 i administracyjne ograniczenie transferu pieniędzy za granicę.
 

Banki na usługach obcego kapitału

Jednak to nie przepływ pieniędzy za granicę jest największym problemem. Kapitał, wbrew temu co mówią najzagorzalsi ideologowie gospodarczego liberalizmu, ma narodowość, a największym dysponentem kapitału są właśnie banki. Pieniądze i narzędzia finansowe to potężny środek wpływu na przedsiębiorstwa ze wszystkich branż. Jeżeli istnieje taka wola, banki mogą wesprzeć mającą problemy firmę, albo też zupełnie na odwrót: pozbawić środków dobrze prosperujące przedsiębiorstwo.

Przykładów nie trzeba długo szukać. Kilkanaście lat temu głośno było o upadku polskiego giganta stoczniowego – stoczni w Szczecinie. Jeszcze pod koniec lat 90. szczecińskie konsorcjum było jednym z największych potentatów w produkcji statków na świecie. Co dwa tygodnie doki zachodniopomorskiej stoczni opuszczał jeden statek. Firma inwestowała w najnowsze technologie i pracowników, wciąż poszerzając bazę swoich klientów i zwiększając liczbę zamówień. W tak wielkim przedsiębiorstwie większość prac jest finansowana z kredytów. Tajemnicą poliszynela jest, że w pewnym momencie banki cofnęły kredytowanie szczecińskiemu gigantowi, co poskutkowało załamaniem ciągu produkcyjnego i koniecznością zapłaty kar umownych kontrahentom, którzy nie otrzymali zamówionych statków na czas. Oczywiście, czynników, które złożyły się na upadek szczecińskiego holdingu było więcej, ale w głębokim uproszczeniu można powiedzieć, że to właśnie banki zabiły jedno z największych polskich przedsiębiorstw. Nie chcąc wskazywać winnych, należy spojrzeć komu mogło zależeć na upadku polskiej stoczni? Okazuje się, że największym beneficjentem mogły być… stocznie niemieckie, które przejęły część zamówień polskiego holdingu.

Kolejnym przykładem jest polski potentat w branży makaronowej – Malma. Firma, która w latach 90. podbiła polski i europejski rynek makaronowy stała się solą w oku dla włoskich producentów „pasty”. Z malborskich wyrobów korzystali nawet włoscy mistrzowie kuchni, a produkt reklamowała sama Sophia Loren (to nie przymierzając tak, jakby Bogusław Linda reklamował włoską czy hiszpańską wódkę ziemniaczaną). Firma potrzebowała jednak środków na dalszy rozwój i debiut giełdowy. Z „pomocą” przyszedł bank od 1999 roku kontrolowany przez …Włochów, który zdecydował się skredytować wszystkie zobowiązania malborskiego przedsiębiorstwa. Dalej historia potoczyła się już szybko. Bank sabotował większość projektów zarządu spółki, blokując jednocześnie jej wejście na giełdę. Kiedy właściciel zaczął poszukiwać nowego inwestora, cofnął kredyt doprowadzając firmę do upadku. Chociaż na całej operacji stracił zarówno bank, jak i polska firma, sowite zyski mogła zanotować konkurencja, w tym między innymi firma Barilla, która… była jednym z największych klientów włoskiej centrali banku. Krąg się domyka.
 

Szansą patriotyzm gospodarczy

Takich sytuacji z pewnością można byłoby uniknąć, gdyby większość banków działających w Polsce, faktycznie miałyby polski kapitał. Niestety przed repolonizacją Pekao SA tylko 3 z 15 największych banków na naszym rynku były w rękach Polaków. Stąd tak ważna była decyzja PZU o wykupie drugiego, jeśli chodzi o wartość aktywów, banku w Polsce. Należy spodziewać się, że teraz wsparcie dla polskiego kapitału może być większe, a takie sytuacje, jak ta z Malmą, zostaną ograniczone.

Jednak na prawdziwe zmiany musimy jeszcze poczekać. Ogromną część polskiego rynku wciąż zagospodarowują podmioty o kapitale zagranicznym, dla których kluczowymi obszarami działalności są rynki macierzyste, z których wywodzą się bankowe spółki-matki. Do zmiany sposobu ich myślenia o polskim rynku i polskich przedsiębiorcach, jeszcze daleka droga. Tymczasem tej właśnie zmiany polska gospodarka bardzo potrzebuje – biznes jest zależny od współpracy z bankami. Jeśli tej współpracy zabraknie, plany rozwoju gospodarczego mogą napotkać na poważne utrudnienia. W skrócie – niechęć zagranicznych banków do finansowania polskich przedsięwzięć może znacząco rzutować na zamierzenia rządu Beaty Szydło i założenia finansowe Mateusza Morawieckiego.

Problemy te były podnoszone między innymi podczas Kongresu 590 i trzeba mieć nadzieję, że większości polskich przedsiębiorców zacznie przyświecać śmiała idea promowana przez rząd – idea patriotyzmu gospodarczego. Kooperując ze sobą, mając poparcie polskich banków, nasze rodzime przedsiębiorstwa mają ogromną szansę na sukces na europejskim rynku. O ile oczywiście, nikt nie będzie rzucał im pod nogi kłód. Czyli, jak zawsze, kluczem do sukcesu jest polska solidarność.
 
za: wpolityce.pl





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.